Informujemy o najważniejszych wydarzeniach ze świata fact-checkingu.
Jessikka Aro o tym, czy na pewno wygrywamy wojnę informacyjną z Rosją [zapis rozmowy]
Minęły ponad trzy miesiące od początku wojny w Ukrainie. To wydarzenie, które wiele zmieniło. Sprawiło, że zaczęliśmy się zastanawiać nad rzeczami, którym do tej pory, nie poświęcaliśmy tak wiele czasu.
Jednym z takich tematów, który od końca lutego pojawiał się częściej w debacie publicznej, mediach społecznościowych, był temat dezinformacji. Dezinformacji, która wykorzystywana jest w działaniach wojennych w celu przekonywania do swoich racji, zasiewania informacyjnego chaosu, ale nie tylko, bo również wątpliwości czy wręcz strachu.
Nie jest to oczywiście zjawisko nowe w historii ludzkości, ale popularność mediów społecznościowych nadała mu rozmach na zupełnie nową skalę. Pewnie większość z nas miała styczność z tzw. “ruskim trollem”.
Właśnie o dezinformacji rosyjskiej dzisiaj porozmawiamy. A dlaczego właśnie o tej? Na to pytanie odpowie nam już Jessikka Aro, fińska dziennikarka, autorka książki „Trolle Putina”, która jest efektem wieloletniego śledztwa dziennikarskiego.
Zachęcamy do przeczytania rozmowy z Jessikką. Rozmowę możesz również odsłuchać w formie podcastu.
Jessikka Aro o tym, czy na pewno wygrywamy wojnę informacyjną z Rosją
Jessikka Aro o tym, czy na pewno wygrywamy wojnę informacyjną z Rosją [zapis rozmowy]
Minęły ponad trzy miesiące od początku wojny w Ukrainie. To wydarzenie, które wiele zmieniło. Sprawiło, że zaczęliśmy się zastanawiać nad rzeczami, którym do tej pory, nie poświęcaliśmy tak wiele czasu.
Jednym z takich tematów, który od końca lutego pojawiał się częściej w debacie publicznej, mediach społecznościowych, był temat dezinformacji. Dezinformacji, która wykorzystywana jest w działaniach wojennych w celu przekonywania do swoich racji, zasiewania informacyjnego chaosu, ale nie tylko, bo również wątpliwości czy wręcz strachu.
Nie jest to oczywiście zjawisko nowe w historii ludzkości, ale popularność mediów społecznościowych nadała mu rozmach na zupełnie nową skalę. Pewnie większość z nas miała styczność z tzw. “ruskim trollem”.
Właśnie o dezinformacji rosyjskiej dzisiaj porozmawiamy. A dlaczego właśnie o tej? Na to pytanie odpowie nam już Jessikka Aro, fińska dziennikarka, autorka książki „Trolle Putina”, która jest efektem wieloletniego śledztwa dziennikarskiego.
Zachęcamy do przeczytania rozmowy z Jessikką. Rozmowę możesz również odsłuchać w formie podcastu.
Dlaczego w kontekście wojny w Ukrainie rozmawiamy głównie o dezinformacji rosyjskiej? Czym się różni wojenna propaganda ukraińska od rosyjskiej i dlaczego przestrzega się przed tą drugą?
Ciekawe pytanie. To zupełnie różne tematy. Rosja, Kreml, a konkretnie rosyjskie służby bezpieczeństwa, prowadziły wojnę informacyjną od dekad. Od czasów zimnej wojny aktywnie szukali sposobów na zaszkodzenie Zachodowi, unikając broni konwencjonalnej. Bardzo wcześnie, mówimy tutaj nawet o latach 50., zorientowali się, że dezinformacja czy kampanie fake newsowe naprawdę nam szkodzą.
Ten pomysł to efekt burzy mózgów najlepszych agentów KGB. Wojna informacyjna, prowadzona zarówno w kraju, jak i poza jego granicami – szczególnie w czasie ery Putina – teraz została wyniesiona na inny poziom. Pierwszą rzeczą, nad którą Putin przejął kontrolę, to media tradycyjne. Po tym zaczął prać mózgi społeczeństwa rosyjskiego. Poczuł się ośmielony sukcesem w swoim kraju i przeniósł wojnę informacyjną poza granice, przeciwko społeczności międzynarodowej.
Niestety, Rosja praktykuje wojnę informacyjną prawie tak długo, jak Putin ma władzę jako prezydent. Dla przykładu, przeciwko Ukrainie stosowano ataki trolli, mowę nienawiści, brano na cele Ukraińców, mówiąc, że są faszystami i nazistami. Używano przy tym podstawowych metod wojny informacyjnej takich jak demonizowanie czy dehumanizowanie. Tak położono fundamenty pod późniejszą aktywność wojenną, wojnę kinetyczną przeciwko Ukrainie… To, czego teraz jesteśmy świadkiem, to co Rosja i jej wojsko robi w tym kraju, jest mocno osadzone na informacyjnej, psychologicznej manipulacji, którą reżim Putina celuje w swoich cywilów i żołnierzy. Dlatego kiedy widzimy, że Rosjanin atakuje, np. ukraińskich obywateli, możemy podejrzewać, że robi to z myślą, że Ukraińcy są podludźmi – o ile w ogóle są ludźmi. To dlatego Rosjanie mogą popełniać zbrodnie wojenne, akty ludobójstwa i inne okropne czyny – bo to oni byli pierwszymi ofiarami wojny informacyjnej. Oczywiście, Ukraina stara się przed tym obronić, ale to już zupełnie inna historia, więc w tym kontekście jej nie poruszę.
To nic nowego. Na przykład narracje dehumanizacyjne. To metoda, którą znamy od wielu lat – m.in. z czasów II wojny światowej. Dlaczego to nadal działa? Ponieważ jest prosta. Bierze na cel nasz mózg, który ma tendencje do znajdowania różnic i osądzania. Szczególnie, jeśli materiały są rozprowadzane poprzez media społecznościowe – nie mamy wtedy wystarczająco dużo czasu, aby je przerobić krytycznie. Dlatego media społecznościowe są bardzo skuteczną bronią i kanałem w wojnie informacyjnej, ponieważ można je zmienić w broń niszczącą psychicznie, jeśli dostanie się w ręce architektów propagandy.
Innymi słowy, chodzi o skłonności naszego mózgu – niestety działa on tak, że zawsze szuka różnic, a jeśli dodatkowo podkręcisz tę jego skłonność, np. mową nienawiści przeciwko pewnym społecznościom czy ich częściom, możesz narobić wiele szkód.
Myślę teraz o II wojnie światowej – wtedy te techniki też były wykorzystywane. I nie było mediów społecznościowych. Dezinformację rozpowszechniano przez pamflety, obrazki, plakaty i oczywiście – media. Można powiedzieć, że te narracje bazują też na tym, że boimy się ludzi, którzy są inni – inni biorę w cudzysłów – niż my?
Jestem pewna, że tak. Z tego co obserwuję, istnieją podobieństwa w sposobie, w jakim te informacje propagandowe czy mowa nienawiści są przekazywane. Dla przykładu dzisiaj trolle rozpowszechniają memy. Bardzo chwytliwe zdjęcia czy ilustracje uzupełnione jakimś sloganem, wypowiedzią czy stwierdzeniem. Podczas II wojny światowej widzieliśmy plakaty, na których na przykład niemieccy naziści oskarżali Żydów o bycie odpowiedzialnymi za całe zło tego świata. Tak samo dzisiaj memy pokazują Ukraińców jako podludzi, podobnych zwierzętom, albo jako faszystów czy nazistów. Bo właśnie w ten sposób Kreml przedstawiał ich od bardzo długiego czasu.
Podobnie jak podczas II wojny światowej wykorzystuje się też filmy. Już w tamtym czasie naziści dostrzegali ich siłę i wykorzystywali telewizję, aby wywrzeć wpływ na ludzki mózg. Teraz w ten sposób wykorzystywany jest YouTube – wideo rozprzestrzenia się błyskawicznie. Dotykasz sedna, kiedy pytasz o to, czy te materiały wzbudzają strach – ponieważ właśnie tak jest.
Sianie nienawiści w formie wojny informacyjnej i psychologicznej jest oparte na budowaniu poczucia strachu, niechęci czy niepokoju. Jej architekci wiedzą, że najskuteczniej do działania ludzi popychają emocje: strach czy nienawiść. Dlatego dążą do tego. Dla przykładu, w mediach społecznościowych możesz zaobserwować, że najbardziej obrzydliwe i siejące strach treści, jak np. te przedstawiające imigrantów jako gwałcicieli czy przestępców, rozprzestrzeniają się bardzo łatwo i szybko. A powodem jest to, że istnieje wystarczająco dużo ludzi, których strach czy nienawiść zostały pobudzone przez dany materiał – dlatego chcą działać i nierzadko – udostępniać go dalej. To samo dotyczy wielu rodzajów prokremlowskiej propagandy nienawiści dotyczącej przykładowo Ukraińców.
W Polsce spotkaliśmy się z masową dezinformacją na temat ukraińskich uchodźców. Ilość takich treści wzrosła nagle w mediach społecznościowych. Jak było w Finlandii?
Nie spotkaliśmy się z tym. Nie. U nas tego nie ma. Musiałabym sprawdzić najciemniejsze zakątki internetu i jestem pewna, że coś by się znalazło. Ale nie mówimy tutaj o zjawisku masowym czy przytłaczającym. Zdecydowanie nie jest to temat, który wypływa w mainstreamie mediów społecznościowych.
Pracując z dezinformacją, mamy takie poczucie, że jest ona bardzo precyzyjnie konstruowana z myślą o różnych krajach. Każde państwo ma inne problemy, przez co obywatele są wyczuleni na inne tematy. Możemy to zaobserwować w Polsce – krąży u nas dezinformacja na temat ukraińskich uchodźców, która nierzadko powiązana jest z sugestiami, że oni odbierają nam mieszkania, że mają szereg przywilejów, że Polak staje się obywatelem drugiej kategorii we własnych kraju, mniej ważnym niż uchodźca. I to bardzo precyzyjnie uderza w nasze największe obawy. Co o tym myślisz? Dostrzegasz podobne zjawisko w innych krajach Europejskich? Czy dezinformacja przeznaczona dla różnych krajów jest budowania inaczej?
Rosyjskie służby bezpieczeństwa, szpiedzy i agenci, być może nawet osoby, które pracują w rosyjskich ambasadach w różnych krajach Europy, cały czas monitorują przestrzeń informacyjną i szukają najgorętszych tematów: najświeższych wiadomości, jak również fenomenów w mediach społecznościowych, pęknięć, dziur czy możliwości, by zaatakować.
Jeśli chodzi o tę narrację o uchodźcach, Rosjanie atakują nią w wielu różnych krajach, zmieniając wrogów w zależności od tego, gdzie działają. Na przykład w Stanach Zjednoczonych rosyjskie trolle teraz podburzają przeciwko imigrantom np. z Meksyku czy w ogóle z Ameryki Łacińskiej. Ale czy wiesz, że zbudowały też społeczności, które wspierają imigrantów? Przykładowo muzułmanów. Trolle czasami budują frakcje, które ze sobą walczą.
Narracja dotycząca imigrantów zarówno w Finlandii, jak i w wielu innych krajach pojawiała się w rosyjskich fejkowych mediach i mediach propagandowych, kontrolowanych przez rząd, jak również u proxies, czyli pełnomocników. Ci tłumaczą ich materiały i publikują je na podejrzanych, fejkowych stronach. Pewnie pamiętacie, że w 2015 roku wzrosła liczba ludzi szukających azylu w różnych krajach Europy. Większośc z nich była muzułmanami albo pochodziła z krajów muzułmańskich. Te strony proxy były prowadzone przez rosyjskie fabryki trolli i rozpoczęły masową kampanię przeciwko muzułmanom. Zauważyłam to samo zjawisko na Russia Today i w serwisie Ruptly. Kręcono filmy, pisano artykuły o ludziach szukających schronienia, pokazując ich w złym świetle. Opisywano kraje europejskie jako rasistowskie. Publikowano filmy i artykuły o protestach przeciwko przybyłym. W ten sposób podsycano protesty – i pisano o nich reportaże – fałszywe reportaże, które pokazywały kraje europejskie jako niestabilne, nieudane demokracje.
Trwa wiele rosyjskich operacji. Wiele z nich dotyczy tematów, które są ze sobą sprzeczne. Można ogólnie stwierdzić, że część z nich zasługuje na uznanie, bo wymagają wiele pracy i wysiłku.
Jakie są teraz w Finlandii najpopularniejsze dezinformacyjne narracje dotyczące wojny w Ukrainie?
Dotyczą one Rosji i jej wojsk, które prowadzą słuszną i usprawiedliwioną walkę przeciwko tak zwanym “ukraińskim faszystom i nazistom”. W tej kampanii to Rosjanie robią to, co jest słuszne. Ukraińcy natomiast grają nieczysto: zanieczyszczają przyrodę swoimi brudnymi bombami i planują małe ataki chemiczne. Narracje te opisują to, co Rosja robi w Ukrainie, tylko przekonują, że to Ukraińcy. W tej króliczej norze wszystko jest do góry nogami.
Są też kampanie przeciwko wstąpieniu do NATO i nadal trwają te, które pamiętam jeszcze z czasu, kiedy zaczynałam się zajmować tym tematem, czyli w 2014 roku. Według nich wszystko, co się dzieje w Ukrainie, jest winą Ukraińców albo krajów Zachodu, albo NATO. Rząd ukraiński jest niekompetentny i zbrodniczy. Rosyjscy przywódcy są sportretowani jako ci, którzy chcą negocjować, chcą pokoju… Mogę długo tak wymieniać. To informacje, które obarczają winą wszystkich, tylko nie Rosję.
W Polsce przedstawia się to podobnie. Poza jedną rzeczą. Czy zrozumiałam dobrze? W Finlandii krąży informacja, że Ukraińcy zanieczyszczają środowisko?
Tak, bronią chemiczną i brudnymi bombami. A tak naprawdę Rosja to robi, kiedy atakuje elektrownie jądrowe.
Wiesz, to wydaje mi się bardzo interesujące – bo kiedy myślę o Finlandii, to przed oczami mam kraj oraz ludzi, którzy żyją blisko natury i jest ona dla nich bardzo ważna. Ta dezinformacyjna narracja o niszczeniu natury… nie mamy jej w Polsce. Możliwe, że to dlatego, że uogólniając, nie przejmujemy się aż tak bardzo ekologią – a przynajmniej tak jest z punktu widzenia rosyjskiego trolla.
Rosyjska propaganda używa konkretnych narracji, aby na nich budować. Niektóre z nich są oczywiste, jasne jest, dlaczego się pojawiają. Na przykład ta, że to NATO jest zagrożeniem – co oczywiście jest ciekawe pod tym kątem, że cóż… NATO jest paktem obronnym, nie ofensywnym. Ale jest też taka dezinformacja, której popularność może być zastanawiająca. Myślałam o tych nazistach. Dlaczego zdecydowano się na taką narrację? Dlaczego rzekomi ukraińscy naziści są popularnym wątkiem dezinformacyjnym? To jest powiązane z II wojną światową. Związek Radziecki walczył wtedy z nazistami i odnosił w tym sukcesy. Dlatego Rosjan tak mocno dotyka retoryka, która mówi o nazistach czy faszystach — wielu z nich, ich rodziny, dziadkowie, mają związane z tym wspomnienia. To coś, co emocjonalnie bardzo ich dotyka. Dla wielu ludzi w Rosji, w szczególności starszych, naziści są najgorszym możliwym wrogiem. To narracja, która jest adresowana głównie do samych Rosjan, ale niestety rozlewa się ona również na Zachodzie. I muszę przypomnieć, że takie materiały też celują w inne miejsca, poza krajami Zachodu.
Widziałam je również w międzynarodowej przestrzeni informacyjnej. Wielu ludzi z różnych krajów – afrykańskich, z Indii — rozpowszechnia na Twitterze czy Facebooku kremlowską dezinformację i twierdzenia, że Ukraińcy są rzekomo nazistami. Promują punkt widzenia Rosji – a to jest jej celem: usprawiedliwić tę sytuację wśród swoich, ale również za granicą. Celem jest budowanie społeczności, która wspiera tę ideę. W Finlandii też widzimy np. agentów prorosyjskiej informacji, którzy prowadzą programy czy kanały na YouTubie, gdzie rozpowszechniają te same twierdzenia. To się dzieje teraz. Uczestniczą w tym nawet nasi obywatele i piorą mózgi naszej własnej społeczności.
Jak wygląda sytuacja poza Europą? Tutaj mamy pewne poczucie bezpieczeństwa, że wręcz wygrywamy wojnę z dezinformacją. Ale są jeszcze inne miejsca na świecie. Na przykład w Brazylii – wiemy, że rosyjska dezinformacja jest bardzo popularna.
Jeśli ktoś twierdzi, że wygrywamy wojnę z rosyjską dezinformacją jest wielkim optymistą. Widzimy ofiary kremlowskiej wojny dezinformacyjnej niemal każdego dnia w mediach społecznościowych. To publiczne zjawisko. Część z tych osób rozsiewa teorie spiskowe na temat koronawirusa – również w kręgu swoich przyjaciół czy sąsiadów. Albo twierdzenia antyszczepionkowe czy antycovidowe (że wirus nie istnieje). To dlatego, że zostali zmanipulowani przez rosyjskie trolle. Mamy też ekstremistów – zarówno po prawej, jak i po lewej stronie politycznej. Wielu z nich zostało celami i ofiarami dezinformacji – czasami nieświadomie. Dopóki widzimy ofiary wojny informacyjnej, nie postrzegam nas jako zwycięzców.
Widzę, jak Kreml tworzy operacje przeciwko jedności w społeczności międzynarodowej, np. stara się o rozłam w NATO czy Unii Europejskiej w kwestii nałożenia sankcji czy pomocy wojskowej. To jest to, w co Kreml stara się teraz uderzać. Mamy raporty europejskich ekspertów do spraw ochrony, które wskazywały na to, że widać już w społeczności europejskiej sygnały, które świadczą o słabości. Może nie wszystkie spowodowane są rosyjską wojną informacyjną – pojawiają się również ze względu na mijający czas i to, że inne sprawy też wymagają uwagi. Dlatego byłabym bardziej pesymistyczna w swoim osądzie dotyczącym tego, czy zwyciężamy w tej wojnie z dezinformacją. Wiele krajów nie podjęło jeszcze walki, więc jak możemy wygrywać? Widziałam też dobre przykłady w Europie: w Wielkiej Brytanii np. rząd niedawno uświadamiał obywateli poprzez udostępnianie infografik i filmów edukacyjnych, które opowiadały o rosyjskich fabrykach trolli szerzących propagandę wojenną. To są materiały, których potrzebujemy, żeby zacząć – podkreślam: zacząć walkę z dezinformacją z Rosji. Chciałabym zobaczyć więcej zaangażowania w tej kwestii – zarówno u naszych rządów, jak i firm, które obsługują media społecznościowe.
Jeśli chodzi o kraje poza Europą: przykro jest patrzeć, jak w Chinach media komunistycznej partii politycznej rozprzestrzeniają rosyjską dezinformację na temat wojny. Jeśli podejmiesz dyskusję o okrucieństwach, jakich doświadczają Ukraińcy w wyniku rosyjskich ataków, ludobójstwa, wojny – w odpowiedzi zwykle usłyszysz, że Rosjanie nie atakują cywilów. To bardzo niepokojące.
Czy da się zmierzyć wpływ rosyjskiej dezinformacji w mediach społecznościowych? Czy są jakieś badania na ten temat? Dla przykładu w Czechach przeprowadzono sondaż w ogóle populacji, aby sprawdzić, co myślą i w co wierzą ludzie, jeśli chodzi o temat – m.in. wojny w Ukrainie, która trwa z inicjatywy Rosji od 2014 roku. Takie sondaże są bardzo użyteczne do tego, żeby określić, jaki procent ludności miał styczność z teoriami spiskowymi i kłamstwami, które szerzy Rosja.
Niedawno widziałam zrzut ekranu z międzynarodowego sondażu przeprowadzonego w wielu krajach Unii Europejskiej. Bardzo polecam robienie takich sondaży choćby po to żeby zapytać: “Kto według ciebie zaczął wojnę w Ukrainie albo przeciwko Ukrainie?”. Sprawdzenie stanowiska czy nastawienia ludzi daje ci całkiem niezłe spojrzenie na to, jak duży jest wpływ Kremla.
Niestety nie widzę wielu takich sondaży. I właśnie dlatego sama zaczęłam się tym zajmować, zwracając uwagę na wpływ rosyjskich trolli na ludzi. Ponieważ mogłoby być tak, że trolle pracują, propaganda istnieje, ale nikt w nią nie wierzy. Chciałam się zagłębić w to, co ludzie myślą na temat tych treści, gdzie się na nie natykają i jak na nie reagują. Niestety okazało się, że Kreml odnosił sukcesy już w roku 2014 czy 2015, jeśli chodzi o wpływ na niektórych Finów w zakresie tego, co jest prawdą, a co nie w temacie wojny w Ukrainie. Wielu ludzi mówiło mi, że już wtedy pojawiało się na tyle dużo dezinformacji, że nie potrafili się zorientować, co jest faktem, a co fikcją. I to tylko jeden z celów dla kremlowskich propagandystów – żeby ludzie nie wierzyli w to, co mówią im dziennikarze. Nie ma problemu, jeśli ktoś w to po prostu wątpi, ale jeśli ludzie zupełnie tracą rozeznanie pomiędzy prawdą a fałszem, kłamstwami – można uznać, że ta misja zakończyła się sukcesem.
Napisałaś książkę o trollach Putina. I, jak wspomniałaś wcześniej, to jasne, Rosjanie nie zaczęli dezinformować 24 lutego tego roku. To zaczęło się wiele lat wcześniej. Ale skąd wiemy, że to, co widzimy w internecie, ma swoje źródło po stronie rosyjskiej? Jak możemy rozpoznać, że napotkaliśmy rosyjskiego trolla?
Nie można wiedzieć tego na pewno i właśnie dlatego fabryki trolli działają – aby ludzie czuli się skołowani. Nie wszystkie rosyjskie trolle sieją proputinowską propagandę czy pogląd, że Ukraińcy są nazistami czy faszystami. Niektórzy – należą do nich np. bardzo interesujące persony znane z mediów społecznościowych – komentują różne tematy. Niektóre trolle rozprzestrzeniają pozytywne informacje. Np. motywują ludzi, mają pozytywne przesłanie. Były przypadki, w których duże organizacje medialne z dużymi factcheckingowymi możliwościami wpadły w pułapkę rosyjskich fabryk trolli i niechcący publikowały ich materiały.
Tak więc nie da się być pewnym. Oczywiście można spróbować to sprawdzić, np. konta użytkowników na Twitterze. Można do tego użyć bazy danych opublikowanej przez Twittera, która zawiera listę kont pochodzących z fabryk trolli. Problemem jest to, że nawet Twitter czy Facebook nie wiedza, które profile są obsługiwane przez fabryki, ponieważ nie wszystkie rosyjskie trolle pracują w jednej fabryce. Mogą być też wolnymi strzelcami albo pracować dorywczo jako influencerzy – vlogować o makijażu na przykład. Trudno wykryć trolla i to jest sedno problemu.
Co przeciętny użytkownik internetu może zrobić, aby walczyć z dezinformacją?
To świetne pytanie. Z tego, co mogłam zaobserwować w różnych krajach ludzie grupują się, aby to robić. Np. na Litwie istnieją tzw. Elfy, które ujawniają kampanie dezinformacyjne w mediach społecznościowych. Podobne “Elfy” istnieją w Czechach, Finlandii czy na Twitterze. Pomagają sobie w wyszukiwaniu profilów trolli – tych najłatwiejszych do wykrycia. Wspierają się też podczas ataków. Kontują posty na profilach ambasad rosyjskich w mediach społecznościowych, które szerzą obrzydliwe, niesmaczne, nieuczciwe i oburzające treści, np. zdjęcia Ukraińców zabitych przez Rosjan, które opisuje się jako ofiary samych Ukraińców. Spotkaliśmy się z tym w Finlandii w 2014, 2015 roku, a teraz jest nawet gorzej. W wolnym kraju ludzie zawsze mają możliwość skomentowania sytuacji, aby wpłynąć na zmiany. Co więcej, ludzie starają się pomóc, kiedy zauważą, że inni są atakowani przez rosyjskie trolle albo ludzi przez nich zmanipulowanych, którzy potrafią być tak samo, albo nawet bardziej, złośliwi.
Czasami ludzie uciekają z mediów społecznościowych, ponieważ trolle potrafią mieć bardzo niepokojący, negatywny wpływ. Potrafią wzbudzić strach, np. wysyłając groźby śmierci. Ważne jest, aby próbować kontrolować te emocje i zastanowić się, czy to dobry pomysł, aby wycofać się z mediów społecznościowych po ataku trolla i nie komentować w sieci spraw dotyczących Rosji. To jest sedno rosyjskiej wojny informacyjnej – abyśmy przestali mówić, abyśmy się bali, żebyśmy byli bierni i zaakceptowali okrucieństwa, które dzieją się zarówno w prawdziwym świecie, jak i wirtualnym. Dlatego musimy być odważni i działać.
Mówisz, żeby komentować… Jest takie powiedzenie, przynajmniej w Polsce – nie karm trolla. Czyli nie komentuj, nie dawaj lajka, nie podawaj dalej, pozwól umrzeć tym treściom w ciemnych zaułkach internetu. Bo – jeśli nie skomentujesz tego posta czy tweeta – będzie miał mniejsze zasięgi. Ale mimo to mówisz, że lepiej komentować, tak?
Zdecydowanie tak. Ponieważ nawet jeśli te trolle nie wpłyną na ciebie, mają na celowniku kogoś innego, kogoś, kogo uda im się przekonać. Dlatego to bardzo ważne, kiedy ludzie świadomi, że istnieją takie zjawiska jak operacje informacyjne czy aktywizm rosyjskich trolli, mówią o tym głośno. Wtedy ci, którzy przez przypadek znaleźli się pod wpływem trolli lub nawet zaczęli im wierzyć, mogą się jeszcze raz zastanowić, co właściwie czytają.
W porządku. Co jeszcze powinniśmy wiedzieć jako zwykli użytkownicy internetu?
Strony należące do mediów, które twierdzą, że są niezależne, że opowiadają historie, które przez główne media są ignorowane, mogą być tak naprawdę o wiele mocniej zorientowane politycznie, niż kiedykolwiek będą media mainstreamowe czy dziennikarze. Warto jest przeanalizować treści na różnych stronach, szczególnie jeśli publikują one materiały z Russia Today. Russia Today, tak samo jak Sputnik – nawet według jej własnej redaktorki naczelnej Margarety Simonion – są narzędziami w globalnej wojnie informacyjnej. Lepiej nie korzystać z tych źródeł, ponieważ nie są to treści dziennikarskie oparte na wolności słowa, moralności czy dziennikarskiej rzetelności. To treści, które odpowiadają interesom małego kręgu superbogatej elity na Kremlu. Jeśli coś takiego pojawi się w sieci, łatwo nie tylko się przed tym obronić, ale też pomóc swojej społeczności w unikaniu takich treści.
Dobrze też zrozumieć, że istnieją spółki zastępcze i dostawcy treści działający na Facebooku czy na Youtubie, które nie ujawniają, że są związani z Rosją, a są źródłem informacji. Takimi stronami są m.in. Russia Insider czy Southfront. Jeśli ich obserwujesz wiedz, że to pododdziały kremlowskich firm, które biorą udział w wojnie dezinformacyjnej. Dobrze jest się rozejrzeć po mediach społecznościowych i mieć znajomych, którzy również tak robią.
Ty sama zostałaś ofiarą rosyjskich trolli, ponieważ wiele lat temu rozpoczęłaś dziennikarskie śledztwo w tej sprawie. Było to w czasach, kiedy dezinformacja nie była tematem debaty publicznej. Nie wiem, jak jest w Finlandii, ale w Polsce teraz – po wybuchu otwartej wojny w Ukrainie – to jest temat, o którym rozmawiamy. W twojej książce możemy przeczytać historie innych ludzi, którzy walczą z dezinformacją i zostali ofiarami trolli. Takich jak na przykład zajmujący się białym wywiadem Eliot Higgins z serwisu Bellingcat. I rozmawiamy tutaj o groźbach śmierci albo próbach publicznego zawstydzania. Sama tego doświadczyłaś. Ale to było przed 24 lutego. Czy cokolwiek się zmieniło? Czy nadal istnieją przypadki zastraszania ludzi, którzy o tym mówią i ostrzegają innych?
Tak. Również od proxies, a te mogą być bardziej złośliwe od kremlowskich mediów, które również brały udział w niektórych atakach, na np. mieszkańców Zachodu. Proxy to na przykład media publikujące fake newsy, które działają w skali pozornie lokalnej, nie mają widocznych związków z Kremlem. Działają w cieniu – kierowane i/lub popchane do tego, aby publikować kremlowska narrację. To może być konkretna osoba, powiedzmy influencer, który pozornie nie jest Rosjaninem, nie pracuje dla rosyjskich podmiotów państwowych, nie deklaruje, że otrzymuje pieniądze od takich podmiotów. Wyglądają na zupełnie niezależnych i pozornie nie mają żadnych związków z Kremlem. Ale trochę za często przepychają kremlowską narrację albo propagandowe rojenia Putina na temat wojny.
Proxies służą albo pomagają Kremlowi na Zachodzie i w innych krajach. Służą jego interesom, ale ich oficjalne powiązania nie istnieją albo nie sposób ich znaleźć. Z tym, że na przykład mogą opublikować propagandę rosyjskich mediów rządowych w skali lokalnej, tak jak robi to wiele stron z fałszywymi informacjami w Europie.
Jeśli chodzi o ataki, ostatnio zaobserwowaliśmy, że w Stanach Zjednoczonych zaatakowano powstanie i samych założycieli biura do spraw dezinformacji, które administracja Jo Bidena powołała specjalnie, żeby odpowiedzieć na ten problem. Było wiele ataków ze strony skrajnie prawicowej, np. kręgów aktywistów. Były też ataki personalne przeciwko Ninie Yankovic, która jest kluczową osobą, ekspertką w tym projekcie. Byliśmy świadkami podobnych kampanii już wcześniej i wiemy, że ich źródłem był Kreml oraz proxies. To były bardzo brutalne treści, nękające, przekręcające wystąpienia pani Yankovic, były to groźby, które mogły prowadzić do poważnych konsekwencji. To jest to, co widziałam w mediach społecznościowych w ostatnim czasie.
Więc fakt, że mnóstwo ludzi o tym mówi w mediach społecznościowych, nic nie zmienił?
Problemem jest to, że – jak mi się wydaje – nie mamy na Zachodzie efektywnego sposobu, który pozwoliłby zatrzymać rosyjskiej służby bezpieczeństwa, biorącej na cel wojnę informacyjną, nas i resztę społeczeństwa. Szczególnie że właściciele mediów społecznościowych – które są głównym narzędziem w tej wojnie – nie pomagają i udostępniają swoje platformy, aby rosyjskie służby przeprowadzały swoje operacje.
Nasze rządy też nie odnoszą się do tej kwestii bezpośrednio w rozmowach z Rosją – publicznie czy dyplomatycznie. Poza Stanami Zjednoczonymi, które chociaż próbowały zaciągnąć do sądu niektórych przełożonych tych fabryk trolli. Póki co – bezskutecznie. Dlatego to do nas – jako wolnych obywateli – należy budowanie odporności i pomaganie naszym społecznościom. Niestety nie wystarczy, jeśli będziemy wyłącznie o tym rozmawiać. Ale oczywiście próba zwrócenia uwagi na ten problem czy edukowanie ludzi pomaga budować tę odporność. Nie zatrzyma jednak ataków trolli.
Dlaczego nadal to robisz?
To moja praca. Wybrałam ją. Żyję w jednym z najbardziej demokratycznych i wolnych krajów – w Finlandii. Jestem wolną obywatelką i jestem upoważniona do tego, by przeprowadzić śledztwo w każdym temacie. Lubię to robić. I czuję, że jest to ważne dla społeczeństwa. Myślę, że ludzie mają prawo do informacji, które wykopałam. Nie zniosłabym, gdybym musiała się podporządkować rosyjskim trollom czy kryminalistom, którzy pracują dla rosyjskich służb informacyjnych, gdybym musiała im tak po prostu oddać moje prawa, moją wolność – zarówno jako obywatelka, jak i dziennikarka. Wydaje mi się, że po prostu nie mam innego wyjścia.
Rozmowę możesz również odsłuchać w formie podcastu
*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter