Strona główna Analizy Stara gra, nowe zasady: agitacja wyborcza

Stara gra, nowe zasady: agitacja wyborcza

Kontynuujemy nasz cykl analiz dotyczących najważniejszych zmian w prawie wyborczym. W tym tygodniu przyglądamy się agitacji wyborczej. Zaplanowana nowelizacja wzbudziła wiele kontrowersji i ostatecznie została wycofana. Jak obecnie wyglądają przepisy?

Sala konferencyjna. Na pierwszym planie stojące na stole mikrofony. W tle nieostra zgromadzona publiczność.

fot. Shutterstock / Modyfikacje: Demagog

Stara gra, nowe zasady: agitacja wyborcza

Kontynuujemy nasz cykl analiz dotyczących najważniejszych zmian w prawie wyborczym. W tym tygodniu przyglądamy się agitacji wyborczej. Zaplanowana nowelizacja wzbudziła wiele kontrowersji i ostatecznie została wycofana. Jak obecnie wyglądają przepisy?

Czym jest agitacja?

Gdy zbliżają się wybory, politycy zaczynają zabiegać o nasze głosy. Każdy z nas kojarzy zapewne wszechobecne plakaty oraz ulotki zachęcające do wybrania konkretnej partii lub kandydata. Powszechne są również spoty wyborcze emitowane w telewizji, radiu i internecie.

Wszystko to jest agitacją wyborczą i podlega konkretnym przepisom. Kodeks wyborczy definiuje agitację jako: publiczne nakłanianie lub zachęcanie do głosowania w określony sposób, w tym w szczególności do głosowania na kandydata określonego komitetu wyborczego [pogrubienie: Demagog]”.

Na mocy art. 84 wyłączne prawo do prowadzenia kampanii na rzecz kandydatów przysługuje komitetom wyborczym. Natomiast agitację wyborczą może prowadzić zarówno komitet wyborczy, jak i każdy wyborca (art. 106).

Kiedy wolno agitować?

Politycy i wyborcy mają prawo zachęcać nas do głosowania dopiero po utworzeniu komitetu wyborczego (art. 106). Więcej informacji na temat komitetów wyborczych przeczytasz w poprzedniej analizie z naszego cyklu. Natomiast kampania wyborcza zaczyna się dopiero z ogłoszeniem dnia wyborów i kończy na dzień przed wyborami.

Agitacja jest zakazana w dniu głosowania oraz na 24 godziny przed tym dniem (art. 107). Zakazane jest organizowanie jakichkolwiek manifestacji, przemówień czy rozpowszechnianie materiałów w dniu wyborów. To tzw. cisza wyborcza. Za jej złamanie grozi grzywna (art. 498). Z Kodeksu wykroczeń wynika, że jest to kara w wysokości od 20 zł do nawet 5 tys. zł

Wyższa kara (od 500 tys. zł do 1 mln zł) czeka na osoby, które w dniu wyborów podają do wiadomości publicznej sondaże dotyczące wyników. Nie przeszkadza to jednak internautom, którzy omijają przepisy podczas tzw. bazarku, na którym nazwiska polityków lub nazwy komitetów zastępuje się podobnie brzmiącymi produktami, a prognozowane wyniki podmienia się na ceny.

Gdzie wolno agitować?

Nie wszędzie prowadzenie kampanii wyborczej i zachęcanie do głosowania jest legalne. Kodeks wyborczy (w art. 108)  zabrania agitacji w następujących miejscach

  • na terenie urzędów administracji rządowej i administracji samorządu terytorialnego oraz sądów, 
  • na terenie zakładów pracy, jeśli zakłóca to wykonywanie obowiązków, 
  • na terenie jednostek wojskowych,
  • na terenie szkół.

Wiele kontrowersji w Polsce budzą przypadki osób duchownych angażujących się w politykę. Z badań CBOS wynika, że zdecydowanej większości Polaków przeszkadza to, że księża mogliby namawiać ich do głosowania na konkretną partię lub osobę. Co ciekawe, przepisy nie zabraniają prowadzenia agitacji wyborczej na terenie kościoła. Nic nie stoi tu na przeszkodzie, choć Konferencja Episkopatu Polski jest przeciwna takim działaniom.

Dodatkowo przepisy zabraniają komitetom wyborczym organizować loterii, rozdawać nagród lub przekupywać wyborców napojami alkoholowymi (art. 108a).

Kto ma prawo agitować?

Na początku tego roku przyjęta została nowelizacja Kodeksu wyborczego. Na etapie prac sejmowych wiele kontrowersji wzbudziła proponowana zmiana dotycząca agitacji wyborczej. Dotychczas art. 106 regulował zarówno kwestię agitacji, jak i zbierania podpisów. Autorzy projektu proponowali, aby art. 106 zyskał następujące brzmienie:

 „Agitację wyborczą może prowadzić każdy komitet wyborczy i każdy wyborca”.

uzasadnieniu czytamy, że nowy przepis miał umożliwić agitację każdemu komitetowi wyborczemu oraz każdemu wyborcy bez konieczności uzyskania zgody od pełnomocnika wyborczego. Za to do zbierania podpisów taka zgoda byłaby już konieczna.

PiS wycofał się z reformy, ale czy na pewno?

Media politycy opozycji krytykowali zaproponowane rozwiązanie. „Co najważniejsze, wydatki ponoszone przez wyborcę na agitację wyborczą znajdą się poza wszelką kontrolą organów wyborczych i nie będą ich dotyczyły ustalane limity wydatków. Działania wyborców mogą także odbywać się za cichym przyzwoleniem komitetów wyborczych – właśnie w celu obejścia limitów [pogrubienie: Demagog]” – ostrzegała Fundacja Batorego. 

Zmasowana krytyka nowelizacji wymusiła na autorach wycofanie się z zaproponowanej zmiany w zakresie art. 106. 

Mimo to – jak wykazaliśmy na łamach Demagoga przepisy umożliwiające wyborcom agitację wyborczą bez zgody pełnomocnika istnieją już od 2018 roku. Wszelkie kontrowersje wywołał nie tyle cały przepis, ile jeden brakujący przecinek.

Problem brakującego przecinka

Obecne brzmienie przepisu obowiązuje od 2018 roku. Przedtem art. 106 regulował jedynie, że wyborcy mogą agitować i zbierać podpisy za zgodą pełnomocnika. Brzmi on następująco: 

„Agitację wyborczą może prowadzić każdy komitet wyborczy i każdy wyborca, w tym zbierać podpisy popierające zgłoszenia kandydatów po uzyskaniu pisemnej zgody pełnomocnika wyborczego [pogrubienie: Demagog]”.

W porównaniu do wersji obowiązującej przed 2018 rokiem w proponowanej treści przepisu zabrakło przecinka po słowie „kandydatów”. Oznacza to, że wymóg zgody pełnomocnika miał dotyczyć jedynie zbierania podpisów, ale już nie – agitacji. O tym, że to istotny problem, przekonuje dr Anna Borkowska-Minko:

„Nowelizacja poprzez usunięcie jednego przecinka (dosłownie), zmieniła zakres prowadzonej agitacji, a właściwie ją rozszerzyła. W pierwotnej wersji ustawy agitację mógł prowadzić każdy wyborca na rzecz kandydatów, w tym zbierać podpisy popierające zgłoszenia kandydatów, ale na jedno i drugie musiał mieć zgodę pisemną pełnomocnika wyborczego. W znowelizowanej ustawie taka zgoda dotyczy już tylko zbierania podpisów”.

Kampania w internecie. Co mówią przepisy?

Kampania wyborcza to już nie tylko wiece partyjne, plakaty i spoty telewizyjne. Demokracja przeniosła się do internetu, a w mediach społecznościowych możemy łatwo natknąć się na treści przekonujące nas do popierania konkretnych partii lub osób.

Zgodnie z przepisami wszystkie materiały wyborcze powinny być wyraźnie oznaczone i powiązane z konkretnym komitetem wyborczym, od którego pochodzą (art. 109). Nie jest to wcale takie oczywiste w świecie cyfrowym.

Niedawno wątpliwości wzbudziła kampania Kancelarii Prezesa Rady Ministrów „Niezakopane”. Pojawiły się głosy, że w ten sposób Kancelaria wspiera, choć nie powinna, partię rządzącą przed wyborami.

Politycy coraz chętniej korzystają z TikToka. Specyfika tej platformy (szybkie, krótkie i luźne formy) może otworzyć pole do nadużyć i publikowania nieoznaczonych treści. 

Czy to TikTok, czy to reklama?

Na początku tego roku polskie media obiegła sprawa tiktokera Filipa Zabielskiego – influencera, który wrzucił na swój profil filmik z pochwałami wobec obecnego polskiego rządu. Mocno kontrastowało to z dotychczasowym, mocno rozrywkowym charakterem jego twórczości. To wzbudziło wątpliwości mediów. Zdaniem niektórych filmiki Zabielskiego mogły być nieoznaczonymi reklamami politycznymi, a do sprawy powinien się odnieść Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK):

Do UOKiK trafiły skargi na filmiki tiktokera, jednak sam urząd nie podjął interwencji w tej sprawie. „Niezgodne z przyjętymi zasadami promowanie idei partii politycznych, przekonań, zachowań etycznych, a także treści religijnych czy np. nawołujących do zmiany postawy –  nie podlegają ocenie przez prezesa UOKiK (pogrubienie: Demagog)” – brzmiało stanowisko w tej sprawie.

PKW przygląda się agitacji w mediach społecznościowych

Państwowa Komisja Wyborcza jasno zadeklarowała, że zamierza przyglądać się agitacji w social mediach i to nie tylko na oficjalnych kontach polityków i partii. W świetle obecnego prawa wcale nie jest oczywiste, czy post albo lajk jest już agitacją wyborczą i czy np. takie działanie łamie ciszę wyborczą.

Przede wszystkim – jak podkreśla PKW – o ile zostanie wykazane, że komitety wyborcze działały w porozumieniu z np. influencerami albo tiktokerami na rzecz agitacji w internecie i mediach społecznościowych, to koszty tych działań zostaną doliczone do przychodów i kosztów komitetów wyborczych.

Gdy natomiast okaże się, że takie treści były tworzone niezgodnie z przepisami (np. nie były oznaczone), komitetowi grożą konsekwencje. Mowa nawet o utracie prawa do dotacji podmiotowej lub do subwencji budżetowej.

Zdaniem PKW doświadczenia z poprzednich kampanii jasno pokazują, że kwestia agitacji w sieci powinna zostać uregulowana prawnie, a możliwość ponoszenia kosztów prowadzenia agitacji wyborczej przez podmioty inne niż komitety wyborcze powinna zostać ograniczona.

*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter

Pomóż nam sprawdzać, czy politycy mówią prawdę.

Nie moglibyśmy kontrolować polityków, gdyby nie Twoje wsparcie.

Wpłać

Dowiedz się, jak radzić sobie z dezinformacją w sieci

Poznaj przydatne narzędzia na naszej platformie edukacyjnej

Sprawdź!