Obalamy fałszywe informacje pojawiające się w mediach społecznościowych oraz na portalach internetowych. Odwołując się do wiarygodnych źródeł, weryfikujemy najbardziej szkodliwe przykłady dezinformacji.
10 dowodów, że „jesteś niewolnikiem”? To fake newsy!
„Dowody” na zniewolenie społeczeństwa przedstawione w filmie są fałszywe.
Źródło: Georg Bommeli / Unsplash / Modyfikacje: Demagog.org.pl
10 dowodów, że „jesteś niewolnikiem”? To fake newsy!
„Dowody” na zniewolenie społeczeństwa przedstawione w filmie są fałszywe.
FAKE NEWS W PIGUŁCE
- Adar Blumenstein – Polski Żyd Vlog opublikował nagranie, w którym przedstawia 10 „dowodów” na rzekome zniewolenie Polaków przez państwo. Wśród nich wymienia m.in.: obowiązek zapinania pasów bezpieczeństwa (czas nagrania 01:11), zakaz powszechnego dostępu do broni palnej (czas nagrania 02:16) czy też obecność kamer monitoringu miejskiego, która jego zdaniem służy „totalnej kontroli” ze strony państwa (czas nagrania 08:41) i umożliwia „zboczeńcom” obserwację ludzi (czas nagrania 09:56).
- Przedstawiane przykłady nie są oznakami zniewolenia, lecz wynikają m.in. z pragmatycznej potrzeby bezpieczeństwa. Z takiej potrzeby wynika np. obowiązek używania pasów – ich nieużycie zagraża nie tylko naszemu zdrowiu i życiu, ale także bezpieczeństwu innych uczestników ruchu drogowego. Z kolei regulacje wokół dostępu do broni służą ograniczeniu dostania się jej w niepowołane ręce, ale sama możliwość jej uzyskania nie jest w Polsce zablokowana.
- Zapewnieniu bezpieczeństwa służą również kamery monitoringu miejskiego. Obraz z kamer bezpieczeństwa nie jest powszechnie dostępny, zatem żaden „zboczeniec” nie może dzięki nim obserwować nas na co dzień.
Na Facebooku pojawił się kolejny materiał autorstwa użytkownika, który działa w sieci jako Adar Blumenstein – Polski Żyd Vlog. W filmie mężczyzna przedstawia 10 dowodów, które jego zdaniem pokazują, że wszyscy jesteśmy niewolnikami, których właścicielem jest państwo.
Wśród rzekomych dowodów zniewolenia znalazł się m.in.: obowiązek zapinania pasów bezpieczeństwa, zakaz powszechnego dostępu do broni, system edukacji, fluoryzowana woda, żywność genetycznie modyfikowana, a także dostęp do prądu i przepisy prawa budowlanego.
Post, w którym zamieszczono nagranie, cieszy się dużą popularnością na Facebooku, gdzie zdobył ponad 1,3 tys. reakcji i został skomentowany ponad 130-krotnie. Internauci wyrażali aprobatę wobec treści materiału. „Brawo młody, powtarzam to samo. Tak trzymaj!” czy „Jesteś odważny. Robisz coś dużego uświadamiasz ludzi” – pisali użytkownicy portalu, chwaląc mężczyznę występującego w filmie.
Kim jest „polski żyd”?
Wcześniejsze nagrania opublikowane przez fanpage o nazwie Adar Blumenstein – Polski Żyd Vlog były już przez nas analizowane. Jak pisaliśmy w poprzednich tekstach, trudno stwierdzić, czy publikowane przez niego materiały mają mieć w założeniu charakter satyryczny, czy też są prezentacją poglądów mężczyzny.
Niektóre elementy filmów udostępnianych przez profil Adar Blumenstein – Polski Żyd Vlog sugerują, że mogą być one tworzone w intencji ironicznego zobrazowania rzeczywistości. Mężczyzna, występując w nagraniach, nosi ubrania mające przypominać bardzo stereotypowy wygląd ortodoksyjnego Żyda. Na głowie ma kipę z doczepionymi pejsami, przy czym wyznawcy judaizmu zapuszczają włosy na skroniach, a nie znad czoła jak mężczyzna widoczny na filmach.
Autor profilu w swoich wypowiedziach posługuje się sztucznym akcentem, będącym próbą odtworzenia sposobu mówienia polskich Żydów, mieszającego się z akcentem amerykańskim (akcent ten różni się – czasami nawet znacząco – w zależności od filmu).
Wcześniejsze nagrania publikowane przez fanpage Adar Blumenstein – Polski Żyd Vlog miały wydźwięk antysemicki – m.in. za ich pośrednictwem obarczano Żydów odpowiedzialnością za wojnę w Ukrainie, co w ramach rzekomej autokrytyki mogło stwarzać dodatkowe uwiarygodnienie autora.
„Dowód” nr 1: oddajemy państwu ponad połowę naszych zarobków?
Występujący w nagraniu „polski żyd” stwierdza, że „ponad połowa” naszych zarobków „trafia od razu do rąk” państwa (czas nagrania 00:40). Następnie, według tej osoby, to państwo decyduje „co ci odda, na co ci odda, ile weźmie za to”, co miałoby być pierwszym z przejawów zniewolenia człowieka (czas nagrania 00:47).
Z naszych obliczeń (1, 2) i z raportu firmy PwC wynika, że do kieszeni przeciętnego podatnika trafia więcej niż połowa jego wynagrodzenia. Poza tym ponad połowa pieniędzy z podatków przeznaczana jest na cele służące wszystkim obywatelom. Podział tych pieniędzy jest jawny i decydują o nim demokratycznie wybierane instytucje.
Na PIT i składki — niecałe 30 proc. wypłaty (a nie ponad 50 proc.)
Zgodnie z raportem firmy PwC przeciętnie zarabiający singiel w Polsce w 2019 roku, po odjęciu podatku dochodowego i obowiązkowych składek emerytalnych i zdrowotnych, zatrzymywał w kieszeni 71 proc. swojego wynagrodzenia. Z kolei przeciętnie zarabiająca rodzina z dwójką dzieci i jednym pracującym rodzicem otrzymywała 76 proc. wynagrodzenia.
Aktualny poziom obciążenia pensji podatkami można sprawdzić z użyciem kalkulatora firmy Sedlak & Sedlak. Z przeprowadzonych przy jego użyciu obliczeń wynika, że osoba otrzymujące przeciętne wynagrodzenie (5 662,53 zł brutto) oddaje w podatkach i składkach 1 579,09 zł, czyli ok. 28 proc. pensji, a nie – jak sugeruje autor filmiku – 50 proc.
Co z pozostałymi podatkami?
Kalkulator przygotowany przez Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR) pozwala sprawdzić, ile pieniędzy musimy oddać państwu przez codzienne wydatki. Dzięki niemu okazuje się, że osoba utrzymująca się na poziomie dwukrotności minimum socjalnego oddaje państwu dodatkowo 244 zł. Dla urealnienia naszych obliczeń do tych podstawowych wydatków możemy dodać:
- wydatki na benzynę w wysokości 500 zł miesięcznie (według raportu banku Santander maksymalnie tyle w 2016 roku wydawała większość Polaków),
- 1 butelkę wódki, 1 butelkę wina i 15 piw (na podstawie informacji Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych o średnim miesięcznym spożyciu),
- 15 paczek papierosów (na podstawie badania CBOS o paleniu).
Przy tak rozszerzonych wydatkach miesięcznie dodatkowo trzeba oddać państwu 694,72 zł. Łącząc obowiązkowe składki i podatki oraz konieczne i niekonieczne wydatki, osoba osiągająca przeciętne wynagrodzenie oddaje państwu 2 273,81 zł, czyli 40 proc. swojego wynagrodzenia. Ta sama osoba powstrzymująca się od wydatków na benzynę, alkohol i papierosy musi oddać państwu ok. 32 proc. swojego wynagrodzenia. Wciąż nie jest to jednak – jak twierdzi autor nagrania – 50 proc.
A co z kosztami pracodawcy?
W sytuacji gdy do podstawowych podatków płaconych przez pracownika dodamy koszty zatrudnienia, jakie ponosi pracodawca, wartość podatków i składek wciąż nie przekracza połowy całości dochodu. Jak można obliczyć w kalkulatorze FOR, w sytuacji gdy pracownik otrzymuje wynagrodzenie w wysokości 4 100 zł netto (zaokrąglona kwota przeciętnego wynagrodzenia brutto po odjęciu podatków i składek), państwo otrzymuje od pracownika i pracodawcy 2 755 zł. Podatki stanowią wtedy ok. 40 proc. kwoty, jaką pracodawca musi wydać na zatrudnienie pracownika.
Dodając do tego obliczone wcześniej podatki oddane przez codzienne konieczne i niekonieczne wydatki (694,72 zł), do państwa trafia ok. 50 proc. tej kwoty. Tych dodatkowych obciążeń nie ponosimy jednak „od razu” – jak twierdzi autor filmu – lecz stopniowo, wydając zarobione pieniądze na potrzebne (i niekoniecznie potrzebne) artykuły. W zależności od sposobu liczenia, obywatel oddaje więc państwu od 28 proc. do ok. 40 proc. swojego dochodu od razu po jego uzyskaniu, a nie – jak twierdzi autor nagrania – ponad połowę.
Kto i na co wydaje pieniądze z podatków?
Sposób wydatkowania pieniędzy przez państwo jest jawny i ustalany corocznie w ustawie budżetowej, która uchwalana jest przez demokratycznie wybrany Sejm. Na co państwo przeznacza pieniądze z podatków, możemy dowiedzieć się z prostej infografiki przygotowanej przez Ministerstwo Finansów.
Łącznie blisko połowa dochodów państwa przeznaczana jest na zadania, które służą wszystkim obywatelom: utrzymanie systemu ubezpieczeń społecznych, obronę narodową, naukę, szkolnictwo wyższe, bezpieczeństwo publiczne, ochronę przeciwpożarową, wymiar sprawiedliwości, transport, łączność, ochronę zdrowia i wsparcie rolnictwa. Dodatkowo ok. 15 proc. państwowych środków trafia do jednostek samorządu terytorialnego, które zaspokajają potrzeby społeczności lokalnych.
„Dowód” nr 2: przepisy ruchu drogowego udowadniają zniewolenie?
Kolejnym aspektem mającym udowadniać rzekome zniewolenie obywateli Polski jest obowiązek „dbania o swoje bezpieczeństwo pod groźbą kary” (czas nagrania 01:08). „Nie możesz decydować o swoim życiu i swoim zdrowiu sam” – stwierdza mężczyzna w filmie, a świadczyć mają o tym przepisy dotyczące ruchu drogowego, takie jak obowiązek zapinania pasów bezpieczeństwa podczas jazdy samochodem oraz funkcjonowanie sygnalizacji świetlnej przy przejściach dla pieszych (czas nagrania 01:11).
Niezapinanie pasów stanowi zagrożenie także dla innych osób na drodze
Zarówno obowiązek zapinania pasów, jak i zakaz przechodzenia przez jezdnię na czerwonym świetle nie oznaczają zniewolenia społeczeństwa, lecz są wyrazem dbania o bezpieczeństwo swoje oraz innych osób w ruchu drogowym. Zgodnie z art. 39 ust. 1 Prawa o ruchu drogowym, „kierujący pojazdem samochodowym oraz osoba przewożona takim pojazdem wyposażonym w pasy bezpieczeństwa są obowiązani korzystać z tych pasów podczas jazdy”.
Z czego wynika obowiązek zapinania pasów? Zwiększają one bezpieczeństwo osoby, która ich używa, co potwierdzają zarówno statystyki, jak i doświadczenia policjantów ruchu drogowego. Poprawnie zapięte pasy służą utrzymaniu ciała pasażera w stabilnej pozycji, na wypadek zderzenia z przeszkodą, dzięki czemu uratowały wiele ludzkich istnień.
Pasy blokują przemieszczanie się ciała w trakcie wypadku, przez co uniemożliwiają wypadnięcie z pojazdu, jak również uderzenie w inne obiekty. To z kolei prowadzi do innego wniosku, który w omawianym filmie został pominięty. Otóż używanie pasów bezpieczeństwa zwiększa nie tylko bezpieczeństwo osoby, która jest nimi zapięta, ale również innych uczestników ruchu drogowego. Marek Plona, ekspert ds. bezpieczeństwa dzieci w samochodach, ostrzega w wypowiedzi dla portalu AutoCentrum przed niezapinaniem pasów:
„Osoba podróżująca bez zapiętych pasów naraża się na utratę zdrowia i życia. Co więcej, stanowi także śmiertelne zagrożenie dla pozostałych osób podróżujących tym samym samochodem (…) Niejednokrotnie, podczas ekspertyz powypadkowych, stwierdzamy, że osoba niezapięta była przyczyną śmierci lub ciężkich obrażeń dziecka podróżującego w foteliku”.
Marek Plona w wypowiedzi dla portalu AutoCentrum
W momencie zderzenia z przeszkodą przy prędkości 50 km/h osoba ważąca ok. 75 kg, jeśli nie będzie miała zapiętych pasów, stanie się „pociskiem” o „masie zderzeniowej” niemal 4 ton. Z taką siłą niezapięta osoba może uderzyć w innych podróżujących, tak więc zapinanie pasów nie stanowi wyrazu dbania wyłącznie o swoje zdrowie i życie, ale także i innych osób.
Nie wszyscy podróżujący muszą zapinać pasy – są pewne wyjątki
Od obowiązku zapinania pasów w samochodzie istnieje jednak szereg wyjątków, zawartych w art. 39 ust. 2 Prawa o ruchu drogowym. Z przepisu tego wynika, że obowiązek korzystania z pasów bezpieczeństwa nie dotyczy m.in.:
- osoby mającej zaświadczenie lekarskie o przeciwwskazaniu do ich używania,
- kobiety w widocznej ciąży,
- instruktora lub egzaminatora podczas szkolenia lub egzaminowania,
- zespołu medycznego w czasie udzielania pomocy medycznej,
- osoby chorej lub niepełnosprawnej przewożonej na noszach lub wózku inwalidzkim,
- policjantów i innych funkcjonariuszy (np. ABW, CBA, Straży Granicznej) podczas przewożenia osoby zatrzymanej.
Zakaz przechodzenia na czerwonym świetle nie ogranicza naszej wolności, lecz liczbę wypadków na drogach
Zgodnie z art. 92 ust. 1 kodeksu wykroczeń „kto nie stosuje się do znaku lub sygnału drogowego (…) podlega karze grzywny albo karze nagany”. Rozporządzenie Prezesa Rady Ministrów z 30 grudnia 2021 roku ustala wysokość mandatu za „wejście na przejście dla pieszych, jeżeli sygnalizator S-5 nadaje sygnał czerwony” na 200 zł. Kilka lat temu pojawiły się propozycje zniesienia mandatów za przejścia na czerwonym świetle, ale ostatecznie regulacje te nie weszły w życie.
Na czerwonym świetle nie powinniśmy przechodzić nie tylko ze względu na grożący nam mandat, jak stwierdza mężczyzna na filmie (czas nagrania 01:33), lecz z uwagi na bezpieczeństwo – znów, nie tylko swoje, ale i innych uczestników ruchu drogowego.
Rozpędzonego samochodu zbliżającego się do przejścia możemy nie zauważyć, bo np. wyjeżdża zza zakrętu, widoczność jest ograniczona przez warunki atmosferyczne lub auto porusza się bardzo szybko. Może nam się wydawać, że jezdnia jest całkowicie pusta, podczas gdy w rzeczywistości zbliża się do nas jakiś pojazd. Przejście na czerwonym świetle w takiej sytuacji to niemal gotowy „przepis” na wypadek.
Co roku ludzie giną w wypadkach z powodu niezastosowania się do sygnalizacji świetlnej
Policyjne statystyki prezentujące liczbę ofiar, które każdego roku giną na przejściach dla pieszych, nie pozostawiają złudzeń. Niezastosowanie się do sygnalizacji świetlnej przez pieszych, kierowców i rowerzystów doprowadziło w 2021 roku do 406 wypadków, w wyniku których zmarły 24 osoby, a 512 zostało rannych – wśród ofiar wypadków są nie tylko osoby, które je spowodowały.
W 2020 roku wejście na jezdnię na czerwonym świetle doprowadziło do śmierci 16 osób, w 2019 roku – 14, w 2018 roku – 18, w 2017 roku – 24, a w 2016 roku – 21. To łącznie ponad 90 zgonów, którym można było zapobiec, czekając na zielone światło.
„Dowód” nr 3: nie można posiadać broni?
Mężczyzna stwierdza na nagraniu, że „nie możesz być uzbrojony”, co jego zdaniem wynika z chęci zapobieżenia powszechnej „rebelii” obywateli przeciwko państwu, w celu odzyskania swojej wolności (czas nagrania 02:16). Stwierdza on również, że jeśli ktoś chce w Polsce posiadać broń, zostanie „zasypany i skutecznie rozbrojony przepisami, regulacjami, biurokracją”, tak aby uzbrojenie mu się „odwidziało” (czas nagrania 02:48).
Posiadanie broni palnej nie jest w Polsce zakazane, a proces jej uzyskania jest transparentny – każdego roku wiele osób uzyskuje takie pozwolenie. Na koniec 2021 roku pozwolenie na broń posiadało ponad 250 tys. osób, którym zarejestrowano ponad 650 tys. egzemplarzy broni. W ciągu 2021 roku wydano ponad 17 tys. pozwoleń na broń, a zarejestrowano ponad 70 tys. sztuk broni. Ograniczenie posiadania broni palnej do osób, które uzyskały pozwolenie, nie oznacza w żadnym wypadku zniewolenia społeczeństwa, lecz dążenie do zapewnienia bezpieczeństwa publicznego.
Nielegalne jest posiadanie broni palnej albo amunicji bez zezwolenia, co wynika z art. 263 Kodeksu karnego. Przepisy dotyczące tej kwestii znajdują się w ustawie o broni i amunicji z 21 maja 1999 roku. Zgodnie z art. 9 ustawy broń palną można posiadać na podstawie pozwolenia wydanego przez komendanta wojewódzkiego Policji, a w przypadku żołnierzy zawodowych – przez komendanta oddziału Żandarmerii Wojskowej.
Zasadność wydawania pozwoleń ujęto w art. 10 ustawy, w którym podkreślono, że pozwolenie na broń wydawane jest osobom, które nie stanowią „zagrożenia dla samego siebie, porządku lub bezpieczeństwa publicznego” oraz przedstawią „ważną przyczynę posiadania broni”. Wśród możliwych przyczyn wymieniono w szczególności: ochronę osobistą, ochronę osób i mienia oraz cele łowieckie, sportowe, rekonstrukcji historycznych, kolekcjonerskie, pamiątkowe i szkoleniowe.
Jak można ubiegać się o stosowne pozwolenie na broń? Informuje o tym polska Policja na swojej oficjalnej stronie. Gdyby służbom publicznym zależało na tym, aby obywatele nie mieli dostępu do broni, nie przekazywałyby wiadomości o tym, jak można taki dostęp uzyskać.
„Dowód” nr 4: system edukacji zniewala obywateli?
Autor nagrania stwierdził, że jednym z dowodów na zniewolenie obywatela jest fakt, że został on nauczony „myślenia w taki sposób, jaki zaprojektowali to twoi właściciele” (czas nagrania 03:08). Według treści filmu „cały kraj ma ten sam system wierzenia i nauki, ponieważ każdy niewolnik musi wiedzieć tyle samo, nie może mieć jakiejś dodatkowej (…) wiedzy” (czas nagrania 03:14). Zgodnie z przekazem dzieje się tak rzekomo, aby obywatel „nigdy nie mógł patrzeć szerzej” (czas nagrania 03:20).
Tymczasem polski system edukacji nie zabrania obywatelom posiadania dodatkowej wiedzy i samodzielnego myślenia. Wręcz przeciwnie, umiejętności związane z samokształceniem i myśleniem krytycznym są elementem podstawy programowej. Poziom ich opanowania sprawdza się w ramach państwowych egzaminów, np. podczas egzaminu maturalnego.
Podstawa programowa zachęca do samodzielnego myślenia
W polskim systemie edukacji istnieje obowiązująca wszystkie szkoły publiczne podstawa programowa. To ten dokument, wydawany przez ministra właściwego do spraw edukacji, określa cele kształcenia, treści nauczania i umiejętności, jakie szkoła kształci u uczniów, oraz zadania wychowawczo-profilaktyczne szkoły.
Już we wstępie do podstawy programowej dla szkoły podstawowej (s. 11) można przeczytać, że jej zadaniem jest wdrażanie dziecka do samorozwoju. Z kolei wśród celów kształcenia ogólnego wymieniono w punkcie 5. umiejętność krytycznego i logicznego myślenia, a punkcie 12. – zachęcanie do zorganizowanego i świadomego samokształcenia. Jako jedną z najważniejszych umiejętności ucznia wskazano w punkcie 3. umiejętność poszukiwania, porządkowania i krytycznej analizy informacji z różnych źródeł.
Również podstawa programowa dla liceów i techników jako 4. cel kształcenia ogólnego podaje zdobywanie umiejętności formułowania samodzielnych i przemyślanych sądów, a jako cel 5. – łącznie zdolności krytycznego i logicznego myślenia z umiejętnościami wyobrażeniowo-twórczymi. Ponadto jako jedną z najważniejszych umiejętności w punkcie 6. wymieniono tam samodzielne docieranie do informacji, ich selekcję, syntezę, wartościowanie i rzetelne korzystanie ze źródeł.
W ostatnim badaniu umiejętności związanych z czytaniem, przeprowadzonym w ramach PISA (Program Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów) dla 79. różnych systemów edukacji, polskich uczniów wyprzedziło jedynie 5 państw i kilka chińskich regionów (s. 17-18). Test PISA sprawdzał m.in., jak bardzo skutecznie polski system edukacji przygotowuje uczniów do „uzyskiwania informacji, których potrzebują” oraz do „krytycznego i analitycznego myślenia” (s. 86 raportu z badania).
Państwowe sprawdziany dla uczniów w edukacji domowej?
Autor nagrania zwraca uwagę na fakt, że „nawet w edukacji domowej musisz podlegać sprawdzianom, które tworzy państwo” (czas nagrania 03:33). Jak sugeruje, ma być to dodatkowy dowód na to, że państwo dąży do tego, aby każdy obywatel „wiedział tyle samo” i „nie miał żadnej dodatkowej wiedzy” (czas nagrania 03:40).
Jak można przeczytać w jednym z rządowych informatorów, każdy rodzic lub opiekun prawny dziecka może starać się u dyrektora szkoły o zgodę na edukację domową. Osoba realizująca obowiązek szkolny w domu, aby zdobywać świadectwa ukończenia kolejnych klas, musi podchodzić do rocznych egzaminów klasyfikacyjnych. Ich zakres określa dyrektor szkoły, a przygotowują je nauczyciele poszczególnych przedmiotów.
Szkolne egzaminy klasyfikacyjne, jak i egzaminy państwowe (ósmoklasisty, maturalny) powinny sprawdzać także umiejętność samokształcenia i krytycznego myślenia, skoro znajdują się one w podstawie programowej. Przykładowo do aktualnych wymaganiach egzaminacyjnych dotyczących matury z polskiego zalicza się cały dział wiedzy i zdolności o tytule „Samokształcenie” oraz umiejętność „krytycznego odbioru przekazów medialnych”.
„Dowód” nr 5: fluor w wodzie otępia ludzi i pozbawia ich siły?
Zdaniem mężczyzny na filmie woda, która płynie z kranów w naszych domach, jest niebezpieczna ze względu na dodawany do niej fluor (czas nagrania 04:23). Składnik ten ma, według niego, powodować u ludzi „otępienie” i brak siły, by zbuntować się wobec państwa (czas nagrania 04:52).
Fluor nie jest wykorzystywany do przejęcia kontroli nad ludźmi, o czym pisaliśmy już na łamach naszego portalu. Poziom fluoru w wodzie z kranu jest bezpieczny dla zdrowia. W zależności od dawki pierwiastek ten może być w pewnym stopniu nawet korzystny dla organizmu. Może m.in. hamować rozwój zmian miażdżycowych w aorcie i innych naczyniach tętniczych. Związki fluoru są również pomocne w leczeniu nowotworów czy zakażeń układu moczowego.
Picie wody z kranu nie prowadzi do otępienia i osłabienia
Woda z kranu – podobnie jak pasta do zębów – może zawierać fluor, ale nie takie ilości, które mogłyby być szkodliwe dla organizmu. Spożycie wody z kranu nie prowadzi do otępienia czy też osłabienia organizmu. Naukowcy, jak również organizacje międzynarodowe i władze, są świadomi zagrożeń wynikających z przekroczenia zalecanej bezpiecznej dawki fluoru. Badaczki z Zakładu Biochemii Ogólnej Śląskiego Uniwersytetu Medycznego informują, że:
„W 2003 roku Komisja Europejska opublikowała listę naturalnych składników obecnych w wodach mineralnych oraz ich dopuszczalne stężenie. Maksymalna zawartość fluoru została określona jako 5 mg/l, a jej przekroczenie uznano za groźne dla zdrowia.
W Polsce najwyższe dopuszczalne stężenie fluoru w wodzie przeznaczonej do spożycia lub celów gospodarczych wynosi 1,5 mg/l, jednak wśród napojów produkowanych w Polsce napoje z ekstraktem herbaty oraz niektóre wody mineralne mogą zawierać nawet do 1,39 mg/l”.
Iwona Błaszczyk, Elżbieta Ratajczak-Kubiak, Ewa Birkner, „Korzystne i szkodliwe działanie fluoru”
„Dowód” nr 6: prąd jest objęty monopolem państwa?
Z analizowanego materiału wynika, że kwestia wytwarzania i dostarczania do gospodarstw domowych prądu również ma być „dowodem” na zniewolenie społeczeństwa, gdyż „podlega monopolowi państwa” (czas nagrania 05:08). Mężczyzna stwierdza, że „nawet panele słoneczne, które masz na dachu za swoje pieniądze kupione, nie należą do ciebie (…) musisz przesyłać prąd do elektrowni, który dopiero zostanie ci zwrócony. Ale czy zostanie zwrócony, tego nie wiem” (czas nagrania 05:18).
Wytwarzanie, przesyłanie oraz obrót energią w Polsce nie są objęte monopolem państwa. Utworzenie konkurencyjnego rynku energii w Polsce umożliwiło obywatelom samodzielny wybór partnerów handlowych i warunków zawieranych z nimi umów. W warunkach wolnego rynku energia elektryczna funkcjonuje jako „towar” będący przedmiotem handlu.
Przedsiębiorcy mogą prowadzić działalność gospodarczą polegającą na wytwarzaniu energii elektrycznej, jej przesyłaniu i dystrybucji oraz obrocie. Urząd Regulacji Energetyki prowadzi specjalną podstronę, na której zachęca do podjęcia decyzji, od kogo kupuje się prąd.
Czym jest energetyka prosumencka?
Istnieją także inne sposoby doprowadzenia do gospodarstwa domowego energii elektrycznej niż zakupienie jej od dostawców – funkcjonujące w ramach tzw. energetyki prosumenckiej i rozproszonej, w której odbiorca jest równocześnie wytwórcą energii. Rozwiązania składające się na nią to nie tylko wspomniane w filmie panele fotowoltaiczne, ale również te wykorzystujące energię wiatrową, wodną, geotermalną, biomasę i biogaz (wykorzystujący odpady z produkcji rolnej i przetwórstwa rolno-spożywczego).
Celem energetyki rozproszonej jest uzupełnienie dostaw energii na obszarach mniej zurbanizowanych, a jej rozwojowi sprzyjają niższe koszty wytwarzania energii z odnawialnych źródeł (np. słońce, wiatr). Na koniec 2021 roku w Polsce funkcjonowało ponad 850 tys. tego typu mikroinstalacji.
Oddawanie prądu? Możemy oddać nadwyżki, a następnie odebrać je w okresach bez słońca
Nie musimy oddawać państwu prądu wytworzonego przy użyciu paneli fotowoltaicznych. Urządzenia energetyki rozproszonej mają za zadanie przede wszystkim zaspokojenie własnych potrzeb energetycznych.
Nie ma podstaw, by twierdzić, że prąd nie trafi z powrotem do naszego gospodarstwa. W ramach funkcjonującego w Polsce systemu upustów możemy oddać do sieci energetycznej nadwyżki energii wyprodukowanej przez nasze urządzenia. Oddaną nadwyżkę można następnie odebrać. Zgodnie z art. 4 ust. 1 ustawy o odnawialnych źródłach energii przyjmuje się wtedy przelicznik:
- 1 do 0,8 dla instalacji o łącznej mocy zainstalowanej elektrycznej nie większej niż 10 kW,
- 1 do 0,7 dla instalacji o mocy większej niż 10 kW.
„Dowód” nr 7: genetycznie modyfikowana żywność jest szkodliwa dla zdrowia?
Jak wynika z analizowanego nagrania, dowodem na nasze zniewolenie ma być również spożywanie genetycznie modyfikowanej żywności, która ma „blokować” nasz potencjał, siłę woli, siłę do buntu i siłę fizyczną (czas nagrania 05:50). Zdaniem mężczyzny jesteśmy zmuszani do jedzenia tego, co zostało „przyszykowane w laboratoriach, które doskonale wiedzą, ile człowiek musi tego zjeść, żeby był utrzymany dalej przy życiu, ale by to życie było niską jakością” (czas nagrania 06:32). To nieprawdziwe informacje.
Termin „organizm zmodyfikowany genetycznie” (GMO) najczęściej odnosi się do roślin, które zostały zmodyfikowane przy użyciu inżynierii genetycznej w celu wyposażenia ich w pożądane cechy, takie jak odporność na suszę czy działanie szkodników. Należy przy tym zaznaczyć, że różne metody modyfikacji genetycznej żywności (m.in. soi, rzepaku, kukurydzy) są stosowane od tysiącleci.
Żywność modyfikowana genetycznie nie stanowi zagrożenia dla zdrowia
Żywność GMO jest tak samo bezpieczna jak jej odpowiedniki bez GMO. Metaanaliza opublikowana na łamach „Nature” – przeprowadzona przez włoskich naukowców: Elisę Pellegrino, Stefana Bedini’ego, Marca Nuti’ego i Laurę Ercoli – w której wykorzystano wyniki ponad 6 tys. badań nad GMO, prowadzonych przez ponad 20 lat, pokazała, że żywność modyfikowana genetycznie nie stanowi zagrożenia dla ludzi.
Alliance for Science przy Uniwersytecie Cornella w odniesieniu do bezpieczeństwa spożywania GMO podkreśla, że władze stosują rygorystyczne zasady, aby mieć pewność, że żaden nowy tego typu produkt spożywczy nie stanowi zagrożenia ani dla ludzi, ani dla zwierząt i środowiska naturalnego.
To właśnie ograniczenie produkcji GMO mogłoby przysporzyć ludziom negatywnych konsekwencji zdrowotnych. Część rolników zostałaby zmuszona powrócić do starszych, bardziej toksycznych metod zwalczania szkodników, a także zostałby ograniczony dostęp do żywności na świecie. Obawy dotyczące GMO dotyczą głównie potencjalnych negatywnych skutków jego spożycia, takich jak reakcje alergiczne i odporność na antybiotyki. Istnieje niewielkie ryzyko, że GMO może wywołać reakcję alergiczną. WHO informuje, że nie wykryto żadnych skutków alergicznych w stosunku do żywności GMO dostępnej obecnie na rynku.
Antybiotyki w żywności służą zniewoleniu społeczeństwa?
W nagraniu stwierdzono, że jedzenie, które spożywamy na co dzień, zawiera antybiotyki, również mające przyczyniać się do kontroli ludzi poprzez ich osłabienie (czas nagrania 06:06). W rozwiniętych społeczeństwach, do których należy Polska, obywatele mają wybór tego, co trafia do ich żołądków.
Ze względu na różnorodność dostępnych produktów nie muszą oni spożywać konkretnych wyrobów, np. mięsa, w którym zawarte mogą być pozostałości antybiotyków. Nie są także zmuszani do jedzenia wyłącznie żywności zakupionej w sklepach – w przydomowych ogródkach można uprawiać warzywa możliwe do spożycia. Polacy mogą także dokonywać zakupów spożywczych za granicą poprzez internetowe sklepy spożywcze.
Badanie, przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Stanu Ohio i opublikowane na łamach czasopisma „Public Health Reports”, dowiodło, że pozostałości antybiotyków przyjmowane wraz z żywnością, czyli tych, które wcześniej zostały podane spożywanym zwierzętom, mogą przynieść negatywne skutki zdrowotne. Nie odnoszą się one jednak do przejęcia kontroli nad człowiekiem, lecz do antybiotykooporności. Mogą powstawać takie szczepy bakteryjne, które stają się oporne na działanie leków mających za zadanie je zwalczać.
Nie ma to jednak żadnego związku z GMO, lecz z nadmiernym stosowaniem antybiotyków w hodowli zwierząt. Kontrola przeprowadzona przez Najwyższą Izbę Kontroli w 2017 roku wykazała, że antybiotyki stosowane są przez 70 proc. wszystkich hodowców zwierząt i przez ponad 80 proc. hodowców indyków i kurcząt.
Należy przy tym zaznaczyć, że antybiotykoterapia u zwierząt hodowlanych jest legalna wyłącznie ze względów leczniczych i tylko za zgodą i pod kontrolą lekarza weterynarii. Wszelkie inne wykorzystanie antybiotyków – m.in. stosowanie stymulatorów wzrostu czy leków o działaniu silnie toksycznym – jest w Polsce niezgodne z prawem.
„Dowód” nr 8: prawo budowlane zniewala ludzi?
Na nagraniu mężczyzna stwierdza, że „twój dom tak naprawdę nie należy do ciebie” (czas nagrania 07:25), co również ma stanowić „dowód” na zniewolenie obywateli przez państwo. Uzasadniać to mają przepisy zakazujące samowoli budowlanej. „Żeby wybudować dom na swój teren, działka, żeby wybudować płot, żeby wybudować, jak to się mówi garaż, altana, musisz prosić o pozwolenie pana, bo on pan, państwo musi wiedzieć, co się tak naprawdę na twojej, jego ziemi buduje” (czas nagrania 07:29). Zdaniem mężczyzny bez pozwolenia państwa, na własnej ziemi, nie możemy także wybudować studni (czas nagrania 07:54) ani ściąć drzewa (czas nagrania 08:03).
Wbrew temu, co stwierdzono w filmie, wybudowanie domu jednorodzinnego, garażu, altany, płotu, jak również studni na swojej działce nie wymaga pozwolenia. W 2020 roku regulacje w zakresie pozwoleń na budowę uległy zmianie. Od czasu nowelizacji Prawa budowalnego, zgodnie z art. 29 tej ustawy, dysponujemy jednoznacznym katalogiem obiektów, których budowa nie wymaga uzyskania pozwolenia, a dokonuje się jej na podstawie jedynie zgłoszenia. Są to m.in.:
- wolno stojące budynki mieszkalne jednorodzinne, których obszar oddziaływania mieści się w całości na działce lub działkach, na których zostały zaprojektowane (czyli wspomniane w filmie domy jednorodzinne),
- wolno stojące: parterowe budynki gospodarcze, garaże i wiaty o powierzchni zabudowy do 35 m2, przy czym łączna liczba tych obiektów na działce nie może przekraczać dwóch na każde 500 m2 powierzchni działki (czyli wyszczególnione w nagraniu garaże),
- wolno stojące altany o powierzchni takiej samej jak w powyższym punkcie (czyli wyliczone w materiale altany),
- ogrodzenia o wysokości do 2,20 m (czyli wymienione w filmie płoty),
- obudowy ujęć wód podziemnych (czyli studnie, które również zostały wspomniane w nagraniu).
Na własnej działce nie można ściąć drzewa? Polskie prawo nie jest w tej kwestii tak rygorystyczne
Zgodnie z art. 83 ust. 1 ustawy o ochronie przyrody usunięcie drzewa lub krzewu z terenu nieruchomości może nastąpić po uzyskaniu właściwego zezwolenia – nie wynika to z faktu, że jesteśmy „niewolnikami”, lecz – jak wskazuje nazwa ustawy – jest związane z ochroną przyrody (od tej zasady istnieją jednak wyjątki).
Wbrew temu, co stwierdzono w filmie, wycinając drzewo na własnej działce, o ile nie jest to związane z działalnością gospodarczą, nie łamiemy prawa. Nie trzeba uzyskiwać zezwolenia na wycięcie drzew lub krzewów, jeśli rosną one „na nieruchomościach stanowiących własność osób fizycznych i są usuwane na cele niezwiązane z prowadzeniem działalności gospodarczej” (art. 83f. ust. 1 pkt 3a ustawy o ochronie przyrody).
Pełny katalog drzew i krzewów możliwych do wycięcia bez zezwolenia znajduje się w art. 83f ustawy o ochronie przyrody. Istnieją jednak pewne wyjątki, kiedy wycięcie drzewa na własnej działce musimy zgłosić (nie trzeba uzyskać zezwolenia, a jedynie zgłosić zamiar usunięcia drzewa). Takie przypadki obejmują m.in. wycinkę:
- topoli, wierzby, klonu jesionolistnego i klonu srebrzystego, gdy obwód pnia drzewa na wysokości 5 cm od ziemi przekracza 80 cm,
- kasztanowca zwyczajnego, robinii akacjowej i platanu klonolistnego, gdy obwód ten przekracza 65 cm,
- pozostałych gatunków drzew, gdy obwód przekracza 50 cm – wynika to z art. 83f. ust. 1 pkt 3 ustawy o ochronie przyrody.
Nasza ziemia należy do nas tylko do 1,5 m głębokości? To nieprawda!
Mężczyzna na nagraniu stwierdza, że ziemia, której jesteśmy właścicielami, jest naszą własnością do głębokości 1,5 m (czas nagrania 08:07). „Niżej należy do państwa i wszystkie dobra tam znalezione musisz zgłosić lub będą wykorzystywane bez twoja wiedza, ingerencja i twoje prawa” – dodaje (czas nagrania 08:10)
W kwestii pionowych granic nieruchomości w polskim systemie prawnym nie istnieje żaden zapis, który określałby je wprost, np. na 1,5 m w dół, jak to zostało podane w analizowanym filmie. Funkcjonuje tzw. klauzula generalna społeczno-gospodarczego przeznaczenia gruntu, wynikająca z art. 143 Kodeksu cywilnego. Oznacza to, że własność gruntu sięga na tyle w głąb ziemi i na tyle ponad nią, na ile jest to potrzebne do prawidłowego korzystania z gruntu.
W ramach swojej nieruchomości możemy posiadać piwnicę czy garaż podziemny, sięgający głębiej niż 1,5 m pod gruntem. Taka przestrzeń w żadnym wypadku nie należy do państwa, a stanowi integralną część nieruchomości.
Odrębne przepisy regulują własność wód (wody płynące i wody podziemne są własnością Skarbu Państwa, wszelkie inne wody znajdujące się w obrębie nieruchomości należą do jej właściciela – art. 211 Prawa wodnego) oraz kopalin (stanowiących tzw. własność górniczą – art. 10 ust. 1 Prawa geologicznego i górniczego).
„Dowód” nr 9: kamery monitoringu miejskiego istnieją po to, by „zboczeńcy” mogli nas obserwować?
Według mężczyzny w omawianym materiale „wszędzie są kamery”. Jego zdaniem monitoring miejski, jak również kamery zakładane w miejscach takich jak restauracje, urzędy i sklepy służą „totalnej kontroli” po to, by państwo wiedziało, co robimy, gdzie i z kim przebywamy, a także, o czym rozmawiamy (czas nagrania 08:41). Stwierdza on również, że „ktoś po drugiej stronie, jakiś zboczeniec (…) obserwuje mnie, jak jadę pociągiem, widzi, jak kicham, widzi, jak siedzę, widzi, co robię”, co według niego dowodzi, że jesteśmy niewolnikami państwa (czas nagrania 09:56).
Monitoring miejski nie służy totalnej inwigilacji każdego z obywateli i kontroli wszystkich zachowań, lecz zwiększaniu bezpieczeństwa i porządku publicznego. Jak podkreśla na swojej stronie Urząd Miasta Stołecznego Warszawy, kamery monitoringu wizyjnego pełnią istotną funkcję w ochronie bezpieczeństwa miasta.
Warto podkreślić, że obraz z kamer monitoringu wizyjnego nie jest powszechnie dostępny. Obraz ten może zostać udostępniony Policji w czasie rzeczywistym na jej wniosek. Wynika to z art. 20 ustawy o Policji. Żaden „zboczeniec” nie może zatem obserwować nas na co dzień, wykonujących prozaiczne czynności w pociągu, restauracji czy sklepie, jak to stwierdzono w analizowanym filmie (czas nagrania 09:56).
Kamery służą przede wszystkim wykrywaniu przestępstw i wykroczeń, ale działają też prewencyjnie, odstraszając potencjalnych sprawców przed złamaniem prawa oraz ułatwiają służbom znalezienie sprawcy, jeśli dojdzie do czynu niezgodnego z prawem. Mogą się również przyczynić do odnalezienia osób poszukiwanych. Monitoring wizyjny pozwala także na sprawne wprowadzanie ograniczeń w ruchu czy też zarządzanie transportem publicznym, np. w trakcie sytuacji kryzysowej.
O użyteczności monitoringu miejskiego świadczą również liczne przypadki wykrycia przy jego użyciu sprawców, o czym informowały media (1, 2, 3, 4) oraz służby (1, 2, 3, 4). Dobrym przykładem funkcjonalności monitoringu jest miasto Katowice, które posiada nie tylko kamery, ale i dodatkowe urządzenia do odczytywania tablic rejestracyjnych i system analizy wideo. W tym mieście – po zainstalowaniu nowoczesnego systemu monitoringu – wykrywanie przestępstw wzrosło z 17 proc. w 2016 roku do 76 proc. w 2020 roku. Dzięki tym rozwiązaniom liczba skradzionych samochodów z ponad 370 spadła do 76.
W naszych domach nie ma „państwowych” kamer, a nagrywanie rozmów jest legalne tylko w konkretnych przypadkach
Wśród miejsc, w których jesteśmy podsłuchiwani, mężczyzna w nagraniu wymienia także nasze domy (czas nagrania 08:41). Mówi, że „wszystkie twoje rozmowy telefoniczne też są nagrywane”, by „wyłapywać słowa klucz” (czas nagrania 09:20).
W przypadku państwa rozmowy telefoniczne mogą być rejestrowane tylko w ramach działań operacyjnych organów ścigania. Jak wynika z art. 237. ust 1. Kodeksu postępowania karnego, „po wszczęciu postępowania sąd na wniosek prokuratora może zarządzić kontrolę i utrwalanie treści rozmów telefonicznych w celu wykrycia i uzyskania dowodów dla toczącego się postępowania lub zapobieżenia popełnieniu nowego przestępstwa”.
Nagrywanie rozmów jest możliwe, jeśli postępowanie dotyczy konkretnych przestępstw wymienionych w art. 237 ust. 3 Kodeksu postępowania karnego. Są to m.in.: zabójstwo, handel ludźmi, uprowadzenie, wymuszanie okupu, szpiegostwo, fałszowanie pieniędzy, przestępczość zorganizowana, stręczycielstwo.
Poza czynnościami prowadzonymi przez organy ścigania Kodeks karny uznaje rejestrowanie rozmowy przez osobę, która w niej nie uczestniczy, za niezgodne z prawem:
„Art. 267. §1. Kto bez uprawnienia uzyskuje dostęp do informacji dla niego nieprzeznaczonej, otwierając zamknięte pismo, podłączając się do sieci telekomunikacyjnej lub przełamując albo omijając elektroniczne, magnetyczne, informatyczne lub inne szczególne jej zabezpieczenie, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. (…)
§3. Tej samej karze podlega, kto w celu uzyskania informacji, do której nie jest uprawniony, zakłada lub posługuje się urządzeniem podsłuchowym, wizualnym albo innym urządzeniem lub oprogramowaniem”.
Nie oznacza to jednak, że jeśli nagrywamy rozmowę, w której bierzemy udział, bez zgody wszystkich uczestników, pozostajemy całkowicie bezkarni. Za takie działanie można podlegać odpowiedzialności cywilnej za naruszenie dóbr osobistych – prawa do prywatności i do tajemnicy korespondencji (prawo to odnosi się również do rozmów telefonicznych), co wynika z art. 24 Kodeksu cywilnego.
Jeśli więc chcemy nagrywać rozmowę telefoniczną, powinniśmy poinformować o tym jej uczestników, a oni powinni wyrazić na to zgodę. Taka sytuacja ma często miejsce w przypadku rozmów z przedstawicielami firm. Wówczas słyszymy m.in. komunikat o tego typu treści: „w trosce o najwyższą jakość i bezpieczeństwo świadczonych przez nas usług prowadzone rozmowy są rejestrowane. Jeżeli nie wyrażacie Państwo zgody na ich nagrywanie, prosimy o przerwanie połączenia”. W ten sposób przedsiębiorcy wypełniają również obowiązek zawarty w art. 13 Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 (RODO).
„Dowód” nr 10: pieniądz jest narzędziem zniewolenia?
Autor nagrania stwierdził, że obecnie pieniądze są tylko „papierkiem wydrukowanym i sztucznie wykreowanym przez twojego pana” i „nie ma żadnego pokrycia w realnych, fizycznych dobrach jak na przykład złoto” (czas nagrania 10:25). Autor uważa przez to, że wartość pieniądza może być ustalana „sztucznie” – przykładem tego ma być panująca obecnie rzekomo „sztuczna inflacja” (czas nagrania 11:05).
Banki centralne chronią wartość pieniądza
Jak wyjaśnia w swojej broszurze Narodowy Bank Polski (NBP) czy na swojej stronie Europejski Bank Centralny (EBC), w dawnych czasach do wymiany handlowej służyły m.in. metale szlachetne. W nowoczesnych gospodarkach wartość pieniądza nie jest jednak zależna od oceny wartości jakiegoś kruszcu, lecz opiera się na zaufaniu do instytucji emitującej banknoty i monety, czyli np. do NBP.
Głównym zadaniem banków centralnych, takich jak NBP i EBC, jest utrzymanie stabilnej wartości pieniądza. Zależy im na tym, aby ceny na rynku nie rosły zbyt szybko ani nie spadały, bo mogłoby to zdestabilizować ogólną sytuację gospodarczą. Do utrzymania stabilnej wartości pieniądza banki centralne wykorzystują np. możliwość regulowania stóp procentowych.
Nie tylko banki centralne kreują pieniądz
Zgodnie z objaśnieniami NBP banki komercyjne, udzielając kredytów klientom, dodają do ich rachunku kwotę, która staje się nowym pieniądzem. W ten sposób następuje kreacja pieniądza. Gdy pieniędzy wykreuje się za dużo, mogą one stracić na wartości. Jeśli jednak bank centralny podniesie stopy procentowe, kredyty stają się wyżej oprocentowane, mniej ludzi je zaciąga, a przez to kreacja pieniądza wyhamowuje.
Jak wyjaśnia NBP, banki centralne także same mogą kreować pieniądze, np. poprzez kupowanie obligacji skarbowych, wcześniej wyemitowanych przez państwo. Gdy na rynku w ten sposób pojawia się więcej pieniędzy, może to stymulować wzrost gospodarczy.
EBC tłumaczy jednak, że podczas kupowania obligacji, tak jak podczas udzielania kredytu, nie następuje drukowanie pieniędzy, lecz wykreowanie zapisu cyfrowego. Banki centralne, jak np. NBP, dodrukowują pieniądze dopiero wtedy, gdy klienci chcą wypłacać ich cyfrowy zapis z banków, a bankom nie starcza banknotów i monet.
Obecna inflacja nie została wykreowana sztucznie
Obecnie mamy do czynienia z wysokim poziomem wzrostu cen (czyli z inflacją). Według danych Głównego Urzędu Statystycznego inflacja w lipcu br. wyniosła 15,5 proc. Jak wyjaśnił już w listopadzie zeszłego roku EBC, jej przyczyną nie jest nadmierne „drukowanie” pieniędzy, lecz szybkie odmrażanie gospodarki po okresie ograniczeń związanych z pandemią.
Ludzie zaczęli kupować więcej rzeczy, czyli zwiększył się popyt. Jednocześnie przedsiębiorcy nie są w stanie tak szybko produkować i dostarczać tych rzeczy, ponieważ potrzebują czasu na odbudowanie łańcuchów dostaw. Ponadto na skutek niesprzyjających warunków klimatycznych (ciężka zima, susze w Brazylii, brak wiatru w Wielkiej Brytanii) na świecie wzrosły ceny energii. Gdy wzrastają ceny energii, rosną też koszty produkcji i transportu towarów, co także widać w ich cenach.
Według obecnych objaśnień EBC odbudowę łańcuchów dostaw i obniżenie cen energii utrudniają wprowadzone na nowo w Chinach obostrzenia pandemiczne oraz wojna w Ukrainie. Banki centralne starają się jednak powstrzymać inflację poprzez podnoszenie stóp procentowych: NBP dokonało jej ostatnio 8 lipca, a EBC – 21 lipca.
W najbliższym czasie cyfrowy pieniądz nie zastąpi gotówki
Autor nagrania uważa, że obecnie „papierkowe pieniądze się likwiduje i wprowadza się cyfrowe pieniądze”. Sugeruje on, że cyfrowe pieniądze mają służyć inwigilowaniu konsumentów („Spróbuj za cyfrowy pieniądz kupić coś, co umknie wzroku twojego właściciela”) (czas nagrania 11:32).
Rzeczywiście, zarówno EBC, jak i NBP analizują możliwości wprowadzenia pieniądza cyfrowego. Miałby on ułatwić transakcje bezgotówkowe i zwiększyć stabilność systemu tych transakcji. Jednocześnie, jak wyjaśnia EBC, cyfrowe pieniądze nie miałyby zastąpić gotówki, lecz stanowić dodatkową formę pieniądza. EBC deklaruje ponadto, że nie jest zainteresowane gromadzeniem danych o płatnościach pojedynczych użytkowników czy śledzeniem zachowań płatniczych.
NBP w swoim ostatnim raporcie na temat pieniądza cyfrowego również zaznaczył, że ewentualne wprowadzenie pieniądza cyfrowego nie będzie miało na celu zastąpienia gotówki (s. 92). Z raportu wynika ponadto, że cyfrowy pieniądz dałoby się zaprojektować tak, aby dawał ochronę prywatności na poziomie płatności gotówkowych (s. 50). NBP uznał jednocześnie, że na razie nie widzi wyraźnych korzyści z wprowadzenia takiego systemu (s. 93).
Ewentualne obawy o to, że cyfrowy pieniądz może stać się narzędziem inwigilacji, występują jedynie w przypadku państw, które znane są ze skłonności do śledzenia obywateli. Obawy takie wyraził np. Oskar Szydłowski, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, w swoim artykule o cyfrowym chińskim juanie.
Wspieraj niezależność!
Wpłać darowiznę i pomóż nam walczyć z dezinformacją, rosyjską propagandą i fake newsami.
*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter