Informujemy o najważniejszych wydarzeniach ze świata fact-checkingu.
Ten artykuł ma więcej niż 3 lata. Niektóre dane mogą być nieaktualne. Sprawdź, jak zmieniała się metodologia i artykuły w Demagogu.
Lot Protasiewicza a sprawa Snowdena: hipokryzja Zachodu?
Czy potępiając i karząc reżim Łukaszenki za porwanie samolotu Ryanair z opozycjonistą Ramanem Protasiewiczem, jesteśmy hipokrytami?
Ten artykuł ma więcej niż 3 lata. Niektóre dane mogą być nieaktualne. Sprawdź, jak zmieniała się metodologia i artykuły w Demagogu.
Lot Protasiewicza a sprawa Snowdena: hipokryzja Zachodu?
Czy potępiając i karząc reżim Łukaszenki za porwanie samolotu Ryanair z opozycjonistą Ramanem Protasiewiczem, jesteśmy hipokrytami?
Nie słabną głosy oburzenia po tym, co zdarzyło się 23 maja br. nad Białorusią. Samolot pasażerski Ryanair – lot 4978 z Aten do Wilna – dostał nakaz lądowania w Mińsku z powodu bomby, która rzekomo mogła znajdować się na pokładzie. Białoruskie władze twierdzą, że dostały w tej sprawie groźbę od bliżej niesprecyzowanych terrorystów. Żeby wymusić spełnienie polecenia, Białorusini poderwali myśliwiec Mig-29, który eskortował samolot do Mińska. Po lądowaniu aresztowano znajdującego się na pokładzie opozycjonistę Ramana Protasiewicza i jego dziewczynę, Sofię Sapiegę. Bomby oczywiście nie było, samolot z pozostałymi pasażerami odleciał do Wilna i dotarł tam z ośmiogodzinnym opóźnieniem.
Incydent jest powszechnie określany jako akt państwowego terroryzmu, złamanie norm i prawa międzynarodowego (nawet jeśli wziąć zagrożenie bombą na poważnie, to samolot, który zmuszono do zmiany kursu, znajdował się znacznie bliżej Wilna niż Mińska – patrz mapka z trasą lotu np. tutaj). Kolejne linie lotnicze zawieszają loty nad Białorusią, Unia Europejska wprowadza sankcje przeciwko reżimowi Łukaszenki, a rządy różnych krajów prześcigają się w potępiających oświadczeniach.
Tylko minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow uważa, że działanie Białorusinów było „całkowicie racjonalne”, a Zachód wzywa do „trzeźwego spojrzenia na sprawę”.
Rosjanie przypominają również – jako dowód rzekomej hipokryzji Zachodu – sprawę samolotu prezydenta Boliwii, który w 2013 roku (wprawdzie bez myśliwców i bez zmyślonej bomby na pokładzie) został de facto zmuszony do lądowania w Wiedniu i przeszukany.
Tam również chodziło o dysydenta na pokładzie – Edwarda Snowdena, który według rządu USA i amerykańskiej prokuratury jest zdrajcą. Jak pisze Alex Lo, komentator największego dziennika w Hongkongu „South China Morning Post”, w artykule „Białorusini uczą się od Amerykanów”: „Jedyna różnica między Białorusią i USA jest taka, że prezydent Łukaszenka złapał swojego zbiega, a prezydent Obama nie złapał. Zarówno Protasiewicz, jak i Snowden są bohaterami i zasługują na międzynarodowe poparcie”.
Jak jest naprawdę? Czy obydwie sprawy – samolotu Ryanair i samolotu boliwijskiego prezydenta – były podobne?
Ścigany przez Amerykę
Na początku lipca 2013 roku Edward Snowden, analityk NSA (NSA – National Security Agency, Agencja Bezpieczeństwa Narodowego, jest główną instytucją odpowiedzialną za amerykański wywiad elektroniczny), był tematem nr 1 na całym świecie. Wykradł on ponad milion dokumentów ujawniających rozmaite programy masowej inwigilacji, jakie prowadzi amerykański rząd, zarówno wobec obywateli USA, jak i za granicą (oczywiście dokumenty były na dysku, a nie na papierze). W maju 2013 roku Snowden wziął zwolnienie lekarskie z pracy i poleciał do Hongkongu, gdzie spotkał się z dwoma dziennikarzami – Glennem Greenwaldem i Ewenem MacAskillem z „Guardiana” – oraz z reżyserką Laurą Poitras. Przez kilka dni opowiadał im o inwigilacji i przekazał całą dokumentację. Opowiada o tym znakomity dokumentalny film „Citizen Four”, nakręcony wtedy przez Poitras.
Snowden ujawnił m.in. że specjalny sąd w Waszyngtonie zmusza amerykańskie firmy takie jak Google, Apple czy operatorów telefonii komórkowej, żeby przekazywały do NSA dane o swoich klientach. Np. Verizon musiał przekazywać informacje o każdej rozmowie telefonicznej – kto z kim rozmawiał, kiedy, jak długo i gdzie znajdowali się rozmówcy w momencie połączenia telefonicznego. Same rozmowy nie były nagrywane, bo byłoby to sprzeczne z amerykańską konstytucją. Sąd jest tajny w tym sensie, że jego wyroki są tajne – tzn. Google czy Verizon nie mogły nikogo o nich informować.
Jeśli idzie o działalność szpiegowską i inwigilację poza granicami USA, to Amerykanie nie mają żadnych ograniczeń (bo tylko obywateli USA chroni ichniejsza konstytucja). NSA może robić wszystko, na co technika pozwala, np. nagrywać rozmowy obcokrajowców. Z dokumentów Snowdena wynika, że przez wiele lat podsłuchiwana była m.in. kanclerz Niemiec Angela Merkel, co wywołało kryzys dyplomatyczny na linii Berlin-Waszyngton. Amerykanie wpinają się też do światłowodów na dnie Atlantyku i ściągają z nich na żywo pakiety danych.
Dokumenty Snowdena były stopniowo ujawniane przez wiele miesięcy – m.in. przez dziennikarzy „Guardiana”, „Washington Post” i „New York Timesa” – ale pierwsze publikacje na początku lipca wywołały sensację na całym świecie.
Amerykanie szybko zorientowali się, kto jest źródłem przecieków i wysłali do Hongkongu nakaz aresztowania Snowdena. Jednak rząd tego autonomicznego regionu odmówił wydania zbiega i pozwolił mu odlecieć do Moskwy. Kiedy samolot Aerofłotu był już w powietrzu, Amerykanie anulowali paszport Snowdena, dlatego musiał on koczować przez wiele dni na moskiewskim lotnisku Szeremietiewo – nie miał dokumentu umożliwiającego podróż do Ameryki Łacińskiej, gdzie chciał znaleźć schronienie i azyl. W tym czasie przebywał w Moskwie prezydent Boliwii Evo Morales, który – pytany przez dziennikarzy o Snowdena – nie wykluczył, że jego kraj może przyznać azyl Snowdenowi. Następnego dnia, zgodnie z planem, odleciał do Boliwii. Jako że lot z Moskwy do La Paz jest długi, planowano lądowanie i tankowanie na hiszpańskich Wyspach Kanaryjskich.
Przerwany lot prezydenta
Kiedy samolot prezydencki znajdował się nad Austrią, piloci dostali informację, że rządy Włoch, Francji i Hiszpanii nie zgadzają się na przelot nad ich terytorium. Lotnisko w Lizbonie odmówiło tankowania „ze względów technicznych”.
Piloci nie mieli dość benzyny, żeby lecieć naokoło, ani planu B (np. pozwoleń przelotu nad innymi krajami), dlatego poprosili o zgodę na awaryjne lądowanie w Wiedniu, a kiedy ją dostali, zawrócili i wylądowali. Do dzisiaj nie udało się ustalić, co dokładnie stało się na wiedeńskim lotnisku.
Agencja prasowa Reuters doniosła, że samolot został przeszukany przez austriackie władze (bo podejrzewano, że prezydent Morales może przewozić Snowdena). Ambasador Boliwii przy ONZ alarmował, że „prezydent suwerennego państwa został porwany podczas oficjalnej podróży zagranicznej”.
Wicekanclerz Austrii Michael Spindelegger wyjaśniał, że samolot został przeszukany, bo zgodził się na to prezydent Morales. „Na jego zaproszenie nasz człowiek wszedł na pokład i stwierdził, że nikogo (dodatkowego) tam nie ma” – powiedział Spindlegger dziennikarzom.
Prezydent Austrii Heinz Fischer twierdził z kolei, że żadnego przeszukania nie było. W wywiadzie dla austriackiej gazety „Kurier” wyjaśniał, że pracownik lotniska wszedł na pokład, żeby porozmawiać z pilotami i zorientować się, o co chodzi. Przy okazji zobaczył, że żadnych dodatkowych pasażerów tam nie ma. „Nie było przeszukania w sensie kryminalnym. Nikt nie zaglądał pod siedzenia. Samolot prezydencki jest autonomicznym terytorium i jako taki nie może być przeszukany” – mówił Fischer. Z kolei sam Morales, kiedy następnego dnia dotarł do Boliwii, oburzony opowiadał dziennikarzom, że na lotnisku w Wiedniu pojawili się w drzwiach samolotu jacyś ludzie, którzy „przyznali, że zgodnie z prawem międzynarodowym nie mogą wejść, ale gdybym ich zaprosił na kawę, to by mogli”. Później, w nocy, kiedy samolot wciąż stał na płycie lotniska, pojawił się ambasador Hiszpanii w Austrii – już z kawą! – i prosił o możliwość wejścia do środka, żeby „tą kawą poczęstować prezydenta Moralesa i obejrzeć sobie samolot w środku”. Boliwijski prezydent twierdzi, że przyjął oferty ambasadora.
„To co się stało, to nie tylko obraza urzędu prezydenta, ale całego narodu boliwijskiego i całej Ameryki Łacińskiej” – komentował Morales. Jego zastępca Alvaro Garcia Linera dodawał, że Morales stał się „zakładnikiem imperialistów” i „że nie ma wątpliwości, że zatrzymanie samolotu zostało zlecone przez USA”. W podobnym tonie wypowiadali się przywódcy kilku krajów Ameryki Łacińskiej, którzy Stany Zjednoczone traktują ze szczególną niechęcią i podejrzliwością. W sprawie jest jeszcze jeden wątek: otóż Morales jest pierwszym Indianinem, który został prezydentem Boliwii, więc w Ameryce Łacińskiej jego zatrzymanie musiało wywołać skojarzenia z tym, jak europejscy kolonizatorzy traktowali rdzenną ludność.
Kiedy Austriacy – z pomocą kawy lub bez – ustalili, że na pokładzie nie ma Snowdena, boliwijski samolot prezydencki dostał pozwolenie na przelot nad Włochami, Francją i Hiszpanią. Rządy tych krajów oficjalnie przeprosiły – ale nie za odmowę wpuszczenia na swoją przestrzeń powietrzną, tylko za „opóźnienie, z jakim wydały taką zgodę”.
Co do oskarżeń, że wszystko było inspirowane przez Amerykanów, w 99 proc. są one słuszne. Amerykanie sami się do tego prawie przyznali.
„Kontaktowaliśmy się z niektórymi krajami na świecie, w których Snowden mógłby lądować lub nad którymi mógłby przelecieć, ale nie będę podawać szczegółów” – mówiła rzeczniczka departamentu stanu Jen Psaki (stenogram z konferencji prasowej z 3 lipca 2013 roku w Waszyngtonie jest tutaj, wymieniony wyżej cytat zaczyna się od słów „We have been in contact with a range of countries…”). Na pytania, czy to normalne i dopuszczalne, że europejskie kraje odmówiły przelotu na swoim terytorium prezydenckiemu samolotowi, Psaki odpowiedziała: „Proszę pytać te kraje, a nie mnie”.
Zamiast morału
Porównanie Snowdena do Protasiewicza jest jak najbardziej uprawnione. Choć amerykańska prokuratura nadal ściga byłego analityka NSA za zdradę (Snowden ostatecznie dostał azyl w Rosji i mieszka tam od 2013 roku – przyp. Demagog), to potem Kongres USA zmienił prawo, niejako przyznając „zdrajcy”, że to, co ujawnił, nie było normalne. Teraz np. operatorzy komórkowi nie przekazują już rządowi USA masowych danych o wszystkich swoich klientach i ich rozmowach telefonicznych, tylko mają obowiązek trzymać te dane u siebie, a po nakazie sądowym – w sprawie konkretnej osoby – muszą dane o niej przekazać władzom. Zatem działanie Snowdena ewidentnie przyniosło pożytek publiczny – amerykańscy obywatele nie tylko dowiedzieli się, że są inwigilowani na masową skalę, ale też możliwość naruszenia prywatności została ograniczona. Również światowa opinia publiczna dzięki Snowdenowi dowiedziała się – i dobrze – jaka jest skala inwigilacji (nie tylko amerykańskiej). Dziennikarze, którzy korzystali z dokumentów wykradzionych przez Snowdena, dostali liczne nagrody, m.in. Pulitzera.
Jest prawdą, że w 2013 roku kilka krajów europejskich – na prośbę rządu USA – odmówiło przelotu nad swoim terytorium boliwijskiemu prezydentowi, żeby zmusić go do lądowania w Wiedniu. Amerykanie prosili o to, bo chcieli sprawdzić, czy na pokładzie znajduje się ścigany przez nich Snowden.
Austriacy – ewidentnie również na prośbę Amerykanów – weszli na pokład samolotu prezydenckiego, lecz bez użycia siły i bez dokładnego przeszukiwania, a jedynie pod pretekstem kontaktu z pilotami (lub z ofertą kawy) sprawdzili, że Snowdena w nim nie ma. Czy sprawa Moralesa/Snowdena przypomina porwanie Ryanair/Protasiewicza? Czy oskarżenia o „hipokryzję Zachodu” są w jakimkolwiek stopniu uzasadnione? Na to pytanie nie zamierzamy na Demagogu definitywnie odpowiadać. Naszym zadaniem było rzetelnie i obiektywnie przedstawić fakty, a ich ocenę pozostawiamy Czytelnikom.
*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter