Informujemy o najważniejszych wydarzeniach ze świata fact-checkingu.
Ten artykuł ma więcej niż 3 lata. Niektóre dane mogą być nieaktualne. Sprawdź, jak zmieniała się metodologia i artykuły w Demagogu.
Kiedy mem przestaje być satyrą, czyli jak nie ulec dezinformacji
Śmieszne obrazki też mogą być narzędziem do szerzenia dezinformacji.
Ten artykuł ma więcej niż 3 lata. Niektóre dane mogą być nieaktualne. Sprawdź, jak zmieniała się metodologia i artykuły w Demagogu.
Kiedy mem przestaje być satyrą, czyli jak nie ulec dezinformacji
Śmieszne obrazki też mogą być narzędziem do szerzenia dezinformacji.
Gdyby Internet miał swoje motto, byłoby nim pewnie: „Niezależnie od tego, jak absurdalna jest treść, zawsze znajdzie się przynajmniej jedna osoba, która w nią uwierzy”. Doskonałym przykładem są sprawdzane przez nas dezinformacyjne memy.
W epoce natrętnych powiadomień, feedu i (doom)scrollingu nietrudno o przebodźcowanie. Właśnie tym terminem określa się przeciążenie psychofizyczne wywołane nadmiarem bodźców, do których można zaliczyć przyswajane przez nas informacje. Naturalnym odruchem w takiej sytuacji wydaje się ich ograniczanie lub przyjmowanie ich w lżejszym tonie, np. w formie memów.
Mem, jak każdy element wirtualnej kultury, może być wykorzystany do szerzenia dezinformacji. Może być nim piosenka, kadr z filmu albo zdjęcie z życia „zwykłych ludzi” z zabawnym podpisem. Zazwyczaj wyrywa fragment dzieła z kontekstu, umieszczając go w innym. Z natury satyryczny, jako nośnik dezinformacji wydaje się trudniejszy do zatrzymania niż inne ze względu na jeden, potężny czynnik ochronny, którym jest przekonanie, że przecież „to tylko taki żarcik”.
„Żarcik” idzie na wojnę
Memy internetowe nie zawsze są śmieszne. Mogą być, ale nie zawsze są i nie ma to związku z tym, co kogo bawi. Czasami są wykorzystywane, aby szerzyć idee, mity, hasła, promować postawy („Bądź jak Marcin!”) czy wartości.
Innym razem wykorzystywane są do tego, żeby wprowadzić kogoś w błąd albo ośmieszyć osobę publiczną. Pomaga temu fakt, że memy uważane są za „wspólną własność kultury”, dlatego zdjęcie – nawet jeśli mamy do czynienia z wizerunkiem osoby prywatnej – jest przetwarzane, edytowane i nierzadko osadzane w zupełnie innym kontekście bez żadnych konsekwencji.
Memom w kontekście dezinformacji przyjrzeli się badacze z projektu The Media Manipulation Casebook. Jak wskazują eksperci, grupy wyznające tzw. białą supremację często wykorzystują memy jako część strategii, która daje możliwość ominięcia moderacji ze względu na swój ironiczny czy humorystyczny ton, przez co treści łatwiej się rozprzestrzeniają, nawet jeśli są wyraźnie rasistowskie.
Mem można też uzbroić i posłać na wojnę, nierzadko w celach politycznych. Celami „wojny memów” mogą być perswazja polityczna, budowanie społeczności lub określonej narracji wokół kampanii wyborczej.
W Stanach Zjednoczonych nie brakuje tego typu przykładów, a i w Polsce wykorzystuje się memy do zniesławienia osoby publicznej, nie mówiąc już o ośmieszaniu czy podburzaniu przeciwko konkretnym grupom społecznym, operując mocno na negatywnych emocjach odbiorców. Dlatego serwisy fact-checkingowe na całym świecie, w tym Demagog, nie ignorują dezinformacji powielanej w memach i także poddają je analizie.
Tymczasem w Sopocie…
Jednym z problemów Internetu jest to, że treści na wyraźnie satyrycznych profilach lub stronach (typu Demotywatory czy Kwejk) nierzadko mieszają się z faktami, dlatego też odbiorcom trudno rozróżnić, co jest informacją zmyśloną, co podkoloryzowaną, a co złośliwie skomentowanym faktem (choć np. ASZdziennik czy Oglądam „Wiadomości”, bo nie stać mnie na dopalacze wyraźnie zaznaczają to w swoich tekstach i wpisach). Ich moderatorzy rzadko są autorami grafik, głównie korzystają z tego, co na brzeg internetowy wyrzuci ocean memiczny. Niektóre z nich mają ogromne zasięgi i kreują trendy, realnie decydując o popularności zdjęcia lub informacji. Lub dezinformacji.
Dezinformacja na profilach satyrycznych zazwyczaj dotyczy rzeczy nieistotnych dla debaty publicznej. Dobrym przykładem może być mem przedstawiający zdjęcie dzika leżącego na materacu w pobliżu śmietników, który w Polsce był najpopularniejszy z podpisem „Tymczasem w Sopocie”. Dzień wcześniej pojawił się w sieci, umiejscawiając zdarzenie w Gorzowie, ale wersja sopocka zdeklasowała poprzedniczkę ze względu na to, że podał ją dalej jeden z popularnych profili satyrycznych na Instagramie. Tymczasem zdjęcie w ogóle nie zostało zrobione w Polsce, lecz w Izraelu, w Hajfie – o czym napisały redakcje AFP i Konkret24.
https://twitter.com/Heksagonalny/status/1369913129233244160?s=20
W tym przypadku, nawet jeśli część użytkowników uwierzyła, że w Sopocie dzieją się takie rzeczy (a dzieją się), to nie nastąpiło z tego powodu wahnięcie w debacie publicznej na jakiś istotny temat (a przynajmniej nie na szczeblu państwowym). Dzika w objęciach Morfeusza na wygodnym materacu w środku miasta można interpretować (nawet pozytywnie!) w kategoriach satyry: gdzieś w jakiejś umownej Polsce, gdzie natura walczy z betonem, dzik spokojnie odbiera, co swoje, bo nikt mu nie będzie mówił, gdzie ma spać.
Mimo że dzik nie spał w Sopocie, a Einstein nie powiedział, że „nasza technologia przewyższyła nasze człowieczeństwo”, świat względnie niewzruszony kręci się dalej. Jednak nie zawsze tak jest.
„Thank You Captain Obvious”, czyli dlaczego Kapitan Oczywistość musi objaśniać żarty
Dezinformacyjne memy pełnią funkcję, która się nam podoba. Tak po ludzku. Jak tu nie lubić treści, które nas dowartościowują. Utwierdzą nas w naszych przekonaniach (nawet najbardziej skrajnych) i jeszcze udowodnią, że jesteśmy naprawdę inteligentni: nie dość, że przejrzeliśmy machinę tego świata, to jeszcze rozumiemy sarkazm, którym memy często się posługują – a to ponoć rodzaj poczucia humoru geniuszy. Między wierszami mają przekaz: „jesteśmy żartem, więc jeśli ci się coś nie podoba, to twój problem, nie potrafisz się zdystansować”. A z jakiegoś powodu mało kto chce wyjść na sztywniaka, który psuje zabawę. Nikt nie chce „nie znać się na żartach”. Dlatego może się zdarzyć, że potraktujemy memy zbyt pobłażliwie.
Nie można liczyć na to, że żart zrozumieją absolutnie wszyscy. I to nie dlatego, że braknie im lotności umysłu, lecz wiedzy w konkretnej dziedzinie. Nie każdy zrozumiał, że zdjęcie kobiety w białej sukni z napisem „J*bać PiS” to fotomontaż. W komentarzach pod postem, w którym zostało ono opublikowane, znalazły się wpisy gratulujące kreacji i odwagi („Ladna sukienka , tylko podziwiac. Pochwalam za odwage. Pozdrawiam”). Nawet jeśli autor komentarza ironizował, mógł tym wprowadzić w błąd kogoś innego.
Przyczyna jest prosta: nie każdy raz do roku żyje kreacjami zaprezentowanymi na gali MET, interesuje się amerykańską polityką, czy jest w stanie rozpoznać Alexandrię Ocasio-Cortez. Dlatego nie każdy zrozumie, że zdjęcie jest fotomontażem, który miał się odnieść do sytuacji w naszym kraju.
Tłumaczenie żartu raczej uchodzi za sytuację niezręczną, ale bywają przypadki, że jest to potrzebne. Szczególnie wtedy, jeśli memy posługują się nim w celu ośmieszenia lub wręcz oskarżenia kogoś. Jednym z ostatnich przykładów jest grafika przedstawiająca rzekomo ks. Karola Stalskiego, który dopuścił się „zarobienia w lipcu 21 370 zł netto jako kapelan w czterech szpitalach oraz bycia szwagrem ministra Radziwiłła”. „I wy się dziwicie, że nie ma pieniędzy na młodych lekarzy?” – zadaje pytanie retoryczne mem. Komentujący się nie dziwią: „Ratownik za ratowanie życia ma 3- tys. a ksiądz za dobre słowo 21 tys. »Super zamiana«”, „Gdzie tutaj jest sprawiedliwość.Dla ludzi ciężko pracujących, ratujących życie oczywiście nie ma! Ale dla osoby spacerującej po salach chorych jest” – pisali.
To przykład żartu, który zrozumiały jest tylko dla grona odbiorców, którzy rozpoznają kodujący go szyfr, którym w tym przypadku (poza oznakowaniem „memnews” na boku grafiki) jest liczba 21370.
To wariacja na temat tzw. liczby papieskiej, czyli 2137, utworzonej z dokładnej godziny, o której zmarł papież Jan Paweł II. Posługują się nią osoby, które wyśmiewają samą ideę „pokolenia JP2”, bezkrytyczne podejście do działalności papieża czy tych, którzy samą liczbę postrzegają jako symbol niemal religijny.
Dla użytkowników sieci, którzy nie znają tego kontekstu, za to znajome im są informacje o ciężkiej sytuacji w polskiej służbie zdrowia, fałszywa wiadomość o ks. Karolu Stalskim przestaje być żartem, a staje się wiarygodną informacją, która potwierdza ich wyobrażenie o Polsce. I tutaj rola osoby tłumaczącej żart jest pomocna, choćby dlatego, że niezrozumienie go wywołało negatywne emocje. Nie mówiąc już o tym, że w memie wykorzystano zdjęcie prawdziwej osoby, ks. Karla Thomasa Stehlina.
Wiele twarzy memów
To jak niebezpieczne może być „zostanie memem” (nawet w warunkach kontrolowanych), przekonaliśmy się przy okazji projektu Gr@żyna, którego autorami okazali się filmowcy Grzegorz Cholewa i Bartłomiej Szkop. W 2012 roku zrealizowali oni serię filmów, które miały być prowokacją, mającą na celu ujawnienie skali hejtu i agresji w Internecie. Filmy z wychowawczymi pseudoradami Grażyny Żarko, w którą wcieliła się emerytowana nauczycielka Anna Lisak, szybko wywołały burzę. Fikcyjna pedagożka o tak skrajnie niepedagogicznych, że aż niedorzecznych metodach nauczania, została uznana przez wiele osób za człowieka z krwi i kości. Pod filmami pojawiła się fala wulgarnych komentarzy oraz groźby śmierci. Twórcy, w tym sama Anna Lisak, spodziewali się podobnych reakcji, ale nie na taką skalę:
„Niektórzy twierdzą, że zasłużyła sobie na tak agresywny odzew. Nie zasłużyła. Jeżeli komuś nie podobały się jej poglądy i opinie, mógł wyrazić swoje zdanie w bardziej cywilizowany sposób. Jeżeli w realu nie zgadzam się z czyjąś opinią, nie grożę tej osobie śmiercią, nie upokarzam, ani jej nie biję. Pomijam już fakt, że jej opinie były tak nieprawdopodobne, że aż śmieszne”.
Bartłomiej Szkop w wywiadzie dla kultura.gazeta.pl
Ze względu na tak negatywny odzew projekt został zamknięty po dwóch miesiącach.
Telefony w naszych głowach
W zupełnie innym sensie, niż śpiewał Grzegorz Ciechowski, ta kwestia zaprzątnęła nam głowy kilka lat temu i do dzisiaj wielu z nas nie potrafi sobie wyjaśnić, skąd właściwie uchodźcy mają telefony.
Reminder: uchodźcy podróżują w przestrzeni, nie w czasie. W 2021 roku nie tylko ludzie z listy najbogatszych Forbesa mają smartfony. A w takiej wędrówce smartfon i power bank to must have – mapa, nowe info, kontakt z rodzinami itp.
— Jagoda Grondecka (@jagodagrondecka) August 25, 2021
Internauci zwrócili uwagę na aparaty w rękach uchodźców podczas kryzysu migracyjnego, który był konsekwencją wybuchu Arabskiej Wiosny w 2010 roku. Zdjęcia z ośrodków dla uchodźców i z miejsc przygranicznych zamieniły się memy, których autorzy uznali, że smartfon jest symbolem statusu i bogactwa, którym prawdziwy imigrant nie może się odznaczać. W narracji tej telefony znajdowały się w rękach młodych mężczyzn – i to wystarczyło na dowód, że przypływający do wybrzeży Europy ludzie to nie uchodźcy, a „imigranci ekonomiczni”.
Mem nie jest merytorycznym źródłem informacji. O wiele częściej stosuje się maksymalne uproszczenie skomplikowanych problemów, dlatego grafiki te pomijały cały kontekst historii o ucieczce migrantów przed wojną. Na przykład to, że przemytnikom płaciło się ogromne sumy, a młody mężczyzna ma większe szanse na przeżycie tej niebezpiecznej przecież podróży (a później ściągnięcie swojej rodziny do Europy) niż kobieta w ciąży czy z dzieckiem (choć i takich imigrantów nie brakowało, to omawiane memy umieszczały je poza kadrem). Telefony natomiast już dawno nie są oznaką statusu, a rzeczą, którą zabieramy z hipotetycznie płonącego domu jako pierwszą. To urządzenie przechowuje dużą część naszych wspomnień, gwarantuje kontakt z bliskimi oraz dostęp do informacji. W doniesieniach prasowych pojawił się głos jednego z uchodźców z Syrii, który powiedział, że są one nawet ważniejsze niż jedzenie.
Mimo to memy o „imigrantach ekonomicznych” trafiły na podatny grunt. Przede wszystkim ludzkich emocji (strachu) czy ego. Nie bez znaczenia jest fakt, że w większej części Europy wyobrażenia (nie: doświadczenia) o uchodźcach pochodzą jeszcze z II wojny światowej lub wojny na Bałkanach, czyli z czasów, kiedy telefon komórkowy albo nie istniał, albo mieli go tylko najbogatsi. Badania opublikowane w raporcie „Uprzedzenia, strach czy niewiedza? Młodzi Polacy o powodach niechęci do przyjmowania uchodźców” wykazały również, że najbardziej niegościnna grupa Polaków w przedziale wiekowym 18-30 lat, swoją wiedzę na ich temat bierze z Internetu.
Wykrzywiony wizerunek „imigranta ekonomicznego”: młodego, chciwego i leniwego mężczyzny szukającego „socjalu” utrwalił się w grupach o bardzo wyrazistych poglądach. Tak mocno, że powrócił ostatnio w kontekście przejęcia przez talibów władzy w Afganistanie. Sieć obiegł mem ze zdjęciem, na którym widzimy grupę mężczyzn siedzących w samolocie, które podpisano ironicznie: „kobiety i dzieci już lecą z Afganistanu”. Tymczasem, jak wykazaliśmy w jednej z naszych analiz, zdjęcie pierwotnie ilustrowało artykuł z 2018 roku, który ukazał się na stronie tureckiej agencji prasowej Anadolu Agency, która informowała o tym, że ponad 6,8 tys. nielegalnych imigrantów z Afganistanu odesłano do kraju po tym, jak przekroczyli nielegalnie granicę turecko-irańską. Powrót migrantów do ojczystego kraju został zrealizowany za pośrednictwem lotów czarterowych.
O tym, jak wygląda aktualna sytuacja migracyjna na świecie, pisaliśmy w artykule „Rekordowa liczba osób uciekających przed konfliktami i prześladowaniami”.
„Żarcik” poszedł na wojnę, a później zagłosował
Internet daje przyzwolenie na poluzowanie obyczajów swoją (dzisiaj już mocno pozorną) anonimowością. Mem jest niezwykle wygodnym narzędziem dla dezinformacji: można się schować ze swoimi kontrowersyjnymi poglądami za jego „satyrycznym charakterem”. Można go też sobie przywłaszczyć, ponieważ uważany jest za „dobro wspólne” i wykorzystać, np. w strategii politycznej.
Zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach w 2016 roku było zaskoczeniem dla wielu Amerykanów, dlatego w przestrzeni publicznej pojawiło się wiele dywagacji na temat tego, jak udało mu się odnieść sukces. Oczywiście, składa się na niego wiele czynników, ale media zwróciły też uwagę na aspekt jego działalności w mediach społecznościowych podczas kampanii. Jego skrajne hasła były często udostępniane, zarówno przez jego przeciwników, jak i zwolenników. W efekcie był tym kandydatem, którego posty przyciągały najwięcej uwagi (w postaci udostępnień, polubień czy reakcji). The Washington Post określił wybory w 2016 roku jako „najbardziej memiczne”.
Memem stał się zarówno Trump, jak i Hilary Clinton, trafiając nawet do tych, którzy nie są zainteresowani polityką, lecz tą rozrywkową częścią sieci. Jak wiadomo, to właśnie o niezdecydowanych toczy się zawsze najbardziej zacięta walka. Jak możemy przeczytać w eseju „Meme-ing Electoral Participation”:
„Hillary Clinton była tematem wielu memów, a na początku jej kampania przyciągnęła więcej krytycznych treści niż osoba Sandersa. Aktywne próby komunikowania się Trumpa ze swoimi wyborcami na różnych platformach społecznościowych szczególnie wzmocniły jego wizerunek jako tego, który jest na bieżąco ze sprawami publicznymi w taki sposób, w jaki nie udało się to kampanii Clinton”.
Benita Heiskanen, „Meme-ing Electoral Participation”
New York Times zwrócił też uwagę na to, że kampania Donalda Trumpa zaktywizowała swoich wyborców do tworzenia memów. Często odwoływano się do jego oficjalnych wystąpień: kiedy nazwał Hilary Clinton „nasty woman” („nieznośną kobietą”), w sieci niedługo potem pojawił się okolicznościowy mem. Wiele z nich tworzyło się w zaułkach serwisu Reddit i 4chan, w których spotykali się wyznawcy często bardzo skrajnych, określonych poglądów politycznych. Nierzadko faszystowskich czy rasistowskich. W ten sposób znana z memów postać „Smutnej żaby” była kojarzona w pewnym momencie w Stanach Zjednoczonych z ruchem białej supremacji.
Trump korzystał z memów, np. publikując je na swoim (dzisiaj już zawieszonym) koncie na Twitterze. Trafiła tam m.in. wspomniana żaba w wersji przerobionej na Trumpa. W ten sposób osiągnął kilka rzeczy: zbliżył się do swojego elektoratu, pokazał im, że ich widzi, mówi ich językiem, a przede wszystkim – docenia ich poparcie. A przy okazji przekazywał dalej treści, które szerzyły jego idee. Hilary Clinton potępiła udostępnienie tego mema przez Trumpa, w dodatku oficjalnie. Jak twierdzi Brad Kim, redaktor serwisu Know Your Meme, wcześniej „żaden mem nigdy nie został potępiony przez kandydata na prezydenta”.
Nie znam się
Memy są różne. „Żodyn”, „Janusz i Grażyna”, „Piątek, piąteczek piątunio”, „Jeden Sasin”, „Imigrant ekonomiczny”. Wszystkie zmyślone cytaty, które rzekomo miał powiedzieć Bill Gates/któryś z Rockefellerów/David Rothschild, a które mają być dowodem na to, że pandemia jest spiskiem mającym na celu ustanowienie jednego, globalnego rządu opartego na wyzysku biednego przez bogatego. Obrazki śmiejące się z obostrzeń pod hasłem „Czego nie rozumiesz?”. Memy mogą być żartem, ale wcale nie muszą. Wśród nich na pewno są takie, które warto wziąć na poważnie i przez chwilę „nie znać się na żartach”.
*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter