Informujemy o najważniejszych wydarzeniach ze świata fact-checkingu.
Ten artykuł ma więcej niż 3 lata. Niektóre dane mogą być nieaktualne. Sprawdź, jak zmieniała się metodologia i artykuły w Demagogu.
Polityczne fake newsy w USA – przewodnik dla początkujących
Co łączy farmerów oskalpowanych 239 lat temu i szajkę pedofilów, którzy obecnie rządzą światem? Jedni i drudzy zostali wyssani z palca, ale odegrali ważną rolę w amerykańskiej polityce.
Ten artykuł ma więcej niż 3 lata. Niektóre dane mogą być nieaktualne. Sprawdź, jak zmieniała się metodologia i artykuły w Demagogu.
Polityczne fake newsy w USA – przewodnik dla początkujących
Co łączy farmerów oskalpowanych 239 lat temu i szajkę pedofilów, którzy obecnie rządzą światem? Jedni i drudzy zostali wyssani z palca, ale odegrali ważną rolę w amerykańskiej polityce.
Choć termin fake news stał się popularny dopiero w ostatnich latach, to definiowane nim zjawisko ma długą tradycję. W Ameryce fake newsy stosowano – jako narzędzie politycznej walki – od samego początku, tzn. już podczas wojny o niepodległość. Uwieczniony na banknocie studolarowym Benjamin Franklin, jeden z „ojców narodu”, w 1782 roku sfałszował kilka stron wydawanej w Bostonie gazety „The Independent Chronicle”. Umieścił na nich list do redakcji, w którym opisał, jak okrutni Indianie, sojusznicy brytyjskiego imperium, mordowali i skalpowali uczciwych amerykańskich farmerów i ich rodziny.
Jak czytamy w liście, rewolucjoniści przechwycili makabryczną przesyłkę: dziesiątki wysuszonych skalpów, które zostały wysłane do gubernatora Kanady, żeby mógł je dalej przesłać – jako dowód lojalności Indian – brytyjskiemu królowi Jerzemu. „Ze 102 skalpów farmerów tylko 18 posiadało znak żółtego płomyka, co oznacza, że ich posiadacze po oskalpowaniu zostali spaleni żywcem” – dowiadujemy się z relacji, którą Franklin od początku do końca zmyślił i własnoręcznie spisał, a potem niezwykle profesjonalnie wydrukował w drukarni. Podrzucił ją brytyjskiej prasie w nadziei, że zostanie masowo przedrukowana i wzbudzi u poddanych króla Jerzego wyrzuty sumienia oraz niechęć do wojny.
Nieoczekiwana zmiana miejsc
O ile zatem fałszywe wiadomości są starsze niż Stany Zjednoczone, o tyle nowy jest fakt, że amerykańskie fake newsy są bardziej popularne i chętniej czytane niż prawdziwe wiadomości. Do takiej konkluzji doszli dziennikarze portalu BuzzFeed, którzy analizowali Facebooka podczas wyborów prezydenckich w 2016 roku (w których Donald Trump niespodziewanie pokonał Hillary Clinton).
W ostatnich trzech miesiącach przed głosowaniem 20 najpopularniejszych fake newsów wyborczych wywołało 8,7 mln reakcji na Facebooku (reakcja to polubienie, komentarz lub przesłanie linka znajomym – przyp. Demagog). W tym samym czasie 20 topowych, prawdziwych newsów wywołało 7,3 mln reakcji. Tytuły najpopularniejszych fake newsów to m.in.: „Papież Franciszek szokuje świat i popiera Trumpa” (960 tys. reakcji), „Wikileaks potwierdza, że Hillary sprzedawała broń terrorystom ISIS” (789 tys. reakcji), „Agent FBI, dzięki któremu wyciekły e-maile Hillary, znaleziony martwy w swoim mieszkaniu – samobójstwo czy morderstwo?” (567 tys. reakcji).
Najbardziej popularna fałszywa wiadomość w tym samym okresie (sierpień-październik 2016) teoretycznie nie dotyczyła wyborów, ale w praktyce była wsparciem dla Trumpa: „Prezydent Obama podpisał rozporządzenie, które zakazuje przysięgi na wierność fladze narodowej we wszystkich szkołach w kraju” (prawie 2,2 mln reakcji na Facebooku; taka przysięga, tzw. pledge of allegiance, jest codziennie rano recytowana przez amerykańskich uczniów).
Bardziej osadzony w rzeczywistości czytelnik łatwo rozpozna w tych tytułach fałszywki i nawet się z nich pośmieje, ale problem polega na tym, że – dzięki mediom społecznościowym – dostęp do podobnych materiałów zyskały miliardy ludzi, którzy wcześniej w ogóle nie czytali gazet ani nie oglądali telewizyjnych wiadomości. Takich oszukać znacznie łatwiej. Co gorsza, „łatwowierni” napędzają fałszywe newsy, przekazując sobie wzajemnie linki, a potem dostają podobne linki – bo algorytm Facebooka pokazuje użytkownikowi to, co potencjalnie najbardziej go „angażuje” – i tym sposobem coraz głębiej wchodzą w świat fake newsów (jest to tzw. efekt bańki informacyjnej).
Zuckerberg jest zbyt skromny
Jak wynika z sondażu waszyngtońskiego ośrodka Pew Research Center, 53 proc. Amerykanów „często” lub „czasami” pochłania newsy za pośrednictwem mediów społecznościowych (dane z ubiegłego roku), przy czym najbardziej popularny jest Facebook – tam wiadomości szuka 36 proc. Amerykanów.
Co ciekawe, Mark Zuckerberg długo nie zdawał sobie sprawy, że stworzył polityczną broń masowego rażenia. – Twierdzenie, że fake newsy na Facebooku w jakikolwiek sposób wpłynęły na wynik wyborów, to zupełnie szalony pomysł – stwierdził w listopadzie 2016 roku, dwa dni po wyborach prezydenckich, na biznesowej konferencji w Kalifornii.
Niecały rok później Zuckerberg przyznał w oświadczeniu na Facebooku, że żałuje tamtej wypowiedzi. Zatrudnił niezależnych od siebie fact-checkerów, żeby filtrowali wiadomości (w Polsce tę funkcję pełni m.in. Demagog – przyp. Demagog). Fake newsy dostają niższą rangę, dodawane jest do nich ostrzeżenie, a algorytm wyświetla je użytkownikom rzadziej lub niżej na liście (ale nie usuwa ich całkowicie).
Niestety to nie rozwiązało problemu – jak wszyscy mogli się naocznie przekonać w styczniu tego roku, kiedy rozwścieczeni zwolennicy Trumpa – którzy uwierzyli, że wybory zostały sfałszowane – ruszyli na Kapitol w Waszyngtonie.
Pizza z sosem, czyli orgia z dziećmi
Polityczne fake newsy w Ameryce, w porównaniu z innymi krajami, wyróżniają się brawurą. W nich naprawdę wszystko jest możliwe! Nawet to, że Hillary Clinton, kandydatka Demokratów na prezydenta w 2016 roku, jest powiązana z pedofilami, którzy porywają i zniewalają dzieci, żeby je wykorzystywać seksualnie, a swoją tajną centralę mają w pizzerii Comet Ping Ping w Waszyngtonie. Do szajki należeć miał m.in. John Podesta, szef kampanii Clinton. Podobno komunikował się z pozostałymi pedofilami za pomocą służbowych e-maili, które wszyscy pisali grypsem. Na przykład „pizza serowa” miała oznaczać dziecięcą pornografię, „makaron” – małego chłopca, a „sos” – orgię. W podziemiach pizzerii znajdowały się lochy, gdzie trzymano porwane dzieci (lub, według niektórych wersji, dzieci adoptowane z Haiti).
Wszystko to byłoby nawet zabawne, gdyby nie realne konsekwencje. W historię uwierzyło 46 proc. wyborców Trumpa. Jeden z nich, niejaki Edgar Maddison Welch z Północnej Karoliny, postanowił ratować zniewolone dzieci. O świcie 4 grudnia 2016 roku spakował karabin i rewolwer, wsiadł do auta i ruszył w drogę do Waszyngtonu. Była to zresztą druga misja ratunkowa, w której brał udział – kilka lat wcześniej poleciał jako ochotnik na Haiti, żeby budować domy dla ludzi, którzy je stracili w trzęsieniu ziemi.
Podczas jazdy do Waszyngtonu Welch nagrał telefonem pożegnalny filmik dla córek – na wypadek, gdyby nie przeżył misji. Kiedy wszedł do pizzerii, wymachując karabinem, zażądał, żeby go zaprowadzono do piwnicy (której tam nie ma). Wystrzelił kilka razy – na postrach i w zamknięte na klucz drzwi. Niczego nie znalazł. Wtedy odłożył broń i z rękami nad głową wyszedł na ulicę, gdzie już czekało na niego kilkudziesięciu policjantów. Dostał cztery lata więzienia (w ubiegłym roku wyszedł na wolność).
Na tym się nie skończyło – właściciel pizzerii i jej pracownicy ciągle odbierali pogróżki. W styczniu 2019 r. kolejny „samotny jeździec” podpalił zasłony i uciekł, zostawiając (symbolicznie) pieluszki dziecięce, żeby było wiadomo, o co mu chodziło. Do dziś, raz na jakiś czas, przed pizzerią zbierają się obrońcy dzieci z transparentami, na których wypisują cytaty z Biblii.
Wirus Pizzagate mutuje w QAnon
Aresztowanie Welcha nie powstrzymało innych od wiary w pedofilską aferę, której nigdy nie było, a która znana jest pod nazwą PizzaGate. Przeciwnie, zaczęła ona rosnąć i mutować, napędzana inną, jeszcze bardziej popularną teorią – o tzw. deep state – wedle której Ameryką rządzi mafia wysokich rangą urzędników rozlokowanych w różnych rządowych departamentach, wojsku i tajnych służbach. Jak pokazał sondaż wykonany na zlecenie telewizji ABC i dziennika „The Washington Post”, w 2017 roku w deep state wierzyło aż 48 proc. Amerykanów, 35 proc. uważało je za „teorię spiskową”, a 17 proc. nie miało zdania.
Z pomieszania PizzaGate i DeepState powstało QAnon, czyli wiara w szajkę satanistów, którzy potajemnie rządzą zarówno Ameryką, jak i całym światem. Wykorzystują oni dzieci nie tylko seksualnie, ale też piją ich krew, żeby zachować młodość. Ten globalny spisek, którego macki obejmują również Hollywood i media głównego nurtu, „ujawnił” na internetowym forum 4chan.org anonimowy użytkownik podpisujący się Q – rzekomo pracownik służb specjalnych, który ma dostęp do największych rządowych tajemnic opatrzonych klauzulą Q, dotyczących m.in. broni atomowej (stąd nazwa „QAnon” = „Q” + „Anon”, czyli anonim). Prezydent Trump rzekomo wypowiedział wojnę tajnemu sprzysiężeniu satanistów i dlatego próbowali oni – wszelkimi zakulisowymi metodami – go zniszczyć.
Bodaj najdziwniejsze jest to, że powyższe brednie przedostały się do głównego nurtu amerykańskiej polityki – nawet całkiem rozsądni ludzie, kongresmeni, senatorowie czy analitycy muszą wypowiadać się o tym, co sądzą na temat QAnon. Sam Trump odpowiadał zawsze wymijająco. Np. że „nie zna szczegółów, ale słyszał, że QAnon są mocno przeciwko pedofilii i ostro z nią walczą”.
W grudniu ubiegłego roku w sondażu Ipsos zadano pytanie: „Czy satanistyczne elity, które wykorzystują seksualnie dzieci, próbują przejąć kontrolę nad polityką i mediami w USA?”. Odpowiedzi „Tak” udzieliło 17 proc., „Nie wiem” – 37 proc., a „Nie” – 47 proc. (suma większa niż 100 proc. wynika z zaokrągleń – przyp. Demagog). Innymi słowy, ponad połowa ankietowanych nie wyklucza, że teoria QAnon może być prawdziwa.
Wyznawcy QAnon byli widoczni w tłumie, który 6 stycznia tego roku wdarł się do Kongresu – wśród nich malowniczy „szaman QAnon” z rogami i pomalowaną twarzą (czyli niejaki Jake Angeli z Arizony). Telewizyjna relacja na żywo z ataku na świątynię amerykańskiej demokracji, a też zapewne i rogi, podziałały otrzeźwiająco. Wiara w QAnon wyraźnie spadła nawet wśród Republikanów – z 38 proc. w październiku 2020 roku do 24 proc. w końcu stycznia 2021 roku (w odróżnieniu od badania Ipsos ten sondaż, autorstwa Morning Consult, został przeprowadzony wyłącznie w grupie Amerykanów, którzy wcześniej słyszeli o QAnon – przyp. Demagog). Ale można śmiało obstawić, że QAnon, być może po kolejnej mutacji, tryumfalnie powróci. Bo niektórzy politycy go potrzebują, żeby wygrywać wybory, a milionom wyborców jest niezbędny do tego, żeby wyjaśnić sobie skomplikowaną rzeczywistość.
*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter