Strona główna Fake News Artykuł o „niewygodnych wiadomościach na temat COVID-19” zawiera fałszywe informacje

Artykuł o „niewygodnych wiadomościach na temat COVID-19” zawiera fałszywe informacje

Artykuł o „niewygodnych wiadomościach na temat COVID-19” zawiera fałszywe informacje

Nierzetelny materiał zamieszczony został w lokalnej gazecie.

W ostatnich tygodniach sporą popularność w sieci zdobyło zdjęcie strony tygodnika „Życie Kalisza” z artykułem zatytułowanym „Covid-19 – kilka najnowszych, ale niewygodnych wiadomości”. Post został zamieszczony między innymi na profilu Towarzystwo Lekarzy Medycyny Zintegrowanej.

 

https://www.facebook.com/171682846792067/posts/631177267509287

 

Tekst w wersji elektronicznej dostępny jest na stronie życiekalisza.pl.

W artykule w skrótowy sposób poruszono szereg zagadnień dotyczących COVID-19, o których rzekomo nie było słychać w mediach, gdyż kwestie te mają być niewygodne dla rządów i międzynarodowych korporacji. Poniżej opisujemy każdą z tych informacji i wyjaśniamy, ile jest w nich prawdy.

Zakazana konferencja lekarzy

Pierwsza część dotyczy konferencji amerykańskich lekarzy, zorganizowanej w lipcu w Waszyngtonie przed Kapitolem. Medycy przekonywali, że skutecznym lekiem na koronawirusa jest hydroksychlorochina, czyli lek stosowany m.in. w zwalczaniu tocznia rumieniowatego czy malarii. 

Z racji dużej popularności w Stanach Zjednoczonych wideo zostało już opisane przez portale fact-checkingowe Politifact oraz Health Feedback. Należy pamiętać, że jak dotąd nie ma potwierdzonego leku na koronawirusa.

Hydroksychlorochina była badana pod kątem skuteczności w walce z SARS-CoV-2 m.in. przez WHO i amerykański Narodowy Instytut Zdrowia. W czerwcu badania zostały jednak wstrzymane, gdyż nie stwierdzono skuteczności leku ani jego wpływu na obniżenie liczby osób zmarłych na COVID-19. Ponadto stosowanie tego leku u chorych mogło nieść za sobą poważne skutki uboczne, takie jak problemy z sercem, nerkami czy wątrobą. Również amerykańska Agencja Żywności i Leków (FDA) cofnęła zezwolenie na podawanie hydroksychlorochiny pacjentom ze względu na brak dowodu, że rzeczywiście jest ona pomocna w zwalczaniu koronawirusa.

O fake newsie wokół konferencji lekarzy i fałszywej tezie o skuteczności hydroksychlorochiny pisaliśmy już na naszych łamach:

Nie, hydroksychlorochina nie jest skutecznym lekiem na COVID-19

Autor artykułu twierdzi, że film z konferencji jest usuwany z sieci przez serwisy takie jak Facebook czy YouTube na podstawie udostępniania fałszywych informacji o lekach i sposobach leczenia COVID-19 bez jakichkolwiek kontrargumentów wobec twierdzeń lekarzy.

Fałsz.

Jak pisaliśmy wyżej, nie stwierdzono skuteczności hydroksychlorochiny w leczeniu COVID-19. Jej efektywność została negatywnie zweryfikowana przez Światową Organizację Zdrowia.

 

Źródło: https://www.who.int/emergencies/diseases/novel-coronavirus-2019/advice-for-public/myth-busters#chloroquine

 

Zgodnie ze swoją polityką Facebook usuwa szkodliwe treści niosące zagrożenie dla zdrowia i życia użytkowników, np. nakłaniające do niebezpiecznych form zapobiegania lub leczenia COVID-19. W tę właśnie kategorię wpisują się fałszywe informacje o skuteczności hydroksychlorochiny.

Dziwny ten rekordowy wzrost zachorowań w Polsce

Ta część artykułu dotyczy nagłego wzrostu zachorowań w Polsce, w ramach którego większość przypadków była bezobjawowa. Autor nie wierzy jednak w przypadki bezobjawowe, porównując je z epidemią bezobjawowej schizofrenii w celu zamykania dysydentów w szpitalach psychiatrycznych w ZSRR. 

Wyliczając średnią wieku osób zmarłych na COVID-19 jednego, wybranego dnia, autor stwierdza, że pokrywa się ona ze średnią długością życia w Polsce, która wynosi 78,5 lat. Zadaje następnie retoryczne pytanie „W czym problem?”, sugerując tym samym, że problemu zgonów wywołanych COVID-19 w rzeczywistości nie ma.

To prawda, że wiele przypadków zakażeń koronawirusem jest bezobjawowych. Zakażenie bowiem przybiera różne postaci w zależności od organizmu: niektóre osoby nie mają żadnych objawów, a o zakażeniu dowiadują się dopiero po przeprowadzeniu testu. U innych choroba ma ciężki przebieg, a pacjent może wymagać hospitalizacji.

Co ciekawe, bezobjawowe zakażenie wirusami nie jest niczym nowym. Możliwe są bezobjawowe zakażenia wirusem RSV u starszych dzieci i dorosłych, parowirusem B19 czy innym koronawirusem, MERS-CoV.

A o co chodzi z epidemią bezobjawowej schizofrenii w ZSRR? Tutaj autor nawiązał do represji, jakie władze ZSRR stosowały wobec swoich przeciwników politycznych. Polegały one na wysyłaniu zdrowych osób na przymusowe leczenie do szpitali psychiatrycznych. U „chorych” najczęściej diagnozowano tzw. pełzającą (bezobjawową) schizofrenię – postać schizofrenii, w której proces chorobowy jest utajony i przebiega powoli.

Porównanie naturalnego w przypadku wielu innych wirusów mechanizmu zakażenia bezobjawowego do politycznych represji totalitarnego reżimu komunistycznego całkowicie przekreśla jakąkolwiek merytoryczność tego argumentu.

Obserwowane latem wzrosty zakażeń wiązały się z luzowaniem obostrzeń, np. dotyczących imprez rodzinnych takich jak wesela, a także turystyki wakacyjnej, w tym również podróży zagranicznych.

Nie jest też prawdą, że możemy ignorować koronawirusa, ponieważ problem dotyczy osób w podeszłym wieku. Chociaż faktem jest, że na ciężki przebieg COVID-19, prowadzący nawet do zgonu, narażeni są przede wszystkim seniorzy i osoby z chorobami współistniejącymi, umierają na niego także osoby w sile wieku, które nie uskarżały się na inne dolegliwości zdrowotne. W poniedziałek 7 września media informowały o historii 45-letniego pacjenta bez chorób współistniejących, któremu COVID-19 zniszczył płuca do tego stopnia, że lekarze ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu zmuszeni byli przeprowadzić obustronną transplantację płuc.

Z kolei niekontrolowany wzrost liczby zakażeń w przypadku COVID-19 może mieć zauważalny wpływ na śmiertelność populacji. W tym kontekście warto przywołać dane włoskiego urzędu statystycznego, zgodnie z którymi miesięczna liczba zgonów we Włoszech w czasie epidemii prezentowała się w sposób następujący:

  • marzec 2020 – 82 260 (15 133 z powodu COVID-19),
  • kwiecień 2020 – 67 153 (13 777 z powodu COVID-19),
  • maj 2020 – 47 100 (4 014 z powodu COVID-19).

W przypadku marca i kwietnia przytoczone dane znacząco przewyższają średnią liczbę zgonów dla tych miesięcy wyliczoną dla lat 2015-2019. W marcu zgonów było o 27 195 więcej niż wynosi średnia z tego okresu, z kolei w kwietniu – o 17 991 więcej.

Wstępne dane Eurostatu dla 24 krajów mówią o łącznej liczbie 160 tys. zgonów więcej za okres marzec-maj 2020 roku w porównaniu do średniej z tego okresu dla lat 2016-2019.

Od 12. do 16. tygodnia roku (od połowy marca do połowy kwietnia) w 23 krajach odnotowano o 56 proc. więcej zgonów mężczyzn i o 44 proc. więcej zgonów kobiet powyżej 70. roku życia niż średnio w tym okresie w latach 2016-2019.

Odpowiadając więc na pytanie postawione w artykule – to „w tym” leży problem.

Szwedzi nie walczyli z COVID-19, a mają lepszą sytuację niż Polska

Ta część artykułu dotyczy Szwecji, gdzie nie wprowadzono surowych ograniczeń, a mimo to, zdaniem autora, sytuacja w kraju przedstawia się lepiej niż w przypadku Polski. Na potwierdzenie przywołane zostały dane dotyczące niskiej liczby zgonów (poniżej 2 dziennie), a także fakt, że Szwecja nie przeprowadziła lockdownu gospodarki.

Dzienna liczba zgonów z powodu COVID-19 na przełomie lipca i sierpnia była w Szwecji niewielka, choć w tygodniu poprzedzającym publikację artykułu wskaźnik ten nie wynosił „2 lub mniej dziennie”:

  • 27 lipca – 2,
  • 28 lipca – 6,
  • 29 lipca – 5,
  • 30 lipca – 2,
  • 31 lipca – 0,
  • 1 sierpnia – 3,
  • 2 sierpnia – 3.

Łącznie w ostatnim tygodniu lipca zmarło w Szwecji 21 osób, czyli średnio 3 osoby dziennie.

Autor w sposób fałszywy wywodzi z tych danych tezę o rzekomym końcu pandemii, podczas gdy pandemia z definicji nie zakłada żadnych wskaźników dotyczących odpowiednio wysokiej śmiertelności patogenu lub łącznej liczby zgonów. O kwestii definicji pandemii pisaliśmy w tej analizie:

Nie, COVID-19 nie jest śmiertelną bronią USA na rzecz depopulacji świata

Jak czytamy na stronie WHO, pandemię można zdefiniować jako epidemię o zasięgu ogólnoświatowym lub występującą na bardzo szerokim obszarze, przekraczającą międzynarodowe ograniczenia i zazwyczaj dotykającą dużą liczbę osób. Klasyczna definicja pandemii nie mówi nic o takich kwestiach jak odporność zbiorowa, wirusologia, ani też jak ciężka powinna być dana choroba (w oryginale „the classical definition includes nothing about population immunity, virology or disease severity”).

Aby uznać epidemię za pandemię, wystarczy więc, że wystąpią równoległe ogniska rozprzestrzeniania się wirusa w wymiarze ogólnoświatowym.

Tak było chociażby w przypadku pandemii świńskiej grypy (wirusa H1N1) trwającej w latach 2009-2010, w wyniku której, wedle szacunków Centers for Disease Control and Prevention, zmarło od 152 tys. do 575 tys. osób. W przypadku Stanów Zjednoczonych CDC ocenia, że zarażeniu wirusem świńskiej grypy uległo 60 mln 800 tys. Amerykanów, a w jego wyniku zmarło 12 469 osób.

Dawałoby to śmiertelność na poziomie 0,02 proc. ogółu przypadków, a więc zdecydowanie mniej niż w przypadku wirusa SARS-CoV-2.

Co więcej, pandemia nie została ogłoszona przez WHO na przykład w przypadku epidemii eboli w Afryce (2014-2016), choć śmiertelność tej choroby szacowana była na około 50 proc. przypadków.

Fałszem jest także to, że ogólna sytuacja w Szwecji jest lepsza niż w Polsce. Pomimo tego, że Szwecja ma o wiele mniej mieszkańców, liczba wykrytych przypadków koronawirusa jest tam wyższa niż w naszym kraju. 13 sierpnia (w dniu publikacji posta na Facebooku) w Szwecji było 80 711 potwierdzonych przypadków, a w Polsce – 54 487.

Obecnie w Szwecji stwierdzono 84 729 przypadków, a w Polsce 69 129 (stan na 3 września 2020 roku). 

Epidemia koronawirusa w Szwecji również nie pozostała bez wpływu na liczbę zgonów. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy 2020 roku w Szwecji zmarło 51 405 osób – o 4 633 zgony więcej niż średnio w analogicznych w okresach w latach 2015-2019. Jest to najgorszy wynik od roku 1869, kiedy to odnotowano 55 431 zgonów.

13 sierpnia w Szwecji odnotowano 5 797 zgonów z powodu koronawirusa, a w Polsce – 1 844. Obecnie w Szwecji wiadomo o 5 832 ofiarach koronawirusa, a w Polsce o 2 092 (stan na 3 września 2020 roku).

5 832 ofiary koronawirusa w liczącej 10,3 mln mieszkańców Szwecji to tak, jakby w 38-milionowej Polsce na COVID-19 zmarło 21 516 osób, a więc ponad 10 razy więcej, niż zmarło w rzeczywistości.

Pojawiająca się w artykule teza, zgodnie z którą

Dzisiaj się okazuje, że (Szwedzi – przyp. Demagog) mieli rację pozwalając na nieskrępowany kontakt młodych obywateli, którzy dodatkowo mieli okazje wytworzyć przeciwciała jakich będą potrzebować w przyszłości.

nie znajduje więc odzwierciedlenia w faktach. Szwedzka strategia, jak do tej pory, przełożyła się na 10 razy więcej zgonów z powodu COVID-19 per capita niż w Polsce. Dodatkowo nie jest jeszcze jasne, jak długo przeciwciała na koronawirusa utrzymują się w organizmie po przebytej infekcji. Obecnie zagadnienie to jest przedmiotem badań.

O tym, dlaczego obostrzenia przeciwdziałające wzrostowi zakażeń mają sens i dlaczego taktyka oparta na swobodnym rozprzestrzenianiu się wirusa i budowie w ten sposób odporności zbiorowej budzi spore zastrzeżenia, pisaliśmy między innymi tutaj:

Nie, kwarantanna spowodowana koronawirusem nie zwiększa śmiertelności

Warto w tym kontekście zauważyć, że z punktu widzenia stricte gospodarczego szwedzka taktyka walki z COVID-19 również nie okazała się lepsza od strategii Polski (i przytłaczającej większości innych krajów, które również wdrożyły lockdowny). Zgodnie z danymi Eurostatu spadek PKB w drugim kwartale 2020 roku wynosił odpowiednio:

  • 8,9 proc. w przypadku Polski i 8,6 proc. w przypadku Szwecji (wobec pierwszego kwartału 2020),
  • 7,9 proc. w przypadku Polski i 8,3 proc. w przypadku Szwecji (w porównaniu z analogicznym okresem 2019 roku).

Rękawiczki i płyny dezynfekcyjne poza szpitalami nie mają sensu

Tutaj opisano artykuł w czasopiśmie „The Lancet”, którego autor, Emanuel Goldman, profesor na wydziale mikrobiologii, biochemii i genetyki molekularnej w Rutgers, stwierdza, że w sytuacjach życiowych nie wykryto realnego SARS-CoV-2 na powierzchni przedmiotów. To oznacza, że osoby, które nie miały kontaktu z zakażonymi koronawirusem, nie stanowią ryzyka przeniesienia choroby w warunkach pozaszpitalnych, a dezynfekcja rąk czy powierzchni to rozsądny środek ostrożności w szpitalach.

Artykuł, o którym mowa, nosi tytuł „Exaggerated risk of transmission of COVID-19 by fomites”, został on opublikowany 3 lipca 2020 roku. Publikacja dotyczy badań laboratoryjnych, w trakcie których cząsteczki wirusa były w stanie przetrwać na powierzchniach nawet kilka dni.

Autor artykułu z „Życia Kalisza” zaznacza co prawda, że nie neguje ani nie krytykuje tych badań, podkreśla jednak, że przeżycie wirusa przez kilka dni na powierzchniach jest mało prawdopodobne w warunkach nie-laboratoryjnych. Jedyną sytuacją, w której wirus może przetrwać przez 1-2 godziny, jest moment, kiedy zarażona osoba kaszle lub kicha na powierzchnię, której dotyka potem ktoś inny.

Autor nie krytykuje również dezynfekcji powierzchni. Praktykę tę uważa za rozsądne rozwiązanie, zwłaszcza w szpitalach, jednak na koniec apeluje o wyważoną perspektywę w przyszłych badaniach na temat koronawirusa. Ani razu nie stwierdza natomiast, że dezynfekcja powierzchni jest niepotrzebna lub nie ma sensu.

Jak tani i skuteczny lek na COVID-19 jest wypierany przez bardzo drogi

Autor opisuje następnie rzekomo skuteczną w leczeniu COVID-19 hydroksychlorochinę, przeciwstawiając ją remdesivirowi, który ma być środkiem o wiele droższym.

Fałsz. O nieskuteczności samej hydroksychlorochiny pisaliśmy wyżej.

W tekście przywołany został również artykuł autorstwa hinduskiego pediatry Jacoba Puliyela z gazety „Sunday Guardian”. Według lekarza w przypadku drogich leków w mediach opisywana jest ich skuteczność, a w przypadku leków tanich opisywane są ich skutki uboczne.

Jacob Puliyel jest autorem badań, które w sposób dezinformujący były przytaczane jako rzekomy dowód na szkodliwość szczepionek na polio. Pisaliśmy o tym w poniższej analizie:

Nie, Indie nie pozwały Billa Gatesa z powodu szczepień na HPV

marcu tego roku Puliyel kwestionował decyzję indyjskiego rządu w sprawie lockdownu w artykule, w którym bagatelizował zagrożenie koronawirusa, przyrównując jego śmiertelność do śmiertelności grypy, z powodu której miało umierać według szacunków WHO od 290 do 650 tys. osób rocznie. Szacunki te są prawdziwe.

Problem polega na tym, że przez zaledwie trzy kwartały pandemii koronawirusa, w czasie których wprowadzono bezprecedensowe obostrzenia mające na celu ograniczenie liczby zakażeń, a w konsekwencji i zgonów: lockdowny całych gospodarek krajowych, zamknięcia szkół, wstrzymanie transportu międzynarodowego itp. – na COVID-19 zmarło ponad 880 tys. osób. Zdecydowanie więcej niż w przypadku grypy, wobec której i tak nie stosujemy tak drastycznych ograniczeń.

Jacob Puliyel nie jest więc wiarygodnym źródłem w zakresie informacji o COVID-19.

Dzieci nie rozprzestrzeniają koronawirusa

Ta część artykułu przywołuje badanie przeprowadzone przez McMaster University w Kanadzie, które wykazało, że dzieci poniżej 10. roku życia nie są głównym źródłem przenoszenia COVID-19, a do tej pory to dorośli mieli być bardziej narażeni na zakażenie.

Badanie kanadyjskiego instytutu w rzeczywistości było przeglądem obejmującym 33 publikacje naukowe z całego świata dotyczące roli szkół i przedszkoli w transmisji koronawirusa. Badania przeprowadzano głównie w tych placówkach, w których odbywały się zajęcia, mimo pandemii. Głównym wnioskiem jest to, że zakażone dzieci nie przenoszą choroby w tak dużym stopniu jak zakażeni dorośli. Sarah Neil-Sztramko, jedna z autorek publikacji, powiedziała portalowi CBC, że w przypadku zakażonych dzieci uczęszczających do szkoły transmisja wirusa była niska, a głównym wyzwaniem jest ograniczenie kontaktu między osobami dorosłymi w placówkach oświatowych.

Przegląd ma jednak pewne ograniczenia. Jak zaznaczono w publikacji, wiele z opisanych badań naukowych jest niskiej bądź umiarkowanej jakości, mimo że ich wyniki są spójne. Ponadto przegląd obejmuje dowody dostępne do 20 lipca.

Zgodnie z raportem Europejskiego Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób (ECDC):

Wedle stanu na 27 sierpnia na obszarze Unii Europejskiej i w Wielkiej Brytanii odnotowano 2 120 207 zakażeń koronawirusem. Oznacza to, że obecnie odsetek zakażeń dzieci i młodzieży poniżej 19. roku życia na tle wszystkich przypadków to zaledwie nieco ponad 2 proc.

Po zdiagnozowaniu COVID-19 dzieci są również znacznie rzadziej hospitalizowane, w ich grupie jest też o wiele mniej zgonów. Infekcja u dzieci najczęściej przebiega łagodnie lub bezobjawowo, co oznacza, że zakażenie może pozostać niewykryte. Należy jednak pamiętać, że badania przeprowadzone na dzieciach, u których mimo wszystko wystąpiły objawy COVID-19, wskazują, że wirus roznoszony jest przez nie w ilościach podobnych do dorosłych.

Nie wiadomo natomiast, w jakim stopniu zarażają dzieci, które nie mają objawów. Interpretacja wyników badań jest utrudniona ze względu niewielką liczbę dzieci włączonych do badań nad koronawirusem.

Z danych przedstawionych w raporcie wynika, że przenoszenie wirusa, skutkujące objawowym zakażeniem dzieci lub dorosłych, rzadko ma miejsce w szkołach. Jak jednak zastrzega ECDC, wniosek ten nie może być traktowany jednoznacznie. Interpretację dowodów naukowych utrudnia fakt, że infekcja bezobjawowa występuje znacznie częściej u dzieci niż u dorosłych. W związku z tym w procesie wyszukiwania przypadków i podczas badań osób z objawami łatwo można przeoczyć wiele infekcji dziecięcych.

Jak dotąd udokumentowano bardzo niewiele znaczących wybuchów COVID-19 w szkołach. Analiza znanych przypadków tego typu sytuacji sugeruje, że przenoszenie wirusa z jednego dziecka na drugie w szkołach jest rzadkością i nie stanowi głównej przyczyny zakażenia SARS-CoV-2 u dzieci, u których początek zakażenia zbiega się z okresem uczęszczania do szkoły, zwłaszcza do przedszkola i szkoły podstawowej. Ponadto dostępne dane zebrane w szeregu krajów UE, w których ponownie otwarto szkoły, sugerują, że nie wiązało się to z istotnym wzrostem transmisji wirusa.

Postawiona w śródtytule teza, że dzieci nie rozprzestrzeniają koronawirusa (w domyśle – w ogóle), jest zatem kolejną fałszywą informacją.

Zdaniem Światowej Organizacji Zdrowia dzieci mogą rozprzestrzeniać koronawirusa, nawet jeśli nie wykazują objawów. Jak podkreśla WHO, wirus rozprzestrzenia się drogą kropelkową podczas kichania, kaszlenia lub mówienia. Roznoszą go zakażone osoby w każdej grupie wiekowej.

Nawet posłuszni Niemcy mają dość pomysłów ich rządu

W kolejnej części artykułu pojawia się wątek demonstracji zorganizowanej w stolicy Niemiec 1 sierpnia. Jak czytamy, „kilkadziesiąt tysięcy Niemców przeszło w proteście przeciwko rządowym pomysłom walki z koronawirsem pod Bramę Brandemburską”. W wydarzeniu wzięły udział środowiska antyszczepionkowe, a także zwolennicy teorii spiskowych na temat koronawirusa, kwestionujący naukowe ustalenia i fakty dotyczące pandemii.

Zgodnie z raportem berlińskiej policji w protest zaangażowanych było 20 tys. osób. Ponieważ jego uczestnicy nie stosowali się do obowiązujących zasad sanitarnych, nie przestrzegali obowiązku zachowania dystansu społecznego ani nie zakrywali ust i nosa, policja rozwiązała demonstrację.

Podobna manistestacja została zorganizowana również pod koniec sierpnia. O fake newsach wokół niej pisaliśmy w tej analizie:

Nie, te zdjęcia nie pochodzą z berlińskiej demonstracji koronasceptyków

Zwrócić należy uwagę, że protesty te nie wpływają w sposób znaczący na jak dotychczas pozytywną ocenę ze strony obywateli wobec działań rządu niemieckiego. Zgodnie z sondażem Deutschlandtrend przeprowadzonym przez Infratest Dimap 66 proc. respondentów popiera działania rządu wielkiej koalicji, a 72 proc. – samej kanclerz Angeli Merkel. W zakresie poparcia społecznego dla obostrzeń wyniki prezentowały się następująco: odwołanie imprez karnawałowych w 2021 roku poparło 86 proc. badanych, ograniczenie liczebności imprez prywatnych – 64 proc., zakaz organizacji jarmarków bożonarodzeniowych – również 64 proc. ankietowanych.

Mniej niż połowa Niemców poparła jedynie kwestie obligatoryjności maseczek w miejscach pracy (38 proc. badanych) oraz w szkołach (31 proc.).

Warto również dodać, że jeszcze przed publikacją w „Życiu Kalisza” ukazał się inny sondaż, w którym 61 proc. Niemców zadeklarowało gotowość do ewentualnego przyjęcia szczepionki na COVID-19.

Wnioskowanie na podstawie pojedynczych protestów o masowości sprzeciwu wobec działań rządu niemieckiego mających na celu walkę z koronawirusem nie znajduje więc potwierdzenia w faktach.

Maseczki są wielokrotnie gorsze niż brak wentylacji

W tej częsci opisano film pewnego amerykańskiego nauczyciela, który umieścił miernik dwutlenku węgla pod maseczką ucznia. Miernik miał pokazać wynik 10 000 ppm (Podstawowa Przemiana Materii), podczas gdy poziom dwutlenku węgla na poziomie 1 000 ppm jest szkodliwy dla zdrowia. Wideo zostało już usunięte z serwisu YouTube.

Film opisał jednak portal AFP Fact Check. Na nagraniu nauczyciel testował różne rodzaje maseczek. Miernik dwutlenku węgla pokazał wynik 8 486 ppm przy maseczce N95, 8 934 ppm przy maseczce chirurgicznej i 9 129 ppm przy maseczce materiałowej. Autor filmu porównał te wyniki z opisem skutków ubocznych przebywania w pomieszczeniach o różnych poziomach CO2 w powietrzu.

Jak podkreśla AFP, nauczyciel jest założycielem jednej z organizacji antyszczepionkowych i nie posiada żadnego wykstałcenia naukowego lub medycznego, które pozwalałoby uznać go za eksperta w tej dziedzinie.

Eksperci cytowani przez portal (Hyo-Jick Choi z University of Alberta, projektant maseczek chirurgicznych i filtrów, oraz Steven Vercammen z Uniwersytetu w Gent, wspołautor przeglądu artykułów naukowych na temat zatrucia dwutlenkiem węgla) negatywnie zweryfikowali tezy przedstawione w filmie, podkreślając, że do pomiaru użyto nieprawidłowego urządzenia: jego zakres wynosi od 0 do 2 000 ppm, ekran urządzenia może pokazywać wyniki do 9 999, ale z dużo mniejszą dokładnością. Ponadto wyniki poprawnie przeprowadzonego eksperymentu powinny być odwrotne: najwyższy poziom CO2 powinien być osiągnięty przy maseczce N95, a najniższy przy maseczce materiałowej, gdyż w pierwszym typie maseczki stosuje się bardziej zaawansowane filtry.

Jak podkreśla Vercammen, stosowanie maseczek nie ma znaczącego wpływu na zdrowie.

Co ciekawe, maseczki N95, nie są zalecane przez polski rząd do noszenia na co dzień, gdyż przed ich użyciem należy przejść specjalistyczne szkolenie i badania medyczne. Tego typu maseczki muszą być często wymieniane, gdyż z każdym oddechem wchłonięty pył i zanieczyszczenia utrudniają oddychanie, a wydychana część CO2 pozostaje w obrębie maseczki.

Efekty stosowania takich specjalistycznych maseczek przez pracowników ochrony zdrowiakobiety w ciąży były badane przez naukowców. Dowiedli oni, że maseczki są bezpieczne dla zdrowia.

Należy również podkreślić, że cały czas mowa jest o specjalistycznych maseczkach N95, nie zaś materiałowych maseczkach, które są najpopularniejszym typem maseczek, używanym na co dzień przez zwykłych obywateli.

Ich prawidłowe stosowanie wraz z zachowywaniem zasad higieny również gwarantuje pełne bezpieczeństwo dla zdrowia użytkownika. Pisaliśmy o tym między innymi w poniższej analizie:

To nie są skutki noszenia maseczek

Podsumowanie

W artykule w zdecydowanej większości znalazły się fałszywe i obalone już tezy na temat pandemii koronawirusa. Tyczy się to przede wszystkim rzekomej skuteczności hydroksychlorochiny w leczeniu COVID-19, ale także sytuacji w Szwecji, rozprzestrzeniania koronawirusa przez dzieci czy szkodliwości maseczek.

Częściowo prawdziwe są informacje o płynach dezynfekujących, demonstracjach w Berlinie i proteście lekarzy w Stanach Zjednoczonych, jednak sposób ich zrelacjonowania pomija szerszy kontekst, a przede wszystkim – kluczowe dla rzetelności przekazu wiarygodne źródła informacji. W takiej formie artykuł ma więc wymiar wysoce dezinformujący.

*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter

Wpłać, ile możesz

Na naszym portalu nie znajdziesz reklam. Razem tworzymy portal demagog.org.pl

Wspieram