Omawiamy ważne fakty dla debaty publicznej, a także przedstawiamy istotne raporty i badania.
Pochodnie, smoła i memy, czyli internauta vs. kontrowersyjne treści
Jako użytkownicy internetu nie weryfikujemy informacji z wielu powodów. Czasem dlatego, że się z nimi zgadzamy, a innym razem, bo nie mamy czasu. Jednym z najniebezpieczniejszych powodów jest to, że ktoś nami wstrząśnie. Chwilę później możemy być już częścią tłumu, który w XXI wieku chwyta za pochodnie i memy.
Fot. Pexels / Modyfikacje: Demagog
Pochodnie, smoła i memy, czyli internauta vs. kontrowersyjne treści
Jako użytkownicy internetu nie weryfikujemy informacji z wielu powodów. Czasem dlatego, że się z nimi zgadzamy, a innym razem, bo nie mamy czasu. Jednym z najniebezpieczniejszych powodów jest to, że ktoś nami wstrząśnie. Chwilę później możemy być już częścią tłumu, który w XXI wieku chwyta za pochodnie i memy.
Gdyby media społecznościowe były pokemonem, należałyby do rodzaju emocjonalnych i dramożernych. Zasięgi rosną szybko, kiedy post angażuje odbiorców – najlepiej emocjonalnie. Dlatego dobrze jest poruszyć temat kontrowersyjny, sensacyjny albo odpowiedzieć w głośnej dyskusji. Wiemy też, że jesteśmy bardziej podatni na udostępnianie dalej niesprawdzonych informacji, kiedy jesteśmy poruszeni.
Hasło „Think before You post” („Pomyśl, zanim opublikujesz”) ma już kilkanaście lat. Mimo to w wirtualnym świecie nadal można obserwować pochody tłumów, które komentują, naśmiewają się, grożą, zawstydzają, na własną rękę wyciągają konsekwencje z wydarzeń, które nie wiadomo, w jakich okolicznościach albo czy w ogóle miały miejsce.
Bez sprawy w sądzie
Szerzej zjawisko publicznego zawstydzania opisał dziennikarz Jon Ronson w swojej książce „Wstydź się!”. Kojarzył je z dawnymi metodami karania: tarzania w smole i pierzu. Opowiedział o osobach, które zostały osądzone i ukarane przez internetowy tłum.
Jak powiedział Ronsonowi sędzia Ted Poe:
„Nasz zachodni system wymiaru sprawiedliwości nie jest idealny. (…) Ale przynajmniej istnieją jakieś reguły. Jako oskarżonemu przysługują ci pewne podstawowe prawa. Masz swój dzień w sądzie. Kiedy oskarżają cię w internecie, nie masz żadnych praw. I konsekwencje są poważniejsze. Już zawsze cały świat będzie pamiętał o twoim występku”.
Jon Ronson, „Wstydź się!”
Czasem internetowy tłum reagował na nieprzemyślany żart, błąd czy niezręczne sformułowanie. Czasami na niesprawdzoną informację.
POV: widzisz hasztag „#Krosno”
„KROSNO GUROM”, „ja tam myślę, że środkowy to sobie biznes rozkręci w łazience szkolnej”, „Kiedy widzisz, co chłopaki z twojej szkoły odwalili z menelem” – tak część użytkowników TikToka zareagowała na film, który został udostępniony kilka tygodni temu w mediach społecznościowych i krążył pod hasztagami „#Krosnogate” czy po prostu „#Krosno”.
Film na jednym z profilów typu „Spotted” na Facebooku został przedstawiony (anonimowo) jako nagranie, w którym kilku nastolatków świadczy usługę seksualną bezdomnemu „za wódkę” (której, koniec końców, i tak mieli nie dostać). Właśnie w takim kontekście rozszedł się po sieci.
Na ten moment zostawmy na boku ocenę zdarzenia (nie wiadomo, dlaczego film znalazł się w internecie), zachowania osób widocznych na nagraniu czy nawet wiarygodności przedstawionego kontekstu samego wideo (którą podważono). Przyjrzymy się zachowaniu wirtualnego tłumu. Osoby widoczne na nagraniu, w krótkim czasie zostały ikoną rzeczy „nie do odzobaczania” i komentarzy spod szyldu „co za patologia”.
Jednocześnie wydarzenie sprowadzono do mema. TikTokerzy nakręcili kilka filmików z trendu „POV”, czyli takich, w których odbiorca ma oglądać TikToka z określonego przez autora punktu widzenia, np. „POV: jesteś w Krośnie i nadal masz pół litra”. Pojawił się też fragment filmu „Galerianki”, podpisany: „Tymczasem chłopaki w Krośnie” i wiele, wiele innych, które odwoływały się do niesprawdzonej informacji z Facebooka. I to wszystko, zanim sprawę zbadała policja i orzekła, z czym właściwie mamy tutaj do czynienia: kto i czego jest tutaj winien.
(Nie?)ludzka rzecz – emocje
Jedną z najważniejszych ludzkich słabości, które wykorzystuje dezinformacja, są nasze emocje. Badania pokazują, że kiedy informacja jest kontrowersyjna, „podnosi nam ciśnienie” i jesteśmy bardziej podatni na podanie jej dalej.
Potwierdza się to w przypadku filmu z Krosna. Porozmawialiśmy o tym z Marcinem Napiórkowskim, semiotykiem i badaczem współczesnych mitów. To historia skonstruowana z wielu elementów, które znacząco obniżają szanse na to, że użytkownik sprawdzi ją przed podaniem dalej.
„Po pierwsze, obniża nam się garda, kiedy mamy do czynienia z emocją silnie pobudzającą np. oburzeniem. A ten viral oparty był na oburzeniu. Po drugie, jesteśmy superodporni, kiedy ktoś nam próbuje coś sprzedać, powiedzieć: »zrób to!«. Ale nasze mechanizmy bardzo się osłabiają, kiedy ktoś nas przed czymś ostrzega. A ten viral w umiejętny sposób łączył oburzenie z takim poczuciem moralnej wyższości i ostrzeżeniem przed niebezpieczeństwem”.
Marcin Napiórkowski w rozmowie z Demagogiem
Na TikToku znajdziemy komentarze, w których da się wyczuć nutkę wyżej wspomnianej wyższości. Ktoś ironizuje i dziwi się, że potępiono chłopaków świadczących usługi seksualne, a z drugiej strony nawołuje się do szacunku dla seksworkerek. Jest kilka osób, które twierdzą, że znają chłopaków, wręcz chodzą z nimi do szkoły.
Takie treści mogą wpłynąć na innych użytkowników sieci, którzy dodadzą swój komentarz nakręcający dyskusję albo podzielą się kolejną, niesprawdzoną informacją. „Nie wiem, czy to prawda, ale jeden z tych chłopaków popełnił samobójstwo” – możemy dowiedzieć się z jednego wpisu na TikToku.
Po trzecie: juwenoi, czyli „ta dzisiejsza młodzież”
Marcin Napiórkowski wyróżnił jeszcze trzeci element, który sprawił, że użytkownicy internetu byli wobec filmu niemal bezbronni:
„Virale, które dotyczą dzieci, które robią jakieś głupie i złe rzeczy są jedną z najstarszych, najlepiej możliwych do wyodrębnienia grup, na które ludzie się łapią bez żadnej dozy sceptycyzmu”.
Marcin Napiórkowski w rozmowie z Demagogiem
Według Napiórkowskiego takie historie można wpisać w narrację tzw. „juwenoi” (jak określił je David Finkelhor z University of New Hampshire), czyli historii opartych na „paranoi związanej z tym, że młodzi dzisiaj są inni, robią jakieś straszne rzeczy”.
Kilka lat temu należała do nich „gra w słoneczko”, która okazała się kolejną wersją legendy miejskiej mającej kilkadziesiąt lat. W odróżnieniu od historii z Krosna nie dotyczyła konkretnych osób, jej rzekomych uczestników bowiem nie udało się zidentyfikować z podpiętego do niej nagrania, które stało się viralem.
„Mamy niestety, bardzo dużo badań, które pokazują, że takie nękanie, cyfrowe formy przemocy to jest bardzo poważna rzecz. Nie banalizujmy tego do śmiesznych filmików” – podsumował Napiórkowski – „Podawanie dalej tych filmików, komentowanie, udostępnianie podobizn tych dzieciaków jest nieodpowiedzialne i należy to zlinczować”.
Dlaczego opery mydlane mają tyle odcinków?
Ilość komentarzy i wyświetleń pod podobnymi treściami wskazuje na to, że trudno jest się powstrzymać przed komentowaniem ich. Przyglądając się różnym platformom, można zauważyć, że „drama” jest w cenie, przekłada się na zasięgi, a u niektórych twórców na pieniądze. Dlatego jest stałym elementem krajobrazu i biznesu polskiego światka influencerskiego. Szeroko opisali go w swoim cyklu dziennikarze Spider’s Web: Sylwia Czubkowska i Jakub Wątor.
W rozmowie z nami Sylwia Czubkowska powiedziała:
„Ludzie zawsze byli zainteresowani oglądaniem konfliktów. Zobacz, jak są skonstruowane seriale, telenowele. One są oparte na emocjach: na cliff hangerach, na wyrazistych postaciach, które między sobą też o coś tam walczą. W powieściach też jest zawsze jakiś konflikt. A u influencerów… jest jeszcze takie przekonanie, że to jest obok nas, że to takie trochę nasze życia”.
Sylwia Czubkowska w rozmowie z Demagogiem
„Dramami” się zarządza (nie tylko gasi je, ale też roznieca, np. na konferencjach przed walkami MMA influencerów), są też elementem zemsty czy dyskusji rozciągniętych na miesiące dodawania kolejnych stories i filmów. Jak powiedziała Czubkowska:
„(…) dramy są jednym z mechanizmów dosyć świadomie wykorzystywanych do tego, żeby wzbudzić zainteresowanie (…) do tego stopnia świadomie, że słyszeliśmy od menadżerów, że jak są takie donosy na Pudelka (…) te informacje donoszą sami influencerzy, albo jacyś ludzie z nimi związani”.
Sylwia Czubkowska w rozmowie z Demagogiem
Oglądalność oper mydlanych oraz zasięgi influencerów wskazują na to, że treści sensacyjne, kontrowersyjne po prostu nas interesują. A jeśli skomentujemy taką sprawę i dobrze opiszemy hasztagami – istnieje spora szansa, że i my zyskamy w świecie, w którym walutą są lajki i wyświetlenia.
Osąd, obrona – w tej kolejności
Dziennikarka wspomniała też o tym, że w influencerskim świecie wyrósł swoisty „biznes wtórny”: tzw. kanały commentary. Publikują one filmy omawiające najgłośniejsze wydarzenia w influencerskim świecie:
„Po części są takimi stróżami moralności – a przynajmniej chciałyby być tak postrzegane, jak tacy policjanci, którzy karzącym palcem sprawiedliwości wskażą, że robisz źle. (…) Ale z drugiej strony, na tej swojej walce o moralność influencerską budują swoje biznesy, swoją rozpoznawalność i sami chcą być takimi samymi, albo jeszcze większymi influencerami. Jak sędzia Dredd: on już wydał wyrok, skazał i do tego sam jest rozpoznawalny, jest postacią, personą”.
Sylwia Czubkowska w rozmowie z Demagogiem
Dodała też, że autorzy kanałów commentary nie mają kompetencji do przeprowadzenia śledztwa dziennikarskiego czy policyjnego. Zauważyć można też, że podobnie jak i narzędzi oraz środków, którymi dysponują przeszkolone służby.
Jeden z autorów takiego kanału, Konopskyy, w przypadku sprawy z Krosna postanowił dotrzeć do osób z nagrania oraz do ich rodziców i zapytać, w jakich okolicznościach ono powstało. Opublikował później wideo, w którym stwierdził, że film to fejk i widzimy na nim żart nagrany w trakcie grilla ze znajomymi w kwietniu br. Podkreślał również, że „jako jedynemu twórcy chciało mu się pofatygować i dowiedzieć prawdy o Krośnie” (czas nagrania 1:11). W tamtym czasie policja badała okoliczności sprawy.
Jednocześnie ten sam twórca kilka miesięcy wcześniej opublikował w sieci film dotyczący znanego influencera – Leksia. Wynikało z niego, że ten molestował nastoletnie fanki – w tym poniżej 15. roku życia. Konopskyy zapowiedział, że sprawę zgłosi na policję. Temat odbił się szerokim echem w internecie.
Później skomentował to inny youtuber – Sylwester Wardęga, według którego na okrzyknięcie Leksia pedofilem przez internautów było za mało dowodów. Jak sam sprawdził – dziewczyna miała mieć ukończone 15 lat, co w świetle prawa nie stanowiło przestępstwa. Sam influencer powiedział w publicznym oświadczeniu, że nie miał świadomości, że osoby, z którymi rozmawiał, były niepełnoletnie.
Media społecznościowe nie mają czasu, żeby czekać na oficjalne komunikaty wymiaru sprawiedliwości. Można odnieść wrażenie, że social media ujawniają, oskarżają i bronią się same, w błyskawicznym tempie. W takich okolicznościach łatwo o emocje i błąd w ocenie.
Na to nie ma algorytmu
Zweryfikowanie informacji wymaga czasu, umiejętności i cierpliwości. Czas na wyjaśnienie okoliczności może przyjść znacznie później niż szczyt eskalacji „dramy”. Dlatego wiele zależy od nas samych.
Ważne jest to, jak bardzo dotykają nas treści internetowe oraz to, co się dzieje w naszych głowach, które – zupełnie jak media społecznościowe, lubią bodźce. Lubią też opowiadać publicznie, co się w nich dzieje i nie należą do najcierpliwszych, bo internet za to nie nagradza. Tutaj żadne algorytmy nie pomogą. Czy pozostaje nam edukacja, samodyscyplina i stare hasło: „Think before You post”?
Ta strategia wobec tego typu treści może okazać się niewystarczalna, bo intelekt i argumenty merytoryczne to czarne pionki w tym szachowym meczu. Białe to nasze emocje, a ich przewagę udowodniła już niejedna kampania (np. dotycząca referendum w sprawie brexitu). Czym w takim razie wspomóc intelekt i edukację? Ron Johnson napisał w swojej książce: „(…) lekarstwem na wstyd jest empatia”. Może to jest dobra wskazówka.
*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter