Strona główna Analizy Demagog rujnuje faktoidy: prima aprilis

Demagog rujnuje faktoidy: prima aprilis

Demagog rujnuje faktoidy: prima aprilis

fot. Pexels / Modyfikacje: Demagog

Demagog rujnuje faktoidy: prima aprilis

Co łączy czaszkę „zaginionego” hominida, drzewo wytwarzające spaghetti i szczepionki „ukryte” w majonezie? Dowiesz się tego z wyjątkowego, bo primaaprilisowego, odcinka z serii poświęconej faktoidom.

Ten tekst jest częścią serii poświęconej faktoidom, czyli anegdotkom, które lubimy przekazywać, zwłaszcza w charakterze „naukowych” ciekawostek. Raz powielone, stają się prawie nieśmiertelne. Dlaczego? Ponieważ mają fantastyczny potencjał społeczny: miło jest rzucić w towarzystwie jakąś mądrą, intrygującą tezą.

Faktoidy nie zawsze są całkiem fałszywe, czasami są po prostu uproszczone, przesadne, „podkręcone” przez kolejne przekazy i emocje, jakie towarzyszą ich transmisji.

Dziś zapraszamy do wyjątkowego odcinka serii. Nie będziemy się w nim skupiać na jednym, konkretnym faktoidzie, ale opiszemy, dlaczego nawet absurdalne, pozornie niewiarygodne treści (np. te udostępniane w ramach prima aprilis) mogą nieść za sobą daleko idące konsekwencje.

Primaaprilisowe zwyczaje są szeroko rozpowszechnione

Tradycje związane z kwietniowym robieniem sobie żartów i nabieraniem rozmówców dość szeroko rozpowszechnione. Odpowiedniki święta prima aprilis występują m.in. w Niemczech, we Francji, w Wielkiej Brytanii, w Danii, w Finlandii, w Szwecji czy w Norwegii. W każdym z tych krajów występują indywidualne zwyczaje, wyróżniające je na tle innych państw i kultur. Na przykład w krajach francuskojęzycznych żarty dotyczą zwykle… ryby. Samo święto nazywane jest zresztą kwietniową rybą (fr. poisson d’avril).

Karuzela śmiechu w tych rejonach kręci się więc wokół tego, komu niepostrzeżenie przyczepiono do pleców papierową rybę. Czasami tradycja występuje w wersji nieco wygładzonej i polega np. na tym, że 1 kwietnia klienci mogą nabyć w cukierniach czekoladowe ryby.

Niektóre kraje hiszpańskojęzyczne mają tradycje, które są podobne do polskiego prima aprilis, ale są powiązane z inną datą. Mieszkańcy Hiszpanii i części krajów Ameryki Południowej pod koniec grudnia obchodzą Día de los Santos Inocentesrobią sobie nawzajem dowcipy podobne w stylu do tych polskich.

Nawet coś, co zaczęło się jako absurdalna mistyfikacja, może mieć daleko idące konsekwencje

Powszechność tradycji podobnych do polskiego prima aprilis wynika m.in. z tego, że śmiech i żarty są ważnymi spoiwami ludzkiej komunikacji. Dobrze jest czasem porzucić realia codziennego życia i zanurzyć się w wyobrażonym świecie, w którym żyją tajemnicze stwory, zagadki czekające na rozwiązanie czy niezwykłe cywilizacje. Ale konsekwencje „niewinnych” żartów bywają niekiedy bardzo daleko idące.

Przykładowo: trudno brać na poważnie istnienie potwora z Loch Ness (zoologia nie uznała istnienia tego zwierzęcia, jest więc ono tzw. kryptydą). A jednak szacuje się, że biznes, który opiera się na mitologii Nessie, jest obecnie wart ok. 80 mln dolarów (czyli ponad 300 mln zł).

Bywa i tak, że konsekwencje mistyfikacji wykraczają poza ekonomię. Tak było np. z czaszką tzw. człowieka z Piltdown. W 1912 roku Charles Dawson, brytyjski amator archeologii i paleontologii, przedstawił pracownikowi British Museum pewne niezwykłe znalezisko. Była to czaszka hominida z częścią mózgową i twarzową typową dla współczesnego człowieka oraz wydatną żuchwą – taką, jaką mają inne naczelne, np. orangutany.

Okaz wpisywał się w ówczesne wyobrażenie tego, jak wyglądały formy pośrednie pomiędzy współczesnym człowiekiem a jego ewolucyjnymi przodkami. Nie był jednak prawdziwy.

Mistyfikacja dotycząca „człowieka z Piltdown” przetrwała cztery dekady i do dziś znajduje się w muzeum

Dawson skleił fragmenty czaszki człowiekażuchwą orangutana i częścią uzębienia szympansa. Dodatkowo poddał „znalezisko” kilku zabiegom, które miały poprawić jego wiarygodność (np. spiłował kły, by pasowały do zgryzu, chemicznie „postarzył” kości). Jego mistyfikacja została obnażona dopiero w latach 50. XX wieku, kiedy techniki analityczne były już na tyle zaawansowane, że pozwoliły na demaskację fałszerstwa.

Do czasu demaskacji czaszka „człowieka z Piltdown” była uważana za ważny egzemplarz paleontologiczny. Jej historia i poziom zaawansowania fałszerstwa są tak interesujące, że londyńskie Natural History Musem do dziś posiada specjalną wystawę na ten temat. Można się na niej zapoznać nie tylko z historią artefaktu czy dokumentacją fotograficzną, lecz także z korespondencją, którą Dawson prowadził z ówczesnymi naukowcami.

Absurdalne treści również mogą być wzięte na serio

Nawet nieprawdopodobne historie mogą zostać uznane za wiarygodne, jeśli tylko źródło informacji jest poważane przez odbiorców. Tak było chociażby wtedy, gdy szanowana i uznawana za wiarygodną telewizja BBC wypuściła w 1957 roku program dotyczący… drzew, na których rośnie spaghetti.

Mistyfikacja została wyemitowana w ramach primaaprilisowego żartu. Jednak część odbiorców uwierzyła w to, że – jak podano – na południu Szwajcarii właśnie trwają zbiory makaronu spaghetti.

Nawet teorie, które wydają się irracjonalne, mogą być wykorzystywane do rozpowszechniania dezinformacji

Typowe faktoidy, które często omawiamy w tym cyklu, a także opisane powyżej historie mają kilka cech wspólnych. Intencja ich twórców jest często taka, by zaciekawić, zaistnieć, choć na moment zwrócić czyjąś uwagę. Jednak konsekwencje takich działań mogą być trudne do przewidzenia. W redakcji Demagoga często mamy do czynienia z treściami, które wydają się zbyt irracjonalne, by ktoś mógł w nie uwierzyć (np. 1, 2, 3, 4), a jednak ich twórcom udaje się je wykorzystać do tworzenia fałszywych narracji.

Na przykład twierdzenie, że w majonezie rzekomo są przemycane szczepionki, zostało wykorzystane do rozpowszechniania fałszywych informacji na temat zdrowia, COVID-19 i programów profilaktyki medycznej. Teorie dotyczące Antarktydy (a to, że jest bramą do innych kontynentów, a to, że nie istnieje, a zamiast niej na biegunie stoi ogromny mur) są często pretekstem do negowania globalnego ocieplenia.

Takie powiązania – pomiędzy tym, co pozornie absurdalne, a tym, co stanowi element szkodliwej dezinformacji – sprawiają, że warto się pochylić nad każdą treścią, która wprowadza w błąd. To m.in. dlatego w Demagogu zajmujemy się czasami tematami, które wydają się niepoważne. Bo zdajemy sobie sprawę z tego, że one również mogą być wykorzystywane do szerzenia dezinformacji.

*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter

Pomóż nam sprawdzać, czy politycy mówią prawdę.

Nie moglibyśmy kontrolować polityków, gdyby nie Twoje wsparcie.

Wpłać

Dowiedz się, jak radzić sobie z dezinformacją w sieci

Poznaj przydatne narzędzia na naszej platformie edukacyjnej

Sprawdź!