Obalamy teorie spiskowe, odkłamujemy mity i pokazujemy jakie są fakty w formie serii artykułów. Przedstawiamy jak inne podmioty walczą z dezinformacją oraz opisujemy współczesne zagrożenia.
Z kamerą wśród spisków. Odcinek #46 – Czerwona rtęć
Jak tajemniczy materiał rozpalał zbrodnicze umysły na całym świecie.
fot. Pixabay i Unsplash / Modyfikacje: Demagog
Z kamerą wśród spisków. Odcinek #46 – Czerwona rtęć
Jak tajemniczy materiał rozpalał zbrodnicze umysły na całym świecie.
Kto nigdy nie miał w domu rtęciowego termometru, niech pierwszy podniesie rękę. Swego czasu, gdy kogoś z członków rodziny łapała gorączka, to jednym z pierwszych kroków było włożenie pod pachę lub do ust (nie wspominając o trzeciej opcji) właśnie tego przyrządu do pomiaru temperatury. Dopiero w 2009 roku ktoś się zorientował, że może nie najlepszym pomysłem jest, aby w gospodarstwach domowych przechowywać toksyczny materiał w raczej łatwo się tłukących pojemnikach.
Groźne srebrne kuleczki, które mogły uciec z rozbitego termometru, to jednak nie największe zagrożenie, jakie mogła nieść za sobą rtęć. Jak się okazuje, na czarnym rynku od wielu lat krąży jej wybuchowy kuzyn ze Wschodu.
Tańczy, śpiewa, eksploduje
Po raz pierwszy doniesienia o nowym rodzaju rtęci zaczęły krążyć jakoś w latach 70. Amerykański Departament Energii zauważył, że co jakiś czas pojawiają się doniesienia oraz próby zakupu tzw. czerwonej rtęci. Miałaby być to nowa substancja produkowana w rosyjskich laboratoriach, skąd co jakiś czas wyciekała (hehe) za Żelazną Kurtynę.
Po pierwszych plotkach historia o nowym materiale przycichła, by powrócić ponownie w latach 90. Swoją cegiełkę co do obaw przed „krwawą rtęcią” dołożył amerykański fizyk Samuel T. Cohen, uczestnik Projektu Manhattan, zwany również „ojcem bomby neutronowej”. Pod koniec swojego życia przekonywał, że czerwona rtęć jest jak najbardziej prawdziwa i może posłużyć do stworzenia broni atomowej niewielkich rozmiarów, przez co istnieje ryzyko jej wykorzystania przez terrorystów.
W późniejszych latach historia czerwonej rtęci przeszła kolejną ewolucję i w doniesieniach na temat tej substancji zaczęły pojawiać się wątki antyczne. Niektórzy wierzyli bowiem, że rtęć o magicznych właściwościach była już rzekomo w posiadaniu starożytnych Egipcjan oraz że jej pozostałości można znaleźć w ustach mumii pochowanych w piramidach.
A co właściwie miała robić ta czerwona rtęć? Ha! Łatwiej byłoby powiedzieć, czego miałaby nie robić. Zgodnie z rozmaitymi plotkami odpowiednie wykorzystanie tego materiału miało pozwolić na:
- stworzenie broni neutronowej, która mogłaby zmieścić się w śniadaniówce,
- wyprodukowanie wysoce precyzyjnego systemu namierzania dla rakiet balistycznych,
- stworzenie materiału typu stealth, pozwalającego kryć się przed każdym radarem,
- leczenie nawet najcięższych chorób, w tym raka.
Co wy tam sprzedajecie, Wołodia?
Jednym z pojawiających się argumentów na to, że czerwona rtęć istnieje naprawdę, są informacje o oficjalnym dopuszczeniu jej do sprzedaży przez Federację Rosyjską. Informacje na ten temat szerzył m.in. dr Frank Barnaby, były dyrektor Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań Nad Pokojem (SIPRI).
Jego zdaniem fabryki czerwonej rtęci istniały np. w Jekaterynburgu, a Związek Radziecki był w stanie wyprodukować ok. 60 kg rocznie tej substancji. Dodajmy, że zgodnie z niektórymi czarnorynkowymi wycenami tego rodzaju rtęć miała kosztować nawet 500 tys. dolarów za kilogram!
Doniesienia dr. Barnaby znalazły swoje wyjaśnienie w jednym z reportaży opublikowanych przez Radio Wolna Europa w 2022 roku. Jak się okazuje, rzeczywiście na początku lat 90. w Rosji zatwierdzono handel zagraniczny takimi dobrami jak ropa czy stal. Miało to na celu zdobycie funduszy na zakup jedzenia, którego brakowało wówczas w sklepach.
Sytuację tę wykorzystali także różni oszuści, którzy masowo zaczęli wysyłać do rosyjskich urzędów pisma z prośbą o pozwolenie na handel czerwoną rtęcią. Pod płaszczykiem tej tajemniczej substancji mieli oni sprzedawać m.in. złoto, platynę i pluton, a zarobione pieniądze trafiały do ich kieszeni, zamiast zmieniać się w jedzenie na półkach.
Firmy „sprzedające” czerwoną rtęć pojawiały się w różnych miejscach w Rosji, w tym także we wspomnianym już Jekaterynburgu. Udziały w zyskach jednej z nich miał mieć nawet były oficer KGB Władimir Putin.
Czerwonej rtęci jednak nigdy w Rosji nie było. W 1992 roku sprawą zajęła się rosyjska komisja ds. zwalczania przestępczości. Zainteresowanie czerwoną rtęcią przez organy ścigania zaczęło się od skandalu związanego ze znalezieniem przemyconego ładunku rzekomej czerwonej rtęci na lotnisku w Ostrawie. Ostatecznie komisja zawyrokowała, że żadna czerwona rtęć nie istnieje oraz że urzędy powinny zaprzestać wydawania pozwoleń na jej sprzedaż.
Czerwona zagłada w promocji
Wnioski rosyjskiej komisji nie powstrzymały jednak osób, które chciały mieć na własność broń masowego rażenia, i doniesienia o czerwonej rtęci zaczęły pojawiać się w różnych miejscach na świecie.
Przykładowo: w 2004 roku w Wielkiej Brytanii aresztowano trzech mężczyzn, którzy chcieli kupić zapas tej substancji. Całość była mało wyrafinowaną dziennikarską prowokacją, przygotowaną przez tabloid „News of The World” (który później zasłynął aferą z podsłuchiwaniem celebrytów i rodziny królewskiej).
Sprzedawcą był jeden z reporterów bulwarówki, który przygotował fałszywą transakcję, udając arabskiego szejka. Aresztowani mężczyźni usłyszeli zarzuty o terroryzm, a prokuratura nie zawracała sobie głowy faktem, czy czerwona rtęć jest faktycznie prawdziwa.
Dziennikarz „New York Timesa” C.J. Chivers w swoim artykule o czerwonej rtęci przywołał też historię z Afganistanu, gdzie w 2011 roku jeden z europejskich oddziałów miał przekazać ładunek czerwonej rtęci do badań swoim amerykańskim kolegom. W tym samym tekście Chivers opisał także szczegółowo, w jaki sposób jeden z przemytników próbował sprzedać rzekomy składnik do produkcji broni atomowej członkom Państwa Islamskiego.
Karmazynowy bohater tego tekstu pojawił się też np. w Turcji, gdzie w 2013 roku policja zatrzymała mężczyzn, w których posiadaniu była głowica bojowa rzekomo wyposażona w czerwoną rtęć. Warto także wspomnieć o pewnych oszustach z Indii, którzy próbowali sprzedawać czerwoną rtęć w 2015 roku. Lecznicze walory tego nieznanego nauce pierwiastka wypłynęły także przy okazji pandemii COVID-19, kiedy to w sieci pojawiły się oferty reklamujące go jako lek na nową chorobę.
Wybuchowy króliczek, którego nikt nie złapie
Doniesienia o czerwonej rtęci krążą już od dziesiątek lat, jednak czy są one prawdziwe? Jak się okazuje, do tej pory nie znaleziono żadnego dowodu na to, że substancja ta kiedykolwiek istniała. W 1998 roku grupa naukowców z Livermore National Laboratory w USA opublikowała artykuł naukowy, w którym zbadała przysłane im próbki czerwonej rtęci. Jak się okazało, nie różniły się one niczym od zwykłej rtęci – takiej, jaką można było znaleźć w termometrze.
Równie zwyczajna okazała się rzekoma bomba znaleziona w Afganistanie. Bo przeprowadzeniu niezbędnych ekspertyz wojskowi specjaliści uznali, że to, co przekazano im do sprawdzenia, w rzeczywistości zawierało zwykłą, srebrną rtęć, która nie byłaby w stanie wywołać wybuchu atomowego.
Jak podsumował to Departament Energii w swoim newsletterze:
„Weźmy fałszywy materiał, nadajmy mu enigmatyczną nazwę, wyolbrzymmy jego właściwości fizyczne i zamierzone zastosowania, dodajmy trochę ludzkiej chciwości i intryg, i voilà: mamy gotowy wpół upieczony przekręt”.
Ciekawym wątkiem w historii o czerwonej rtęci jest jej powracająca popularność. Jedna z teorii głosi, że doniesienia na temat tej substancji, pozwalające tworzyć mikroładunki jądrowe, są podsycane przez amerykańskie służby. Lepiej bowiem, żeby potencjalni terroryści skupiali się na szukaniu fikcyjnej broni masowej zagłady, niż tworzyli rzeczywiście niebezpieczne narzędzia. Ale to tylko teoria spiskowa…
Nic w przyrodzie nie ginie, nawet scamy
Media społecznościowe dały mitowi czerwonej rtęci drugie życie. Na TikToku znajdziemy filmiki pokazujące rzekomo, jak odbicie tego czerwonego materiału jest niewidoczne w lustrze. To pokłosie teorii, że czerwona rtęć pochodzi ponoć od nietoperzy wampirów (mówię poważnie). Na Twitterze po wyszukaniu hasła wpadniemy na wpisy o tym, że czerwona rtęć jest pierwotnym źródłem energii. Z kolei włączając Facebooka, możemy natrafić na jedną z licznych grupek sprzedających rzekomą substancję.
Można by zatem rzec, że choć kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą, to już wielokrotnie wałkowana prawda nie zawsze jest w stanie obalić nawet najgłupsze mity.
*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter