Strona główna Analizy Debata publiczna we wrześniu. Mamy oko na manipulacje polityków

Debata publiczna we wrześniu. Mamy oko na manipulacje polityków

To już ostatnia prosta przed wyborami. W tym tygodniu zadecydujemy, kto będzie rządził Polską przez następne cztery lata. Politycy walczą o naszą uwagę, do czego wykorzystują napięcia i emocje związane z bieżącymi wydarzeniami. Nie wszystkie ich zachowania są jednak zgodne ze standardami jakościowej debaty publicznej.

Drut kolczasty, paszport, ściśle tajne dokumenty

fot. Pexels / Modyfikacje: Demagog

Debata publiczna we wrześniu. Mamy oko na manipulacje polityków

To już ostatnia prosta przed wyborami. W tym tygodniu zadecydujemy, kto będzie rządził Polską przez następne cztery lata. Politycy walczą o naszą uwagę, do czego wykorzystują napięcia i emocje związane z bieżącymi wydarzeniami. Nie wszystkie ich zachowania są jednak zgodne ze standardami jakościowej debaty publicznej.

To trzecia część naszego cyklu dotyczącego debaty publicznej. Tutajtutaj znajdziesz poprzednie raporty. Tymczasem pora na przegląd nieczystych chwytów i technik manipulacji zaobserwowanych we wrześniu.

Przed wyborami warto być wyczulonym na różne rodzaje manipulacji, w tym na te emocjonalne i językowe. Psują one jakość debaty publicznej w równym stopniu co dezinformacja i fake newsy. Ostrzegamy, że niektóre z analizowanych wypowiedzi zawierają określenia uznawane powszechnie za obraźliwe lub stanowiące mowę nienawiści.

Sześć tematów, które zdominowały wrzesień

Na wstępie należy zaznaczyć, że raport dotyczy głównych elementów polskiej debaty publicznej, a nie – wszystkich kwestii poruszanych w tej debacie. Pod lupę wzięliśmy najważniejsze tematy, którymi żyła polska polityka we wrześniu 2023 roku. Były to:

  • premiera filmu „Zielona granica”,
  • afera wizowa,
  • zatrzymanie przez policję posłanki Gajewskiej,
  • embargo na ukraińskie zboże,
  • Tusk i relacje polsko-niemieckie,
  • ujawnienie planów wojskowych z czasów poprzedniego rządu.

„Zielona granica” spolaryzowała debatę

22 września miała miejsce premiera kinowa głośnego filmu Agnieszki Holland „Zielona granica”. Produkcja opowiada o uchodźcach przebywających na polsko-białoruskiej granicy oraz o pomagającym im aktywistach. Film szybko stał się tematem politycznych dyskusji. Szczególnie silne emocje wywołał w politykach związanych z rządem, którzy jednym głosem krytykowali produkcję (choć wielu przyznało, że filmu nie widziało).

„Polski patriota nie pójdzie na ten film”, czyli o wrogich plemionach

Słowem kluczem w narracji rządu dotyczącej „Zielonej granicy” był przymiotnik „antypolski”. Janusz Kowalski w dniu premiery dwukrotnie pisał na portalu X, że film Agnieszki Holland to „antypolski paszkwil” (1, 2). 

W jednym z tych tweetów poseł stwierdził ponadto: „Ufam, że żaden polski patriota nie pójdzie na ten film”. Ten fragment to manipulacja polegająca na prostym dzieleniu świata na to, co czarne i białe. W takiej wizji rzeczywistości każdy, kto ma inne poglądy, z automatu staje się naszym wrogiem – w myśl zasady „Kto nie jest z nami, jest przeciwko nam”. 

W przypadku Janusza Kowalskiego mamy więc do czynienia z przekonaniem, że ktokolwiek choćby obejrzy „Zieloną granicę” (nie mówiąc o pozytywnej opinii na temat filmu), nie może nazywać siebie patriotą. W tak uproszczonym świecie funkcjonują tylko dwa wrogie sobie plemiona. Nie ma miejsca na różne wizje patriotyzmu i tego, co dla Polski jest dobre, a posiadanie innego zdania uznawane jest za zdradę. 

„Śladami komunistycznego kolaboranta”, czyli o atakach personalnych

Jak się jednak okazuje, osoby i instytucje wspierające twórczość Holland to nie tylko zdrajcy, lecz także komuniści. 24 września Jarosław Kaczyński nazwał film „czymś, co wyszło ze środowiska dawnej Komunistycznej Partii Polski”, czym wskazał na rzekome komunistyczne korzenie Agnieszki Holland. 

Innym razem Janusz Kowalski oskarżył reżyserkę o to, że idzie „śladami komunistycznego kolaboranta Henryka Hollanda” i że „chce de facto zamykać usta tym, którzy mówią prawdę”. 

Politycy nawiązali w ten sposób do przeszłości ojca Agnieszki Holland – Henryka Hollanda, który był dziennikarzem i działaczem komunistycznym. Na początku lat 60. popełnił on samobójstwo po tym, jak został aresztowany i oskarżony o przekazanie na Zachód tajnego przemówienia Chruszczowa (w którym potępiano Stalina). Ostatecznie więc to komuniści doprowadzili do śmierci Hollanda.

Przyczyna śmierci Henryka Hollanda została jednak przez Kaczyńskiego i Kowalskiego przemilczana. Co więcej, prezes PiS nie ograniczył się do prostego połączenia Agnieszki Holland z komunizmem. We wcześniejszym wystąpieniu z 22 września poszedł znacznie dalej i zestawił reżyserkę w jednym zdaniu ze Stalinem, a także… z Hitlerem.

 – Agnieszka Holland wpisuje się po prostu w dzieje swojego środowiska, które wywodzi się z Komunistycznej Partii Polski, z ludzi, którzy służyli Stalinowi, który był dokładnie takim samym ludobójcą jak Hitler – mówił podczas spotkania z dziennikarzami.

Od Holland przez Stalina po Hitlera, czyli o graniu historyczną traumą

Trudno o okrutniejsze porównanie, jeśli weźmiemy pod uwagę krzywdę, jakiej naród polski doznał od obu dyktatorów. Przypomnijmy, że w ostatnich miesiącach tematyka niemieckich zbrodni wojennych jest obecna w rządowej narracji ze względu na próby uzyskania od Niemiec reparacji za II wojnę światową.

Współczesne Niemcy również są przedstawiane jako wróg Polski, dążący do odebrania jej suwerenności. Więcej pisaliśmy na ten temat przed miesiącem. 

Hitler to nie tylko postać historyczna, ale też uniwersalny symbol zła. Wykorzystanie go w dyskusji wokół „Zielonej granicy” ma charakter instrumentalny, obliczony na podtrzymanie w Polakach niechęci do zachodniego sąsiada oraz przekonania, że wszystko, co „niemieckie”, jest zbrodnicze i zdradzieckie. Granie historyczną traumą jest łatwym narzędziem polaryzacji, ponieważ silnymi, zbiorowymi emocjami najłatwiej manipulować. Postawienie Agnieszki Holland w jednym szeregu z Hitlerem ma pokazać wyborcom, że reżyserka jest dla Polaków równie dużym zagrożeniem co zbrodniarz.

Odwołań do ojca Agnieszki Holland nie zabrakło również w wypowiedziach Zbigniewa Ziobry. Ten na portalu X nazwał ją „córką stalinowca” oraz kolejny raz użył określenia „antypolska” w kontekście twórczości reżyserki. Ataki ministra sprawiedliwości doprowadziły do sądowego zabezpieczenia w postaci zakazu publikowania wypowiedzi na temat Agnieszki Holland i jej twórczości, w których nawiązywałby do zbrodniczych reżimów.

„Tzw. celebryci i pseudoelity”, czyli o obrażaniu przeciwnika

Politycy związani z rządem atakowali też bezpośrednio samą Holland. Dla przykładu Jacek Sasin, minister aktywów państwowych, 26 września w „Gościu Wiadomości” na antenie TVP Info mówił o tym, że „Politycy opozycji często współgrają z tzw. celebrytami i pseudoelitami, które uważają, że są powołane do tego, żeby pouczać innych”. – Pani Holland do takich celebrytów i pseudoelit się zalicza – stwierdził (czas nagrania 12:58).

„Zaplecze Tuska”, czyli o szukaniu powiązań na siłę

Wątek rzekomych powiązań Holland i opozycji pojawiał się też w wypowiedziach innych polityków. Janusz Kowalski w jednym z tweetów stwierdził, że za „Zieloną granicą” stoi „zaplecze Tuska”. 

Nie zabrakło też odniesień do drugiego lidera KO – Rafała Trzaskowskiego. Sebastian Kaleta jako pierwszy w alarmującym tonie zwrócił uwagę, że „Zielona granica” została dofinansowana przez warszawski ratusz. Również Jarosław Kaczyński straszył, że film został sfinansowany „przez tych, którzy dzisiaj w niemałej mierze stanowią podstawę, główne siły opozycji”.

Afera wizowa i ciąg dalszy przerzucania się winą 

Debata wokół „Zielonej granicy” stanowiła przedłużenie toczącej się od początku września dyskusji o przyjmowaniu migrantów z Afryki i z Bliskiego Wschodu. Miało to związek z tzw. aferą wizową dotyczącą nieprawidłowości w przyznawaniu polskich wiz. Nastroje antyimigranckie przejawiały się przede wszystkim w straszeniu przybyszami z krajów muzułmańskich lub w traktowaniu ich w instrumentalny sposób. 

„Kilka tysięcy przestępstw”, ale czyich? Czyli o manipulacji kontekstem

24 września w „Kawie na ławę” w TVN24 Krzysztof Bosak wprost straszył spadkiem bezpieczeństwa w Polsce za sprawą przestępstw popełnianych przez imigrantów. Takich przestępstw tylko w tym roku miało być już kilka tysięcy (czas nagrania 35:21). Słowa te padły w kontekście afery wizowej, a zatem można przyjąć, że Bosak ma na myśli osoby z Afryki lub z Bliskiego Wschodu. 

Jak wynika z danych, które „Rzeczpospolita” otrzymała od Policji, wśród cudzoziemców podejrzanych o przestępstwa statystycznie najwięcej było obywateli Ukrainy, Gruzji, Białorusi, Mołdawii i Rosji (dane za okres od maja do czerwca br.). Nie są to kraje, których dotyczy afera wizowa.

Bosak posłużył się błędnym kontekstem i w dodatku użył bardzo ogólnego określenia „kilka tysięcy przestępstw”, przez co trudno wytknąć mu bezpośrednio manipulację. Warto uważać na takie ogólnikowe wyrażenia. Sprawiają one wrażenie faktograficznych, jednak pod płaszczem konkretnych danych może skrywać się dezinformacja – tym trudniejsza do weryfikacji, że nie wiadomo, do jakich dokładnie danych odwołuje się autor.

„Przepompownia Filipińczyków”, czyli o dehumanizowaniu migrantów

Instrumentalne wypowiadanie się o migrantach dotyczy niemal wszystkich stron sceny politycznej. Każda ma w tym jednak inny interes. 

Jak już wspomnieliśmy, Konfederacja przede wszystkim wywołuje w odbiorcach strach. Prym pod tym względem wiedzie Krzysztof Bosak, który w jednym ze swoich tweetów straszył Polaków narażeniem na niebezpieczeństwo. Innym razem użył dehumanizującego wyrażenia: „POPiS zalewa Polskę imigrantami!”.

PiS broni się i uderza w Niemców. Janusz Kowalski oskarżył państwo niemieckie o finansowanie „imigranckich organizacji”. Przy okazji, swoim zwyczajem, nazwał Niemcy „największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa w Europie”.

Warto też zwrócić uwagę na wypowiedź Marcina Przydacza z wywiadu dla RMF FM z 25 września. Polityk użył określenia „miliony prawdziwych uchodźców”, którzy zostali przyjęci do Polski. Mocno zaakcentował przy tym słowo „prawdziwych”, jak gdyby chciał podkreślić, że w przeciwieństwie do osób z Afryki czy z Azji, tylko Ukraińcom tak naprawdę dzieje się krzywda. 

Również politycy Koalicji Obywatelskiej nie zawsze traktują migrantów z szacunkiem. To ugrupowanie, które najmocniej uderza bezpośrednio w rząd, a przy tym przedstawia migrantów niemal jako przedmioty i bezwolne ofiary nieuczciwych interesów polskich władz.

Przykładowo: Michał Szczerba z Koalicji Obywatelskiej podczas wizyty w programie #RZECZoPOLITYCE 26 września stwierdził: „nasza ambasada na Filipinach podpisała umowę z pośrednikiem, który w tej chwili robi po prostu przepompownię Filipińczyków do Polski”. 

„Wyjście z Schengen uderzy w młode pokolenie”, czyli o wzbudzaniu nieuzasadnionych obaw

W dyskusji o aferze wizowej pojawił się jeszcze jeden niepokojący trend, tym razem po stronie opozycji. Politycy zaczęli straszyć, że Polska zostanie zawieszona lub wręcz wyrzucona ze strefy Schengen. Miało to związek ze wzmożeniem przez Niemcy kontroli na granicy z Polską (z takiej możliwości korzysta kilka państw – więcej przeczytasz w tej analizie).

Jako pierwszy obawy dotyczące pozostania Polski w Schengen wyrażał Leszek Miller – najpierw (17 września) na antenie Polsat News, a następnie również na portalu X.

Wtórował mu Robert Biedroń 20 września w „Faktach po Faktach”, który – wymachując własnym paszportem – straszył powrotem kontroli granicznych (czas nagrania 19:23).

Jeszcze dalej we wzbudzaniu lęku poszła Urszula Pasławska, która podczas programu „Kawa na ławę” 24 września w emocjonalnym tonie mówiła o ryzyku wyjścia ze strefy Schengen. – Ryzyka, które niesie za sobą afera wizowa, są bardzo niebezpieczne dla młodych ludzi. Bo proszę zauważyć, że wyjście ewentualne ze Strefy Schengen uderzy w młode pokolenie – alarmowała posłanka (czas nagrania 27:50).

Co wolno policji? Posłanka zatrzymana na proteście

Afera wizowa była dobrą okazją dla polityków opozycji do zbicia kapitału politycznego, a jak wykazaliśmy powyżej, nie zawsze robili to zgodnie z faktami. Należy im jednak oddać sprawiedliwość, że postawili sobie za cel nagłośnienie afery wizowej i dotarcie z informacjami o nieprawidłowościach do jak największej liczby wyborców. 

Wśród osób aktywnie działających w tej kwestii była Kinga Gajewska z KO, która 19 września podczas wiecu wyborczego Mateusza Morawieckiego w Otwocku chciała powiedzieć o aferze wizowej. Krótko po tym, jak zaczęła mówić do zgromadzonych przez megafon, została zatrzymana przez policjantów, którzy zaprowadzili ją do radiowozu. Zrobili to pomimo faktu, że posłankę chroni immunitet poselski. Ostatecznie została wypuszczona, a sprawa była głośno komentowana w debacie publicznej.

Tego samego dnia ukazało się oficjalne stanowisko warszawskiej Policji. Komenda Stołeczna przekonywała, że funkcjonariusze nie mieli świadomości, że mają do czynienia z posłanką. W obronie policjantów stanęli politycy obozu rządzącego. Wskazywali na Gajewską jako winowajczynię całej sytuacji.

„Zachowała się jak chuligan”, czyli o obwinianiu ofiary

Wiceminister Soboń w programie „Kawa na ławę” na antenie TVN24 stwierdził, że to „Posłanka Gajewska zachowała się jak chuligan”. Zasugerował nawet, że sama „chciała być zatrzymana”. Przekonywał widzów, że takich „wybryków chuligańskich” nie należy bronić.

Winy Gajewskiej dopatrywał się także Janusz Kowalski. W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” zasugerował, że cała sytuacja była prowokacją z jej strony. Bronił policjantów i twierdził, że nie są jej winni przeprosin, bo zachowali się profesjonalnie. Podobnie na sprawę patrzył Przemysław Czarnek.

Cała ta sytuacja to dobry przykład „victim blamingu”, czyli obwiniania ofiary. Dla zachowania pozorów sprawiedliwości świata, procedur czy instytucji winę zrzuca się na osobę, która doświadczyła przemocy, ponieważ gdyby „nie prowokowała”, to nie znalazłaby się w tej sytuacji i nic by się jej nie stało. Podobne zarzuty pojawiają się w dyskusjach o przypadkach przemocy domowej lub na tle seksualnym. W perspektywie całkowicie pominięty zostaje fakt, że do agresji nie powinno było dojść.

„Nie ma milicji, ale jest pan”, czyli whataboutism

programie „Kawa na ławę” doszło też do wymiany zdań między Arturem Soboniem a Włodzimierzem Czarzastym. Polityk Lewicy podzielił się swoim doświadczeniem z policją, kiedy to funkcjonariusze brutalnie wtargnęli bez zezwolenia i uzasadnienia do jego domu. Mowa zapewne o sytuacji z 2007 roku, kiedy w okolicy jego miejsca zamieszkania trwały poszukiwania przestępcy.

Soboń skwitował tę historię, stwierdzając, że brzmi to jak metody stosowane przez milicję obywatelską w PRL. Następnie dodał, że choć milicji już nie ma, to w polskiej polityce nadal jest Czarzasty, czym wypomniał mu jego członkostwo w PZPR. Przedtem zaznaczył też, że ta przeszłość sprawia, że jest „ostatnią osobą, która ma prawo […] powiedzieć, że policja przekracza granice w Polsce”.

Tym samym Soboń zaczął stosować metodę whataboutismu, czyli odwrócenia uwagi od sedna problemu przez wysunięcie krytyki odwołującej się do innego tematu. Nieco później już Soboń wprost zaczął nazywać Czarzastego komunistą, co jest już niemerytorycznym argumentem ad personam

Kampania Tuska i kampania przeciwko Tuskowi

Można odnieść wrażenie, że twarzą kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości został Donald Tusk. Obóz rządzący regularnie krytykuje byłego premiera i przedstawia negatywne scenariusze, które miałyby się ziścić, gdyby powrócił on do władzy.

O tym zjawisku pisaliśmy zarówno przy okazji lipcowego, jak i sierpniowego raportu na temat debaty publicznej. W Demagogu pokazywaliśmy również, że PiS przygotowuje reklamy internetowe targetowane do mieszkańców poszczególnych powiatów, w których również pojawiało się proste hasło: „Nie wracajmy do Tuska”. Na łamach Demagoga wskazaliśmy również, że pytania nadchodzącego referendum zostały sformułowane w taki sposób, aby uderzać w opozycyjnego polityka.

O skali tej kampanii dobrze mówią też liczby. Na podstawie zebranego przez nas zbioru 580 wpisów opublikowanych we wrześniu z kont 5 polityków obozu rządzącego obliczyliśmy, że słowo „Tusk” padło w nich 161 razy. Oznacza to, że polityka przywoływano w co czwartym wpisie. Prawie zawsze w negatywnym kontekście.

„Donald, co ty pier*lisz?”, czyli o wulgaryzacji języka

O spadku jakości debaty publicznej świadczy to, że politycy sięgają po wyzwiska i obelgi. W poprzednim raporcie zwracaliśmy uwagę na problem dehumanizacji oponentów politycznych, teraz natomiast przyjrzymy się brutalizacji języka, którym posługują się politycy. Przykładem jest wypowiedź Włodzimierza Czarzastego, który na wiecu w Kielcach sięgnął po najpopularniejszy polski wulgaryzm: „k*rwa”. 

Łukasz Mejza z PiS w swoim spocie wyborczym pokusił się o weryfikację wypowiedzi Donalda Tuska na temat cen chleba. Jako organizacja factcheckingowa pochwalamy stosowanie tej metody. Niepokoi nas jednak, że poseł wystawił Tuskowi ocenę dość niemerytoryczną, a mianowicie: „pier*lenie”.

Tusk jako „niemiecki” polityk, czyli o doszukiwaniu się spisku

Co więcej, Mejza zaczyna proces weryfikacji od słów „Narysuję ci to, to może łatwiej przebije się to wtedy do tej niemieckiej głowy”. W dalszej części spotu dumny Łukasz Mejza z hasłem „Pogonimy Tuska” na tle polskiej flagi jest przeciwstawiony liderowi PO na tle flagi niemieckiej.

Po razy kolejny Tuskowi zarzucane są podejrzane związki z Niemcami. Janusz Kowalski wprost twierdził, że program wyborczy PO został przetłumaczony z języka niemieckiego. Kowalski znalazł jeszcze kolejnego kozła ofiarnego, a mianowicie posła Gallę z mniejszości niemieckiej, którego nazwał „Głosem Berlina”.

Natomiast Przemysław Czarnek wrócił do narracji, jakoby Tusk reprezentował w Polsce interesy Manfreda Webera z Niemiec, a nawet pokusił się o sugestię, że PiS przeciwstawia się rosyjsko-niemieckiemu „kondominium” na ziemiach polskich. W podobnych słowach o swoich oponentach w przeszłości wypowiadał się Grzegorz Braun z Konfederacji, choć on uzupełniał to o wątek spisku żydowskiego.

„Pinokio” kontra „Herr Donald”, czyli o tym, kto więcej kłamie

W Demagogu na bieżąco przyglądamy się dyskusjom polityków i oceniamy wypowiedzi jako „fałsz” lub „manipulacja”, choć jak podkreślamy w naszej metodologii, fałsz nie jest równoznaczny kłamstwu. Politycy natomiast regularnie przerzucają się zarzutami o oszustwa i celowe okłamywanie wyborców.

Powracającym motywem w wypowiedziach polityków opozycji i ich sympatyków jest nazywanie premiera Morawieckiego „Pinokiem”, co jest nawiązaniem do bajki o drewnianym chłopcu z nosem rosnącym od kłamania. Politycy PO, w tym Izabela Leszczyna, w mediach społecznościowych stawiają się na pozycji obrońców prawdy. Świadczy o tym m.in. promowany we wrześniu hashtag #OfensywaPrawdy.

Druga strona nie pozostawała dłużna. Politycy PiS regularnie zarzucają kłamstwa Donaldowi Tuskowi. W tym celu promowali hasło #KłamstwaTuska, które przeciwstawiali swoim sukcesom zebranym pod hasłem #KonkretyPiS.

„Trzeba kłamać, żeby przejąć władzę” – tak ma brzmieć dewiza Platformy Obywatelskiej, przynajmniej według Mateusza Morawieckiego. W tym kontekście nie zabrakło znów wątku niemieckiego. Premier zwracał się do swojego oponenta mianem „Herr Donald”, a Przemysław Czarnek zasugerował, że metody stosowane przez opozycję są nawet bardziej kłamliwe od tych Josepha Goebbelsa, nazistowskiego propagandysty. 

Ze strony opozycji również padły słowa nawiązujące do totalitaryzmów z XX wieku. Posłanka Lubnauer na antenie radia RMF24 zasugerowała, że Prawo i Sprawiedliwość „brunatnieje”. Co kryje się pod tą sugestią? Z definicji słownikowej wynika, że chodzi o taką zmianę, „że coraz większą rolę zaczynają odgrywać elementy ideologii faszystowskiej”.

Obrona na linii Wisły i spór o doktrynę wojenną

„Rząd Donalda Tuska w razie wojny był gotowy oddać połowę Polski” – tak we wrześniu przekonywał Mariusz Błaszczak. Minister obrony narodowej ujawnił fragment odtajnionego dokumentu – jednego z planów obrony kraju z 2011 roku. Wynika z niego, że w razie konfliktu zbrojnego obrona miała być prowadzona na linii Wisły.

Posunięcie ministra spotkało się z krytyką ze strony polskich wojskowych. Generał Waldemar Skrzypczak podkreślił, że jest to dostarczenie Rosji wrażliwych informacji. Zaznaczył, że ujawnienie dokumentów NATO to zarówno zdrada Polski, jak i podważenie zaufania naszych sojuszników. 

Adrian Zandberg zaznaczył, że ujawnienie tych planów to nieodpowiedzialne zachowanie, które odbiera PiS prawo do rządzenia państwem. Zdaniem Piotra Zgorzelskiego rządzący stracili wszystkie hamulce i są niebezpieczni. Politycy PO zapowiedzieli złożenie wniosku do Trybunału Stanu dla Błaszczaka za odtajnienie dokumentów w celach wyborczych. 

„Oni są dla Polski niebezpieczni”, czyli syndrom oblężonej twierdzy

Regularnie powracającym motywem w tej kampanii jest straszenie wyborców dojściem do władzy drugiej strony. Politycy przekonują, że gdy ich oponenci dojdą do władzy, to nasze bezpieczeństwo będzie zagrożone. 

Jako przykład niech posłuży spotkanie Mateusza Morawieckiego z wyborcami w Tomaszowie Lubelskim. Polityk regularnie podkreślał, że „Oni są dla Polski niebezpieczni”, mając oczywiście na myśli polityków opozycji. Budował w ten sposób syndrom oblężonej twierdzy. W tym wystąpieniu odnajdujemy liczne przykłady prostego, binarnego podziału „my–oni”, polaryzacji oraz tworzenia fałszywej alternatywy, czyli „Albo zwyciężymy my i będzie dobrze, albo oni i będzie źle”. W tym samym wystąpieniu premier nazywał oponentów „patałachami”, a Donalda Tuska określił mianem „szkodnika”.

Jacek Sasin na antenie TVP przekonywał (7 minuta nagrania), że jego oponenci polityczni z rządu PO-PSL planowali oddać Polskę pod okupację rosyjską. Pojawiały się sugestie, że rząd Tuska celowo rozbrajał wschodnią część Polski i nie inwestował w nią. Sasin budował tym samym napięcie i przekonywał, że oznaczało to „wielkie niebezpieczeństwo dla nas wszystkich”.

Równocześnie politycy opozycji też zarzucali partii rządzącej, że jest niebezpieczna dla Polski. PO promowało hasło #ZagrożeniePiS. Piotr Zgorzelski z PSL przekonywał nawet, że hasłem jego oponentów powinno być „Niebezpieczna przyszłość Polaków”. Regularnie powracającym motywem w tej kampanii pozostaje granie na negatywnych emocjach i wzbudzanie strachu w obywatelach.


„Druga Bucza i Irpień”, czyli o sianiu lęku

Politycy PiS wykorzystali odtajniony przez Błaszczaka dokument w kampanii wyborczej i przekonywali, że rząd PO-PSL miał zamiar ryzykować oddaniem połowy kraju pod okupację. Na tym fundamencie została zbudowana narracja strachu. 

Promowano również hasło #LiniaZdradyTuska, pod którym zarzucano byłemu premierowi zdradę ojczyzny. Miało to na celu wywołanie wśród wyborców strachu przed oddaniem władzy innej partii niż PiS. Zbiegło się to w czasie z 17 września, czyli rocznicą zbrojnego ataku ZSRR na Polskę. To nie koniec, politycy wykorzystali w tej kampanii tragedię, do jakiej doszło współcześnie za naszą wschodnią granicą. 

Zdaniem Przemysława Czarnka poprzedni rząd celowo czynił nasz kraj bezbronnym. Minister edukacji przekonywał, że „w takich miastach jak Chełm, Świdnik, Bychawa, Bełżyce czy Lublin byłaby druga Bucza i Irpień”. Mowa o ukraińskich miastach, w których Rosja dopuściła się zbrodni wojennych na ludności cywilnej. To celowe wyolbrzymienie i wykorzystanie czyjejś tragedii dla korzyści wyborczych.

Powrócił również wątek Niemiec i nawiązania do historii II RP. Premier Morawiecki zasugerował, że Tusk zgadzał się nie tylko na oddanie wschodniej części Polski Rosjanom, ale również na „niemiecką okupację” w zachodnich województwach. To jaskrawy przykład syndromu oblężonej twierdzy – budowania prostego podziału my–oni i podsycanie lęków.


Załamanie w relacjach z Ukrainą

W połowie września miało wygasnąć unijne embargo na eksport ukraińskiego zboża do Polski. Początek historii tej blokady sięga kwietnia 2023 roku, kiedy to Ministerstwo Rozwoju i Technologii wydało rozporządzenie w sprawie zakazu przywozu produktów rolnych z Ukrainy. Wzbudziło to kontrowersje związane z brakiem pewności, czy to rozporządzenie jest zgodne z przepisami unijnymi. Więcej na ten temat pisaliśmy w innej analizie.

Na początku maja sama Unia Europejska wprowadziła środki zapobiegawcze dotyczące przywozu pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika z Ukrainy m.in. do Polski. Embargo miało trwać do 15 września. Polska apelowała o jego przedłużenie, a gdy Unia się nie zgodziła, wprowadziła własne rozporządzenie blokujące ukraińskie dostawy.

Ta sprawa doprowadziła do kryzysu w relacjach polsko-ukraińskich. Strona ukraińska zapowiedziała odwetowe embargo, a temat sporu był istotny w debacie publicznej w drugiej połowie września. Dla niektórych okazało się to dobrą okazją do podsycania nastrojów antyukraińskich.

#StopBanderyzacjiPolskiejRacjiStanu, czyli powrót do przeszłości

Grzegorz Braun z Konfederacji po raz kolejny na swoim profilu na X negatywnie wypowiadał się o Ukraińcach. Polityk ten regularnie pojawiał się w raportach o antyukraińskim dyskursie w sieci, które Demagog realizował we współpracy z Instytutem Monitorowania Mediów. 

Tym razem Braun znów wykorzystał okazję i pod hasłami #StopBanderyzacjiPolskiejRacjiStanu i #StopUkrainizacjiPolski podsycał nienawistne przekonania o naszych wschodnich sąsiadach. Przekonywał też, że tylko jego partia przeciwstawia się „zamordyzmowi i banderyzmowi”.

„Nie pozwoli na destabilizację polskiego rynku”, czyli kozioł ofiarny

Janusz Kowalski połączył polsko-ukraiński spór o zboże ze swoją walką przeciw unijnym „eurokratom” oraz polskiej opozycji. Jak przekonywał 13 września, czyli jeszcze gdy ważyły się losy przedłużenia unijnego embargo, zasiadająca w Parlamencie Europejskim Europejska Partia Ludowa ma zamiar zdestabilizować polski rynek. 

Winę za „zalanie Polski” ukraińskim zbożem zrzucał na Donalda Tuska, Władysława Kosiniaka-Kamysza i Manfreda Webera. Ten ostatni już przedtem wielokrotnie pojawiał się w wypowiedziach polityków PiS. Wyborcy są przekonywani o tym, że to właśnie Weber pociąga za sznurki polityków opozycji.

Nieudane negocjacje, czyli zrzucanie winy

Michał Kołodziejczak jeszcze 15 września udał się do Brukseli, aby negocjować przedłużenie unijnego embarga. Polityk udostępnił nawet film na TikToku, w którym wręcza Ursuli von der Leyen polski chleb. Wkrótce potem chwalił się na X, że negocjacje idą w dobrym kierunku, a zakaz importu zostanie przedłużony.

Jak ostatecznie wiemy, plan Kołodziejczaka się nie udał. Politycy PiS wykorzystali okazję, żeby zrzucić na niego winę i siebie postawić w dobrym świetle. Przemysław Czarnek na X przekonywał, że jego partia w przeciwieństwie do Kołodziejczaka i Tuska chroni polskich rolników własnym rozporządzeniem. Zapomniał, że to jego rząd, a nie opozycja, powinien być odpowiedzialny za negocjacje z UE. 

Kołodziejczak natomiast nie odniósł się już później do kwestii negocjacji, zaczął natomiast doszukiwać się machlojek w działaniach PiS i alarmował, że to firmy związane z rządem zarabiają na ukraińskim zbożu.

Metodologia

Tym razem nie patrzymy na to, co weryfikowalne

Zazwyczaj w pracy factcheckingowej skupiamy się na wypowiedziach odwołujących się do faktów. Mowa o takich stwierdzeniach, które da się sprawdzić i ocenić jako prawdziwe lub fałszywe. 

Tym razem pod uwagę wzięliśmy wypowiedzi, które zazwyczaj pomijamy, ponieważ są opiniami lub odwołują się do nieweryfikowalnych kwestii. Zwróciliśmy szczególną uwagę na techniki manipulacji takie jak:

  • my–oni, syndrom oblężonej twierdzy,
  • wywoływanie strachu i innych skrajnych emocji,
  • kozioł ofiarny,
  • argumenty ad personam,
  • niepowoływanie się na źródła,
  • celowe unikanie odpowiedzi,
  • wyolbrzymienia.

Na naszym profilu na Instagramie zapytaliśmy o opinię również Was, naszych czytelników. Byliśmy ciekawi, przy jakich kwestiach najczęściej zauważacie manipulacje, ucieczki od konkretnych odpowiedzi lub podejrzane wypowiedzi polityków.

Skąd wzięliśmy dane?

W raporcie opieramy się na dwóch głównych kanałach, którymi politycy komunikują się ze swoimi wyborcami: media tradycyjne oraz media społecznościowe.

W przypadku pierwszego ze źródeł na potrzeby codziennej pracy redakcyjnej prowadzimy monitoring polskich mediów. Wykorzystujemy zapisy najważniejszych programów z udziałem polityków w radiu i w telewizji oraz stenogramy z posiedzeń sejmowych. Przez ostatni miesiąc zebraliśmy przykłady dyskusji, które szczególnie zwróciły naszą uwagę pod kątem jakości debaty.

Portal X i najważniejsze tematy

Jednym z najpopularniejszych kanałów komunikacji politycznej jest obecnie X (dawniej Twitter). Na potrzeby analizy wybraliśmy 20 osób ze świata polityki – posłów i posłanki, ministrów, liderów partii sejmowych i pozasejmowych. Na warsztat wzięliśmy wszystkie tweety napisane przez nich we wrześniu 2023 roku. 

Za kryterium uznaliśmy aktywność polityka, czyli to, czy często wypowiada się na portalu X. Zależało nam na uwzględnieniu wszystkich najważniejszych głosów obecnych w polskiej polityce.

Debata publiczna z jakościowego punktu widzenia

W naszym zbiorze danych znalazły się wpisy internetowe oraz zapisy dyskusji politycznych prowadzonych w radiu i w telewizji. Tekst z nagrań pozyskaliśmy za pomocą narzędzia do audiodeskrypcji Descript.

Do przeprowadzenia analizy wybraliśmy tematy najważniejsze z perspektywy redakcji factcheckingowej. Ponadto bazę tematyczną wzbogaciliśmy o sprawy szczególnie bliskie naszym czytelnikom, a o których powiedzieliście nam w przeprowadzonej ankiecie. Efektem wielu dyskusji w naszym zespole była lista słów kluczowych. Stała lista jest uaktualniana o dodatkowe hasła w zależności od istotnych wydarzeń w wybranym miesiącu.

Skorzystaliśmy z pakietu MAXQDA Analytics Pro 2022. To jedno z najpopularniejszych narzędzi służących do badań w metodologii jakościowej i mieszanej. Za jego pomocą możliwe jest gromadzenie, analizowanie i porównywanie dużych zbiorów danych jakościowych (tekstów lub wywiadów). Słowa kluczowe umożliwiły stworzenie kodów, za pomocą których etykietowaliśmy zbiór danych.

Wspieraj niezależność!

Wpłać darowiznę i pomóż nam walczyć z dezinformacją, rosyjską propagandą i fake newsami.

*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter

Pomóż nam sprawdzać, czy politycy mówią prawdę.

Nie moglibyśmy kontrolować polityków, gdyby nie Twoje wsparcie.

Wpłać

Dowiedz się, jak radzić sobie z dezinformacją w sieci

Poznaj przydatne narzędzia na naszej platformie edukacyjnej

Sprawdź!