Obalamy teorie spiskowe, odkłamujemy mity i pokazujemy jakie są fakty w formie serii artykułów. Przedstawiamy jak inne podmioty walczą z dezinformacją oraz opisujemy współczesne zagrożenia.
Z kamerą wśród spisków. Odcinek #35 – Rowerowa twarz
Co łączy technologię 5G i rowery?
fot. Pixabay i Pexels / Modyfikacje: Demagog
Z kamerą wśród spisków. Odcinek #35 – Rowerowa twarz
Co łączy technologię 5G i rowery?
Kiedy myślimy o lęku przed rozwojem technologicznym, zwykle w naszej głowie pojawiają się przykłady z ostatnich 20, 30 lat: syndromy takie jak „smartfonowa twarz”, przewidywanie wyglądu miłośników gier wideo czy wreszcie narracja o straszliwej technologii 5G powodującej wszelkie choroby, od bezsenności po nowotwory. Jak się jednak okazuje, popularność nowych wynalazków powodowała niepokoje społeczne na wiele lat przed powstaniem sieci komórkowej.
XIX-wieczna kocia morda
Koniec XIX wieku to czas tzw. rowerowego szaleństwa. Pojawienie się nowych modeli bicykli znanych jako „bezpieczne”, rozpowszechniło ten pojazd wśród większego grona osób. Na rowerze jeździli wszyscy, niezależnie od płci czy statusu społecznego. Pojawienie się tak egalitarnego środka transportu nie wywołało jednak zachwytu u wszystkich…
W czasie boomu na dwa kółka niektórzy lekarze zaczęli przestrzegać przed „rowerową twarzą”. W 1895 roku na łamach „The Literary Digest” pojawił się artykuł, w którym medycy ostrzegali miłośników rowerowych przejażdżek, że mogą się one dla nich skończyć pojawieniem się „wyrazu zmęczenia, połączonego z zarumienieniem, mniej lub bardziej ściągniętymi ustami, a także początkiem cieni pod oczami” (s. 548). Zdaniem innych „specjalistów” wycieczka bicyklem miała skończyć się „zaciśniętą szczęką i wytrzeszczonymi oczami” (s. 91). I podobnie jak w przypadku przysłowiowej kociej mordy – taki wyraz twarzy miał się utrzymywać na stałe.
Jako pierwszy niepokojący syndrom trapiący rowerzystów miał opisać lekarz Artur Shadwell. W swoim tekście „Ukryte niebezpieczeństwa związane z jazdą na rowerze„ („The hidden dangers of cycling”) twierdził, że wszyscy jeżdżący noszą tę „twarz”, ponieważ tak mocno skupiają się na utrzymaniu równowagi w trakcie jazdy, że ani nie mają czasu na uśmiech, ani na rozmowy.
„Czy ktoś kiedykolwiek widział osoby na rowerach rozmawiające, śmiejące się i wyglądające wesoło, jak osoby zajęte inną rozrywką? Nigdy, przysięgam” – puentował kolarzy Shadwell.
Dwukołowe świry
Powykrzywiana mimika mająca utrwalać się po przejażdżce to jednak nie koniec problemów, jakie miały spotykać miłośników rowerowych podróży. Eksperci przestrzegali, że ten środek transportu nie jest przemyślany dla większości społeczeństwa. Jak można było przeczytać na łamach „The Literary Digest”:
„Wątpliwe jest, czy jeden rowerzysta na dziesięciu jest w stanie dużo jeździć, a jeśli chodzi o kobiety, dziewczęta i mężczyzn w średnim wieku, odsetek tych, którzy są zobowiązani przez swoje zdrowie i siłę do umiarkowanej jazdy, jest niewątpliwie większy”.
O krok dalej poszedł wspomniany doktor Shadwell, który w swoim artykule opisał różne przypadki mające stanowić dowód na to, że jeżdżenie na rowerze jest szkodliwe dla zdrowia.
Przykładowo u kobiety, która kochała długie podróże na dwóch kółkach, pojawiły się „wole wytrzeszczowe” i spuchnięte gardło. Powodem miało być „podniecenie psychiczne”. Inne przykłady wspomnianych przez doktora szkodliwych skutków jazdy na rowerze to np. stany zapalne, czerwonka czy problemy na tle nerwowym.
Te ostatnie uwidoczniły się szczególnie po jednym z wyścigów zorganizowanych w Madison Square Garden w Nowym Jorku. Jego uczestnicy mieli tracić rozum, cierpieć na demencję oraz urojenia. Do bardziej przerażających wniosków doszła redakcja „The New York Times”, która w 1894 roku w jednym z tekstów stwierdziła, że popularność rowerów przyczyniła się do wzrostu liczby „szaleńców” na Wyspach Brytyjskich. Dowodem na to miały być rzekome zabójcze ciągoty rowerzystów, którzy nałogowo przejeżdżali przechodniów, a także (o zgrozo!) kobiety wybierające nieskromny ubiór.
Aura rowerowego zepsucia
Opisując negatywny odbiór „rowerowego szaleństwa”, nie można zapominać o wpływie popularności nowego sprzętu na społeczeństwo, szczególnie jeśli chodzi o emancypację kobiet.
Okres rządów królowej Wiktorii to dominacja tzw. wiktoriańskiej moralności. Charakteryzowała się ona m.in. wyraźnym podziałem ról ze względu na płeć, gdzie mężczyźni byli niezależną siłą koncentrującą się na udziale w życiu publicznym i w polityce, podczas gdy kobiety pełniły funkcję „domowych aniołów”. Przypadała im rola skromnych matek, których czystość i nieskalanie były reprezentowane np. przez ubiór, zakrywający ciało szczelnie niczym kombinezon ochronny.
Popularność rowerów oznaczała konieczne zmiany w modzie – jazda na rowerze w przydługiej sukni groziła bowiem wkręceniem się materiału w szprychy i kontuzją (s. 96). Wtedy to zaczęły się pojawiać pierwsze spodnie do jazdy, ułatwiające korzystanie z nowego środka transportu. Jak komentuje dla nas dr Beata Kiersnowska z Instytutu Neofilologii Uniwersytetu Rzeszowskiego:
„Bardziej wyzwolone kobiety zakładały spodnie (typu pumpy), jednak strój ten ze względu na ewidentne skojarzenia z męskim ubiorem spotkał się z krytyką bardziej konserwatywnych warstw społeczeństwa. Cyklistyki oskarżano o naśladowanie mężczyzn, próbę wejścia w ich rolę i utratę kobiecości. Obawiając się utraty dobrego imienia, większość kobiet starała się znaleźć kompromis, który pozwoliłby im w miarę swobodnie poruszać się na rowerze, a równocześnie byłby społecznie akceptowalny; najczęściej takim strojem była spódnica, nieco krótsza niż ta noszona na co dzień lub tzw. divided skirt, czyli spódnico-spodnie z szerokimi nogawkami”.
Zmiana stylu ubierania się przez kobiety nie wszędzie była akceptowana. Jak opisuje dr Kiersnowska w swojej pracy „Kobieca jazda na rowerze i dyskurs paniki moralnej w późnowiktoriańskiej Wielkiej Brytanii”, w 1894 roku doszło do pewnego incydentu. Dwóm młodym kobietom odmówiono podania obiadu w zajeździe ze względu na ich strój do jazdy. Po odmowie założenia spódnic w celu zakrycia spodni obie opuściły lokal w akompaniamencie drwin i śmiechu gości (s. 98).
Jednak rowerowa emancypacja to nie tylko nowy strój – to także swoboda poruszania się, randkowanie poza czujnym okiem przyzwoitki (s. 340) i szansa na spędzanie czasu poza ogniskiem domowym (s. 92).
Parafia pw. Ostrego Koła
Swoją rolę w oporze przeciw modzie na jazdę na rowerze odegrał również Kościół. Zdaniem części hierarchów, głównie protestanckich, bicykle odciągały ludzi od niedzielnej mszy (s. 341–342). To właśnie siódmy dzień tygodnia był w Stanach Zjednoczonych dniem wolnym, zwyczajowo przeznaczanym na chodzenie do kościoła.
Wraz z upowszechnieniem się jazdy na rowerze coraz więcej osób spędzało swój czas na przejażdżkach niż w Domu Bożym. Nic więc dziwnego, że jednym z powodów pojawiania się wspomnianej „rowerowej twarzy” miało być właśnie „moralne zmęczenie spowodowane ignorowaniem Dekalogu”.
Zgodnie ze starym powiedzeniem: „jeśli nie możesz ich pokonać, przyłącz się do nich”, wkrótce pojawili się duchowni aprobujący rowery i aktywnie wykorzystujący je w ewangelizacji (s. 342). Jak widać stereotypowy „fajny ksiądz z gitarą” to nie wymysł polskich spotkań oazowych.
Werdykt: historia lubi się powtarzać
Tak szybko jak pojawiały się doniesienia o „rowerowej twarzy” i straszliwych skutkach jazdy na dwóch kółkach, tak szybko były one wypierane. Jak komentuje dla nas dr Kiersnowska:
„Pomimo licznych kontrowersji dotyczących kobiet cyklistek, kolarstwo, jako forma rekreacji rozwijało się bardzo szybko i równie szybko malał społeczny opór wobec kobiet na rowerach. Niewątpliwie rower przyczynił się do zmiany damskiej mody, gdyż wymusił wprowadzenie bardziej funkcjonalnego i mniej restrykcyjnego ubioru. Jazda na rowerze przyczyniła się również do promowania aktywności fizycznej wśród kobiet oraz do uzyskania przez nie większej swobody w społeczeństwie”.
Najciekawsze w tej opowieści, moim zdaniem, są analogie pokazujące, jak kreuje się lęk przed nowymi rozwiązaniami. Opowieści o omdleniach i szaleństwie po rowerowej wycieczce jako żywo przypominają opisy na Facebooku głoszące niebezpieczeństwo ze strony masztów telekomunikacyjnych. Pytanie brzmi: czy za 100 lat ktoś będzie się z nas śmiał tak samo, jak my teraz śmiejemy się z cyklofobów?
Wspieraj niezależność!
Wpłać darowiznę i pomóż nam walczyć z dezinformacją, rosyjską propagandą i fake newsami.
*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter