Informujemy o najważniejszych wydarzeniach ze świata fact-checkingu.
Co byłoby, gdyby… teorie spiskowe okazały się prawdziwe?
Fantastyczny świat na zasadach teorii spiskowych.
Fot. knipsdesign / Shutterstock
Co byłoby, gdyby… teorie spiskowe okazały się prawdziwe?
Fantastyczny świat na zasadach teorii spiskowych.
Teorie spiskowe to specyficzny sposób postrzegania świata, który wiele wydarzeń próbuje przedstawiać jako rezultat działania niecnych sił. Niektóre spiski, takie jak MKUltra (program kontroli nad pracą umysłu z XX wieku), okazywały się prawdziwe. Te są jednak potwierdzane przez twarde dowody, a nie jak te snute w zaciszu domowym przed ekranem komputera przez anonimowych internautów. Z tych najbardziej niewiarygodnych… ekhem „wiarygodnych statystyk” prowadzonych przez Edytę Górniak dowiemy się, że ponad połowa z nas to reptilianie i bioroboty.
W sieci pełno jest spiskowych narracji, które opowiadają o rządach „ukrywających przed nami prawdę”, m.in. o prawdziwym kształcie Ziemi, planach wprowadzania totalnej kontroli oraz depopulacji. Autorzy popularnonaukowego kanału Kurzgesagt in a nutshell wymyślili uniwersalną metodę, która może być pierwszym krokiem w ich weryfikacji: zadaj sobie pytanie, czy spisek uderza w samych spiskowców.
Miliarderzy ukrywają lek na raka? Szkoda, że wielu z nich też na niego umiera. Elity rozpylają smugi chemiczne przy użyciu samolotów, by otruwać ludzi? Zauważmy, że ci sami ludzie żyją pod tym samym niebem. Wyliczać można długo. Zajrzyjmy więc do świata, w którym najmroczniejsze teorie by się sprawdziły… Jak wówczas by wyglądał?
Co by było, gdyby… Ziemia była „płaska jak naleśnik”
Załóżmy, że świat, jaki znamy, zostałby umieszczony na lecącym przez kosmos dysku rodem z uniwersum stworzonego przez sir Terry’ego Pratchetta „Świat Dysku”. Pierwsza obserwacja: obecnie rządzący nie kwapią się, aby jakoś szczególnie pilnować wiedzy o płaskiej Ziemi, w końcu jest ona bez problemu dostępna np. w Internecie.
Jak wyglądałoby nasze życie, gdyby Ziemia była płaska? Przede wszystkim musielibyśmy pożegnać się z grawitacją taką, jaką znamy. W obecnej sytuacji siła przyciągania w każdym miejscu na Ziemi jest taka sama. W przypadku Ziemi w płaskim wydaniu nie do końca wiadomo, gdzie miałoby się znaleźć centrum przyciągania – nie mówiąc już o teoriach, które zakładają, że dysk jest nieskończenie wielki lub planeta ma lądy wewnątrz niej.
Współczesna teoria dotycząca tego, że Ziemia nie jest elipsoidą obrotową, lecz płaskim dyskiem, upowszechniła się w latach 50. XX w. Popularyzacja tej teorii była jednym z głównych zadań utworzonego w grudniu 1956 roku Międzynarodowego Stowarzyszenia Płaskiej Ziemi. W ciągu kilkunastu lat towarzystwo rozrosło się do kilku tysięcy członków. Popularność teorii o płaskiej Ziemi wzrosła wraz z pojawieniem się internetu. Użytkownicy mediów społecznościowych zaczęli tworzyć o niej wpisy oraz nagrania na YouTubie.
Świat krzywych drzew usychających od braku wody
Geofizyk James Davis w artykule opublikowanym przez Uniwersytet Columbia komentuje hipotetyczną sytuację, w której grawitacja na płaskim dysku koncentrowałaby się w jego centrum. W takim przypadku, stojąc dokładnie na środku dysku, odczuwalibyśmy przyciąganie w podobny sposób, jak na kolistej planecie. Im dalej jednak od środka, tym siła przyciągania by rosła. Doprowadziłoby to do np. wysuszenia krańców dysku, bo grawitacja „wyssałaby” całą wodę na planecie.
Ponadto wskutek bardziej horyzontalnego przyciągania drzewa zaczęłyby rosnąć pod kątem. Wizualizację tego typu scenariusza można zobaczyć na poniższym nagraniu.
Co by było, gdyby… Bill Gates i Rockefellerowie chcieli doprowadzić do depopulacji ludzkości
Hollywoodzkie kasowe produkcje przyzwyczaiły nas do scen, w których czarny charakter w trakcie ostatecznego pojedynku z „Postacią Ratującą Świat” wyjaśnia szczegóły swojego niecnego planu. W realnym świecie zdradzenie takich zamiarów spotkałoby się z silną reakcją możnych — niezależnie od tego, czy są uwikłani w spisek, czy nie. To samo dotyczy również czarnych charakterów z teorii spiskowych, w tym np. Billa Gatesa czy Rockefellerów.
Zdaniem zwolenników konspiracyjnych narracji Gates opowiadał o swoich planach depopulacji na publicznej konferencji w 2010 roku, a z kolei Rockefellerowie mieli opublikować szczegółowe plany na zniewolenie świata. Podkreślmy: na publicznej konferencji i w oficjalnym raporcie, a nie w tajnych dokumentach.
Gdyby więc Bill Gates faktycznie był żądnym władzy psychopatą, który zamierza zdepopulować ludzkość, raczej nie opowiadałby o tym publicznie. Jeżeli jednak by to zrobił, musiałby mieć w tym konkretny cel z korzyścią dla siebie – np. zebranie zwolenników depopulacji pod własnym przywództwem.
Motyw depopulacji płaski niczym rozwałkowana Ziemia
O ile Gates nie zostałby zamknięty w odpowiednim zakładzie wymuszającym izolację społeczną, przy ujawnieniu swojego planu masom, musiałby go odpowiednio umotywować – tak, aby zdobyć poparcie i przyzwolenie na takie działanie, np. w kwestiach przeludnienia, ocieplenia klimatu i problemów z brakiem jedzenia. To przypominałoby argument Thanosa z serii filmów o Avengersach: „Wybijmy połowę galaktyki, aby druga połowa mogła przetrwać gorsze czasy”.
Jego zwolennicy nie mogliby się czuć zagrożeni, że to oni będą tą połową. Rozwiązaniem mogłoby być konsekwentne wzbudzanie wrogości do konkretnych grup społecznych, sugerując, że to oni zasługują na eksterminację jako „gorsi”. Poparte by to było działaniami, które miałyby zjednoczyć jego zwolenników np. kampaniami, zbudowaniem społeczności, a później organizacji zrzeszającej osoby o podobnych poglądach.
W historii mamy przykład, w którym publicznie sugerowano (a później przeprowadzono) eksterminację dużej grupy – Holokaust. W przeciwieństwie do wyimaginowanych planów depopulacji ten był poprzedzony latami rozpowszechniania nazistowskich poglądów, prowadzeniu propagandy przeciwko Żydom i militaryzacji społeczeństwa. Idee te znajdowały podatny grunt głównie w umysłach młodego pokolenia Niemców, które dorastało podczas I wojny światowej i po niej — co bardzo ważne, przegranej dla nich.
Co by było, gdyby… szczepionki były narzędziem do masowej eksterminacji
Jak Bill Gates – nieskrępowany wszelkimi zasadami świata – radzi sobie z eksterminacją? W świecie jawnego programu depopulacji na globalną skalę większość z nas powinna odczuć niespotykany brak wielu najbliższych osób, braki w zatrudnieniach w każdej gałęzi gospodarki czy dostępie do specjalistów na całym świecie, a także totalny paraliż wielu społeczeństw.
Wśród zwolenników teorii spiskowych nie ma zgody co to tego, kiedy depopulacja nastąpi – „wiadomo” jedynie, że odbędzie się m.in. przy użyciu szczepień przeciw COVID-19. Niektórzy mówili o wysokim odsetku zgonów po szczepieniach i bezpłodności, inni zakładali np., że bezpośrednio po pierwszej dawce w dwa tygodnie umrze 0,8 proc. osób, a reszta „średnio” w ciągu dwóch kolejnych lat.
Obecnie szacuje się, że na Ziemi żyje ok. 7,9 mld ludzi, z czego na 11.07.2022 roku 61 proc. zostało zaszczepionych w pełni (w zależności od pełnego schematu konkretnej szczepionki) – jest to zatem ok. 4,8 mld ludzi, oraz 66,5 proc. częściowo (tylko pierwszą dawką).
Gdyby więc nawet 0,8 proc. ludzi rzeczywiście miało umierać w tak krótkim czasie po pierwszej dawce, to już teraz liczba ludności powinna spaść o ok. 38,4 mln (nie mówiąc już o tym, że wiele osób zaszczepiło się w pełni i kolejnymi dawkami, a od zaszczepienia wielu osób minął ponad rok), a przecież „zabójcze zastrzyki” to jedne z wielu szybkich narzędzi depopulacji, chociażby obok technologii 5G.
Program „depopulacji małoefektywnej”
Zamiast masowej i celowej depopulacji w ujęciu globalnym mamy stale wzrastającą populację, która wkrótce osiągnie ponad 8 mld. Z tego powodu ogłaszana publicznie przez Billa Gatesa eksterminacja mieszkańców płaskiej planety na ten moment wydaje się mało efektywna. Oczywiście świat zawdzięcza to tym, którzy przejrzeli spisek i nie wzięli preparatu.
Tempo wzrostu w realnym świecie będzie najpewniej hamowane nie przez eksterminację, lecz w sposób naturalny – ze względu na polepszającą się jakość życia i spadek dzietności. Prognozy zakładają wzrost populacji do 9,8 mld do 2050 roku i do 11,2 mld do roku 2100. Później liczba ta ma zacząć się stabilizować.
Co by było, gdyby… smugi chemiczne były rozpylane przez samoloty pasażerskie?
Kiedyś zaćmienie słońca czy księżyca było dla ludzi nadprzyrodzonym zwiastunem ważnych wydarzeń (zazwyczaj niezbyt przyjemnych). Dzisiaj w mediach społecznościowych znajdziemy wiele informacji o tym, że smugi na niebie to toksyczne substancje rozpylane specjalnie, aby zatruwać ludzi. Odpowiedzialnymi za to mają być rządzący — w różnych wersjach teorii spiskowej identyfikowani z globalnym rządem NWO (New World Order).
Według różnych wariacji tej teorii spiskowej rozpylana trucizna ma wpływać m.in. na płodność oraz długość życia. Trudno byłoby przeoczyć duże grupy ludzi z objawami zatrucia i/lub wyraźny wzrost zgonów czy spadek liczby porodów – a jak już wcześniej wykazaliśmy wcześniej, nasza populacja wzrasta.
Eksperci z Grupy badawczej Davida Keitha przy Uniwersytecie Harvarda zauważyli również, że teoria zakłada, że zrzuty przeprowadzane są na szeroką skalę, a do tego potrzebny by był odpowiednio duży program zrzutu materiałów z samolotów.
Wprowadzenie planu chemtrails wymagałoby zatrudnienia tysięcy ludzi, co sprawiłoby, że utrzymanie spisku w tajemnicy, byłoby ogromnie trudne – „osoby pracujące w programie miałyby bardzo silną motywację osobistą, by to ujawnić”, ponieważ zagrożone dotyczyłoby ich bliskich. Jako że teoria ta krąży w internecie od lat 90. XX wieku, istnieje duże prawdopodobieństwo, że do dziś pojawiłyby się wiarygodne dowody na jej udowodnienie.
Na superzłoczyńców nie działają ich własne bronie
Jako że trucizna miałaby być rozprowadzana drogą powietrzną, efekty dotyczyłyby również samych niecnych włodarzy – jak podkreślano na kanale Kurzgesagt in a nutshell. Chyba że ciągle ukrywaliby się w specjalnych bunkrach albo chodzili w maskach lub innej odzieży ochronnej, albo gdyby dysponowaliby tajną technologią, która w sposób niewzbudzający podejrzeń i niewykrywalny dla oka chroniłaby ich przed takim zagrożeniem.
Tymczasem wyjaśnienie powstawania smug na niebie to mało sensacyjna opowieść, w dodatku niebędąca elementem żadnego mrocznego spisku. To smugi kondensacyjne, które pojawiają się w wyniku naturalnej kondensacji pary wodnej. Para osadza się najczęściej na cząstkach stałych przypadkowo obecnych w powietrzu lub na cząstkach sadzy w strudze gazów spalinowych wypływających z napędów lotniczych. W ten sposób tworzą chmurę drobnych kropelek wody, które po pewnym czasie zamarzają. Nagrania wykonane w dobrej jakości utwierdzają nas bezsprzecznie, że nie jest to substancja wydzielana z wnętrza pojazdów.
https://www.youtube.com/watch?v=RIceaRftYTc
Witamy w świecie, w którym…
Każdego dnia stąpamy po płaskiej Ziemi, na której rosną krzywe drzewa, a woda z oceanów odparowuje; miliarderzy wdrażają wszystkich ludzi do swoich tajnych planów depopulacji, wobec których żadna inna wpływowa osoba nie ma nic przeciwko. Do tego sami dążą do własnego otrucia oparami rozpylanymi przez samoloty… kierowane, oczywiście, automatycznie, bo nie będzie komu ich prowadzić.
Taki oto świat najbardziej absurdalnych teorii spiskowych, w których niezwykłe wydarzenia wymuszają obowiązywanie niezwykłych praw natury czy też funkcjonowania społeczeństw.
*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter