Strona główna Fake News Terapia Gersona, dieta „cud” i „detoksykacja” – niezdrowe porady

Terapia Gersona, dieta „cud” i „detoksykacja” – niezdrowe porady

„Terapia” Gersona, radykalne diety i notoryczne lewatywy: metody przedstawione w nagraniu wcale nie służą zdrowiu, a mogą być niebezpieczne.

fot. Facebook / Modyfikacje: Demagog

Terapia Gersona, dieta „cud” i „detoksykacja” – niezdrowe porady

„Terapia” Gersona, radykalne diety i notoryczne lewatywy: metody przedstawione w nagraniu wcale nie służą zdrowiu, a mogą być niebezpieczne.

Fake news w pigułce

  • filmie pada też wiele niepotwierdzonych informacji na temat zagrożeń związanych z codziennym funkcjonowaniem i dietą (czas nagrania 26:50). Wskazywano m.in., że przebywanie w samochodzie ze skórzanymi fotelami może być groźne dla zdrowia (czas nagrania 26:50), a samo wyeliminowanie mięsa z diety przyczyni się do znacznego zminimalizowania ryzyka raka (czas nagrania 01:09:44).

11 marca 2023 roku na profilu Odmładzanie Na Surowo opublikowano ok. półtoragodzinny film dotyczący niepotwierdzonych naukowo metod „leczenia” nowotworów oraz różnych form „detoksykacji” organizmu. Działania takie jak lewatywy z kawy (czas nagrania 30:01), skrajnie jednostronna redukcyjna dieta (czas nagrania 9:28) czy prowadzenie na własną rękę „detoksykacji” (czas nagrania 6:28; 30:01) nie mają potwierdzonej naukowo skuteczności. Ponadto mogą być niebezpieczne, zwłaszcza dla pacjentów, którzy zrezygnują na ich rzecz z bazującej na dowodach terapii onkologicznej.

Zrzut ekranu z profilu Odmładzanie na Surowo, gdzie opublikowano film „Lekarstwo na RAKA wynalezione…”. Liczba reakcji: 4,2 tys., liczba komentarzy: 415, liczba udostępnień: 148 tys.

Źródło: www.facebook.com

Film zyskał dużą popularność: wyświetlono go 148 tys. razy, zareagowano na niego 4,2 tys. razy, skomentowano go 415 razy. Odzew użytkowników Facebooka był entuzjastyczny: „Dziekuje wspaniały i mądry film”, „Super film Jestem szczęśliwa że należę do tej grupy. […] daje Nam kopalnię wiedzy […]”, „Przepiękny film. To wszystko w głowie się nie mieści. Dziękuję […]”.

Kim był Max Gerson i jak się zaczęła jego „terapia”?

Duża część nagrania dotyczy postulatów i metod „leczenia” stosowanych przez Maksa Gersona i jego następców. Gerson był niemieckim lekarzem, który w latach 30. XX wieku wyemigrował z kraju do Stanów Zjednoczonych. Od tej pory jego praktyka była realizowana w tym kraju.

Jeszcze zanim opuścił Niemcy „Max cierpiał na silne i powtarzające się migrenowe bóle głowy, które uniemożliwiały mu funkcjonowanie przez wiele dni” (czas nagrania 9:15). W odpowiedzi na swoje dolegliwości Gerson próbował leczyć samego siebie, „jedząc tylko niektóre surowe owoce i warzywa. Podstawą były jabłka. Jadł też gotowane warzywa, unikając tłuszczu, soli i przypraw oraz alkoholu” (czas nagrania 9:28).

Swoją „terapię” Max Gerson uznał za skuteczną. Wkrótce zaczął stosować ją również u innych, chorujących nie tylko na migreny, ale też na gruźlicę skóry (czas nagrania 9:43; 10:52) czy cukrzycę (czas nagrania 10:58).

Należy założyć, że rezygnacja ze spożycia alkoholu (jak to miał uczynić Gerson: czas nagrania 9:28) czy zwiększenie udziału warzyw w diecie może przynieść korzystne efekty zdrowotne. Warto jednak podkreślić, że dieta warzywna nie jest (1, 2) metodą leczenia migreny ani gruźlicy. Osoby cierpiące na te dolegliwości powinny być leczone pod kontrolą lekarza.

Z kolei całkowita rezygnacja z tłuszczu nie jest wcale uznawana za zdrową decyzję dietetyczną.

Już podstawowe założenia Gersona są błędne

Ogólny przebieg wydarzeń z życia Maksa Gersona przedstawiony w nagraniu pokrywa się ze stanem faktycznym, podawanym przez inne źródła. Należy jednak podkreślić, że na skuteczność samych „terapii” stosowanych przez Gersona nie dostarczonomateriale żadnych dowodów. Jak wykażemy dalej w tej analizie, opisywany w nagraniu protokół Gersona jest nieskutecznyniebezpieczny dla pacjentów onkologicznych.

nagraniu podano: „szansa na zachorowanie na raka lub inną chorobę przewlekłą w pewnym momencie naszego życia jest prawie pewna z powodu dwóch kluczowych czynników, które leżą u podstaw: niedoboru i toksyczności. Odkrycie to leżało u podstaw badań młodego lekarza, który nazywał się dr Max Gerson” (czas nagrania 6:28). „Terapia” Gersona opierała się więc na założeniu, że choroby rozwijają się rzekomo w następstwie niedoborów składników odżywczych oraz działania „toksyn” (czas nagrania 6:42).

To założenie nie ma poparcia w faktach. Jednak Gerson uznał, że znalazł rozwiązanie na oba te „problemy”. Odpowiedzią na nie miało być przede wszystkim:

  • picie ok. 13 szklanek soku wyciskanego z surowych warzyw („Dr Gerson wymagał od pacjentów wypicia 0,3 litra soku 13 razy dziennie”; czas nagrania 24:34),
  • stosowanie kawowych lewatyw „wspierających wątrobę”: „Wątroba może zostać przeciążona, a nawet uszkodzona, chyba że otrzyma pomoc. Dr Gerson odkrył, że organiczny roztwór kawy wprowadzony doodbytniczo […] jest to detoksykacja w najlepszym wydaniu” (czas nagrania 30:01),
  • a później również iniekcje z ekstraktu z surowych wątrób cielęcych i jagnięcych.

Choroby to nie następstwo „niedoboru i toksyczności”

Stwierdzenie, że „zachorowanie na raka lub inną chorobę przewlekłą” wynika z „niedoboru i toksyczności” (czas nagrania 6:28) jest niepoprawne (1, 2, 3).

Teoria, jakoby choroby wynikały z niedoborów składników odżywczych, a ich leczenie powinno polegać na dostarczaniu tych składników w ponadprzeciętnie dużych ilościach to założenie reprezentujące tzw. medycynę ortomolekularną. Jak już nieraz (np. 1, 2, 3) pisaliśmy w Demagogu, „medycyna” ortomolekularna to pseudonauka, która nie znajduje wystarczającego poparcia w dowodach naukowych.

Do rozwoju choroby doprowadza wiele różnych czynników. Schorzenia rozwijają się m.in. w następstwie działania czynników genetycznych, infekcyjnych, środowiskowych.

Posiłki pełne warzyw – tak. „Detoksykacja” – nie

Zdrowa dieta to taka, która jest odpowiednio zbilansowana. Jest nią na przykład jedzenie zgodne z zaleceniami tzw. piramidy żywieniowej lub talerza zdrowego żywienia. W zaleceniach tych widać, że nie ma potrzeby, by np. całkowicie wyeliminować z diety tłuszcze.

Jeśli zaś chodzi o pozbywanie się „toksyn” z organizmu, to zwykle mamy do czynienia z jedną z dwóch sytuacji. Pierwsza: osoba faktycznie doświadczyła ekspozycji na toksyny chemiczne (np. wskutek wypadku przy pracy). Taka osoba musi jak najszybciej otrzymać pierwszą pomoc zgodną z zaleceniami, a następnie profesjonalną pomoc medyczną, najlepiej ze strony specjalistów toksykologii. Nie ma podstaw, by sądzić, że pomoże jej picie soku, lewatywa z kawy czy iniekcje z wątróbki cielaka.

Druga sytuacja to enigmatyczne „toksyny”, których rzekomo możemy się pozbyć na drodze detoksykacji. Szkodliwe substancje są w organizmie neutralizowane i wydalane przez wyspecjalizowane organy, takie jak wątroba, nerki, skóra czy układ oddechowy. Narządy te generalnie nie potrzebują dodatkowego „wspomagania” np. w postaci lewatywy z kawy.

Należy się natomiast spodziewać, że będą działały efektywniej u osób prowadzących zdrowy tryb życia, czyli np. stosujących rekomendowaną dietę (nie sokową czy pozbawioną jakichkolwiek tłuszczy itp.).

Jak Gerson zaczął „leczyć” nowotwory?

Początkowe wersje tzw. terapii Gersona były więc nakierowane na pacjentów z migreną czy gruźlicą (np. czas nagrania 9:28; 10:52). Jednak po emigracji do Stanów Zjednoczonych lekarz ten rozszerzył swoją działalność o choroby nowotworowe. Wkrótce zaczął się w nich specjalizować: „Gerson leczył pacjentów z rakiem” (czas nagrania 11:27). W materiale podano, że Gerson osiągał sukcesy w leczeniu nowotworów (czas nagrania 11:21), a to „zachwyciło środowiska medyczne” (czas nagrania 11:23), ale też obudziło ich „ciemną stronę” (czas nagrania 11:25).

Tak naprawdę nie była to „ciemna strona”, lecz krytyka, z jaką już na tym etapie spotkały się działania Gersona. Stosował on bowiem niesprawdzoną, niepotwierdzoną badaniami naukowymi metodę „leczenia” u pacjentów z nowotworami. Dlatego specjaliści z ówczesnego American Medical Association postanowili zweryfikować skuteczność jego „terapii”. Ich konkluzja była jasna: protokół Gersona nie leczy nowotworów. Swoje wnioski opublikowali w 1946 roku na łamach prestiżowego czasopisma medycznego „JAMA”.

Wybiórczość Gersona

Dalej w nagraniu słyszymy: „w konsekwencji [Gerson – przyp. Demagog] zeznawał przed Senatem Stanów Zjednoczonych pierwszego, drugiego i trzeciego lipca 1946 roku wraz z pięcioma wyleczonymi pacjentami z rakiem i dokumentacją medyczną pięciu kolejnych” (czas nagrania 11:27).

Max Gerson zeznawał (s. 44) w 1946 roku przez komisją senacką, ponieważ ubiegał się o większe federalne wsparcie finansowe dla prowadzenia swojej działalności „leczniczej”. Chcąc dowieść skuteczności swoich działań, wybrał spośród wszystkich swoich pacjentów (trudno ocenić skalę jego działań, ponieważ opisywał tylko wybrane przypadki) 10 osób (s. 44). Pięcioro z nich wypowiadało się (s. 44) razem z Gersonem przed komisją senacką (deklarując korzystne efekty zdrowotne, jakie osiągnęli). Rzekome dane 5 kolejnych pacjentów Gerson przedstawił w formie dokumentacji (s. 44).

Czyli wszystkie „dowody” skuteczności stosowanych przez niego metod sprowadzały się do opisu wybranych przypadków, w dodatku słabo udokumentowanych. W nauce tak się nie robi. Aby dowieść skuteczności leczenia jakąś metodą, należy przedstawić dane wszystkich pacjentów poddawanych tej terapii. Trzeba również uwzględnić wszystkie inne oddziaływania, którym poddane były te osoby (np. terapię konwencjonalną, którą równolegle mogły przyjmować).

Dlaczego? Wyobraźmy sobie, że 100 osób doświadcza bólu głowy. 50 z nich weźmie tabletkę z ibuprofenem, a potem 4 osoby z tych, które zażyły lek, pójdzie pograć w piłkę. Wybierzemy do „protokołu” te 4 osoby i napiszemy, że bolała je głowa, ale potem pograły w piłkę i im przeszło. Można ulec wrażeniu, że to gra w piłkę cofnęła ból. Rzeczywistość może być jednak całkiem inna. Ale jeśli w analizie podalibyśmy dane na temat wszystkich 100 osób, przyjętych przez nie leków i dodatkowo gry w piłkę, to obraz sytuacji byłby kompletny i znacznie bardziej czytelny.

Uznanie medialne, krytyka ekspertów

Przedstawione przez Gersona świadectwa „wyleczeń” nie sprawiały zatem wrażenia wiarygodnych, ale wzbudziły entuzjazm opinii publicznej. Jak podano w nagraniu: „Zeznania te były tak oszałamiające, że wieczorem 3 lipca 1946 r. znany korespondent ABC News Raymond Graham [w rzeczywistości nazywał się Raymond Gram Swing – przyp. Demagog] oświadczył w swojej audycji radiowej dla całych Stanów Zjednoczonych: po raz pierwszy w historii odkryto lekarstwo na raka” (czas nagrania 11:46).

Rozgłos medialny „terapii” Gersona nie szedł jednak w parze z przychylną opinią ekspertów. Specjaliści zaprzeczali, by protokół Gersona wykazywał skuteczność w terapii onkologicznej. Negatywnie na jej temat wypowiedziały się m.in.:

Dziurawe „raporty” i wybiórczo dodane przypadki

Dalej w nagraniu podano: „Pod opieką doktora Gersona niektórzy z tych pacjentów prawie 50 lat później nadal żyją. Oczywiście, chociaż w tytule jest mowa o 50 przypadkach, to są one jedynie reprezentantami tysięcy całkowitych wyzdrowień. Znacznie więcej niż pięcioletni wskaźnik przeżycia i cuda wyzdrowień niezliczonych tysięcy na całym świecie trwają do dziś, w chwili jego śmierci w 1959 roku dr Gerson śledził ponad 1500 pacjentów” (czas nagrania 13:25).

National Cancer Institute przedstawia zgoła odmienny stan rzeczy. Mianowicie podaje, że Gerson ze swojej 30-letniej kariery medycznej wybrał 50 przypadków, które rzekomo miały dokumentować skuteczność stosowanych przez niego metod. Eksperci z NCI wskazują, że „raporty” Gersona składały się przede wszystkim z anegdotycznych doniesień. Natomiast śledzenie dalszych losów „leczonych” osób było wybiórcze. Co więcej, nawet jeśli je prowadzono, to polegało ono na rozmowie telefonicznej lub za pośrednictwem poczty, a nie np. na przeprowadzeniu badań kontrolnych.

Kontynuacja działań Gersona

W 1959 roku Max Gerson zmarł, jednak jego córka kontynuowała działalność „leczniczą” ojca, zakładając w różnych lokalizacjach tzw. Instytuty Gersona. Jak podano w nagraniu: „Charlotte założyła Instytut Gersona w 1977 r. w San Diego w Kalifornii” (czas nagrania 15:58).

Dalej w materiale słyszymy: „Oprócz Instytutu Gersona, szpital w Tijuanie w Meksyku został założony ponad 27 lat temu w celu leczenia pacjentów z rakiem i innymi chorobami przewlekłymi, a praktycznie całe Stany Zjednoczone zabraniają jakiegokolwiek innego leczenia raka poza radioterapią, chemioterapią i chirurgią, mimo że są one zazwyczaj w najlepszym przypadku nieskuteczne, a w najgorszym całkowicie nieskuteczne” (czas nagrania 16:55).

Instytuty Gersona działały niekiedy jako odrębne jednostki (np. klinika w Tijuanie, s. 12), a w innych przypadkach jako licencjonowane programy „terapii”, stosowane w istniejących już placówkach leczniczych. „Terapia” kontynuowana przez córkę Gersona zawierała kilka modyfikacji w porównaniu z pierwotnymi protokołami. Jednak opinia ekspercka na temat tych metod nadal pozostawała negatywna: negatywnie zaopiniowało je m.in. American Cancer Society1972 roku.

Metoda Gersona – nie tylko nieskuteczna, ale też niebezpieczna

Działalność Instytutu Gersona w Tijuanie opierała się na metodyce pełnej luk: dokumentacja była wybiórcza za mało skrupulatna. Jednak „leczyło” się w niej wielu pacjentów, przede wszystkim ze Stanów Zjednoczonych. Z czasem okazało się, że metody stosowane w instytucie są nie tylko nieskuteczne w leczeniu nowotworów, ale też niebezpieczne dla pacjentów.

Na początku lat 80. XX wieku u co najmniej 13 pacjentów kliniki doszło do sepsy wywołanej iniekcjami z ekstraktu z surowej wątróbki. Wykazano też, że protokół Gersona prowadzi do pogorszenia stanu zdrowia. Wśród negatywnych konsekwencji było m.in. drastyczne obniżenie stężenia sodu we krwi (konsekwencja m.in. skrajnie bezsodowej diety), które doprowadziło do śpiączki przynajmniej 5 osób.

Pomiędzy 1983 i 1984 rokiem specjaliści z National Cancer Institute próbowali przeprowadzić kontrolę działalności kliniki w Tijuanie. Jednak jednostka ta nie posiadała lub nie ujawniła odpowiedniej dokumentacji medycznej. Eksperci musieli więc bazować na wywiadach przeprowadzonych z pacjentami oraz na własnych obserwacjach bieżących. Jak podano w podsumowaniu tych działań:

„Wewnętrzne raporty [działalności kliniki w Tijuanie – przyp. Demagog] były niekompletne i niespójne, brakowało w nich dokładnych informacji, np. na temat stopnia zaawansowania choroby pacjentów. […] Gromadzono dane tylko na temat 18 z 38 pacjentów przez 5 lat lub do ich śmierci. Ich średni czas przeżycia wynosił 9 miesięcy od początku badania. Losów pozostałych 20 pacjentów nie śledzono po zakończeniu protokołu.

W ciągu 5 lat 17 z 18 śledzonych pacjentów zmarło, a jeden pacjent z zaawansowanym chłoniakiem nieziarniczym żył, ale nie był wolny od choroby. Ogólnie rzecz biorąc, dane te nie dostarczyły przekonujących dowodów skuteczności”.

Konwencjonalna onkologia to większa szansa dla pacjentów

Podsumowując ten wątek: w nagraniu przedstawiono metodę Gersona jako skuteczną terapię nowotworową (np. czas nagrania 11:27). Dla kontrastu konwencjonalne leczenie onkologiczne oceniono negatywnie: „chemioterapia w ogóle nie leczy raka” (czas nagrania 17:23).

Niesłusznie. Jak wykazaliśmy powyżej, „terapia” Gersona jest nieskuteczna. Natomiast chemioterapia może być skuteczna w przypadku wielu nowotworów. Potwierdzają to takie organizacje jak American Cancer Society, Cancer Research UK, National Health Service, Mayo Clinic czy Polskie Towarzystwo Onkologii Klinicznej (PTOK). Z badań wynika, że rezygnacja z leczenia konwencjonalnego na rzecz tego alternatywnego skraca życie pacjentów onkologicznych.

Eksperyment na kotach – czy surowe mięso było lepsze niż gotowane?

nagraniu poruszano również inne wątki związane z zachorowalnością na nowotwory, nie tylko te dotyczące „terapii” Gersona. W filmie powołano się na informacje o tym, że „naukowiec dr Francis Pottenger przeprowadził główne eksperymenty ze zwykłymi kotami domowymi, które trwały kilka lat. Podzielił swoje koty na różne grupy i karmił każdą z nich w inny sposób. Niektórym podawał gotowane mięso, innym surowe, a te, które otrzymywały tylko gotowane mięso, w ciągu kilku pokoleń nie tylko zmniejszyły swoją wytrzymałość fizyczną, ale chorowały i miały problemy z temperamentem. W końcu nie były w stanie skutecznie się rozmnażać” (czas nagrania 01:09:44).

Francis Pottenger był amerykańskim lekarzem i zwolennikiem tzw. surowej diety. W jego eksperymencie jedna grupa kotów była karmiona surowym mięsem, natomiast druga – gotowanym. Jego badanie zyskało spore zainteresowanie (np. 1, 2), ale jednocześnie było krytykowane za ograniczenia metodologiczne, a do tego stan ówczesnej wiedzy nie pozwalał na wyciągnięcie odpowiednich wniosków (s. 4). 

Część osób dopuszczała się także nadinterpretacji jego odkryć, a trzeba podkreślić, że ludzie nie są kotami, więc wyniki eksperymentu nie oznaczają, że ludzie powinni jeść wyłącznie surową żywność. Homo sapiens je mięso poddane obróbce od tysięcy lat i nie doprowadziło to do podobnych konsekwencji jak u kotów z eksperymentów badacza. Badania na zwierzętach mogą być cenną wskazówką, ale nie można ich automatycznie przekładać na mechanizmy zachodzące u ludzi.

Nietrudno zauważyć też, że zastosowana przez badacza metodologia była dość ograniczona w kontekście posiłków i skupiała się na podawaniu jednorodnych pokarmów przez cały czas trwania eksperymentu, co najpewniej nie pozostawało bez wpływu na zdrowie kotów. W dodatku wtedy nie wiedziano (s. 4) o tym, że koty muszą spożywać taurynę, by rozwijać się prawidłowo. Tauryna występuje w surowym mięsie w większych ilościach niż w ugotowanym. Obecnie tauryna jest dodawana do gotowych karm dla tych zwierząt.

typowych warunkach wiele kotów domowych (także hodowlanych) w ogóle nie je surowego mięsa (np. gdy są trzymane tylko w domu) lub je go mało. Większość dostępnych karm na rynku jest wcześniej odpowiednio podgrzana i przygotowana. Jednocześnie nie powoduje to efektów, które zaobserwował badacz. W domowych warunkach przyjmuje się, że koty mogą jeść surowe mięso, jednak zależy to od rodzaju mięsa, preferencji zwierzęcia oraz potencjalnych alergii pokarmowych. Potrzebna jest jednak duża ostrożnośćkonsultacja z weterynarzem, ponieważ surowe mięso może być źródłem niebezpiecznych patogenów

Czy wyeliminowanie mięsa z diety sprawi, że ryzyko raka prawnie zniknie?

filmie podano, że: „ludzki przewód pokarmowy jest znacznie dłuższy i bardziej złożony, co jest zgodne ze wszystkimi roślinożernymi stworzeniami. Dodatkowo kwas żołądkowy i enzymy jelitowe ludzi nie są w stanie odpowiednio rozbić lub strawić mięsa zawierającego białka zwierzęce” (czas nagrania 01:11:07). Usłyszeć można też, że „gdybyśmy tylko wyeliminowali produkty pochodzenia zwierzęcego z naszej diety, szanse na zachorowanie na raka, cukrzycę lub choroby serca […] prawie by zniknęły” (czas nagrania 01:12:50).

To prawda, że zbyt duże ilości mięsa – zwłaszcza czerwonegoprzetworzonego – oraz innych produktów pochodzenia zwierzęcego w diecie mogą sprzyjać rozwojowi niektórych chorób. Nie oznacza to jednak, że samo wyeliminowanie mięsa z naszej diety sprawi, że ryzyko raka, cukrzycy i chorób serca „prawnie zniknie”

Ludzie są wszystkożerni (nie roślino– lub mięsożerni), a jedzenie mięsa lub innych produktów, które są źródłem wartościowego białka, pozostaje ważnym elementem codziennej diety, jednak istotne jest, by dbać o jakość mięsa i innych produktów, które dostarczamy w ramach posiłku. Niezbyt często jadane, odpowiednio wybrane i dobrze przyrządzone mięso może być wartościowym źródłem białka, witamin i minerałów.

Do zmniejszenia ryzyka nowotworów doprowadza nie tylko sama dieta

Znaczące zminimalizowanie ryzyka nowotworów wymaga kompleksowego podejścia – nie tylko zmiany diety. Nawet jeżeli zrezygnujemy z mięsa i produktów pochodzenia zwierzęcego, to każda dieta – jeżeli będzie prowadzona nieumiejętnie – może być niezdrowa i prowadzić do rozwoju chorób. W dodatku dieta nie jest jedynym czynnikiem, który wpływa na rozwój schorzeń (istotne są również kwestie genetyczne i środowiskowe oraz różne nałogi). Zgodnie z poradami Ministerstwa Zdrowia (MZ), które opracowano na podstawie dostępnych dowodów naukowych, by znacząco zmniejszyć ryzyko nowotworów i innych chorób, można: 

  • rzucić palenie i unikać dymu tytoniowego, 
  • pilnować prawidłowego poziomu masy ciała, 
  • aktywnie spędzać swój czas wolny, 
  • zdrowo się odżywiać i ograniczyć spożycie alkoholu (najlepiej zrezygnować), 
  • chronić się przed nadmierną ekspozycją na słońce, 
  • chronić się przed narażeniem na substancje rakotwórcze w miejscu pracy, 
  • sprawdzić, czy jest się narażonym na promieniowanie związane z wysokim stężeniem radonu, 
  • ograniczyć terapię hormonalną, 
  • korzystać ze szczepień ochronnych,
  • robić badania profilaktyczne.

„Nawet 90 proc. nowotworów determinowanych jest przez czynniki zewnętrzne, na które mamy realny wpływ. Przestrzegając prostych zasad zdrowego stylu życia, jesteśmy w stanie w znaczący sposób obniżyć ryzyko wystąpienia nowotworu. Według danych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), poprzez propagowanie i wprowadzenie w społeczeństwach zdrowych nawyków można uniknąć nawet 50 proc. przypadków wszystkich nowotworów”.

Dioksyny to poważne zagrożenie – tylko czy takie, jak opisano w filmie?

nagraniu poruszono nie tylko wątki dotyczące chorób nowotworowych. Z filmu dowiadujemy się również, że „w naszych oceanach PCB i ponad 200 innych niebezpiecznych związków jest najpierw konsumowanych przez mikroskopijne organizmy zwane zooplanktonem, a stamtąd trujące substancje wędrują w górę łańcucha pokarmowego do niedźwiedzi polarnych, fok i wielorybów, a następnie do ludzi” (czas nagrania 4:18) – mowa o dioksynach. Jak wskazywano: „tysięczna milionowej grama dioksyn może wyrządzić szkody w organizmie” (czas nagrania 04:36).

Dioksyny to toksyczne substancje, które zanieczyszczają środowisko, a po dostaniu się do organizmu mogą przebywać tam przez długi czas, wpływając na wiele narządów. To m.in. polichlorowane dibenzo-p-dioksyny (PCDD), polichlorowane dibenzofurany (PCDF) oraz niektóre polichlorowane bifenyle (PCB). 

Jak wskazuje Światowa Organizacja Zdrowia (WHO): „w środowisku dioksyny mają tendencję do gromadzenia się w łańcuchu pokarmowym”. Zwykle powstają jako niezamierzony efekt procesów przemysłowych, ale także w sposób naturalny (np. przez erupcje wulkanów i pożary). Każdy z nas jest w jakimś stopniu narażony na ich działanie. Ich wpływ na środowisko jest zauważalny, a ich niezamierzona konsumpcja może mieć poważne konsekwencje dla zdrowia.

Jak podkreśla WHO: „nie oczekuje się, że obecne typowe narażenie [na dioksyny – przyp. Demagog] będzie miało średni wpływ na zdrowie ludzi”. Podejmowane są wysiłki, które mają na celu ograniczenie przedostawania się dioksyn do środowiska i ich występowania w żywności, ponieważ nie są to pożądane substancje. Obecnie najbardziej narażone osoby to m.in. noworodki, osoby geograficznie związane z pewnym rodzajem diety (np. duża konsumpcja ryb) lub pracownicy w niektórych branżach (przemysł papierniczy, spalarnie, składowanie odpadów).

Czy dioksyny możemy wchłaniać przez skórę w codziennych sytuacjach?

filmie przedstawiono opis sytuacji, w których możemy być narażeni na zetknięcie się z dioksynami. Jak można usłyszeć: „wsiadasz do samochodu, zanim jeszcze uruchomisz silnik, a już spożyjesz dioksyny wydzielane z deski rozdzielczej i grubego skórzanego fotela” (czas nagrania 26:50). Inny przedstawiany przykład to deska sedesowa, która „została zdezynfekowana dla Twojej ochrony. Ale co to oznacza? Że toksyny pozostałe w procesie chemicznego czyszczenia deski sedesowej są wchłaniane przez kontakt, gdy tylko usiądziesz” (czas nagrania 28:08).

Narażenie na dioksyny może wystąpić poprzez kontakt z pożywieniem, oddychanie skażonym powietrzem lub kontakt ze skórą. Większa część dioksyn dostaje się do organizmu poprzez żywność. Jak wskazuje WHO: „ponad 90% narażenia człowieka następuje poprzez żywność, głównie mięso i produkty mleczne, ryby i skorupiaki”. National Institute of Environmental Health Sciences (NIEHS) podkreśla podobnie, że: „obecnie ludzie są narażeni na dioksyny przede wszystkim poprzez spożywanie żywności, w szczególności produktów pochodzenia zwierzęcego, skażonej tymi chemikaliami”.

Dioksyny mogą powstawać na przykład w trakcie produkcji sztucznej skóry – narażone są więc osoby, które tę skórę wytwarzają. Nie ma jednak solidnych podstaw, by uważać, że samo przebywanie w aucie ze skórzaną tapicerką będzie wiązało się z narażeniem na wysoki poziom dioksyn. Natomiast Instytucja Public Health England (PHE) wskazuje, że dioksyny na niskim poziomie wykryto np. w emisjach pojazdów mechanicznych. 

Podobnie nie ma też uzasadnionego powodu do sądzenia, że siadanie na wyczyszczonym sedesie spowoduje przedostanie się dioksyn do naszego organizmu. Jako że w materiale nie podano informacji o tym, która substancja do czyszczenia toalet powodowałaby narażenie na dioksyny, trudno jest to dokładnie zweryfikować. W bazie publikacji naukowych PubMed i innych źródłach nie znaleźliśmy doniesień, by któryś z takich środków stwarzał takie zagrożenie.

Niebezpieczny papier toaletowy, ręczniki i woda z kranu? 

filmie przekonywano, że „papier toaletowy również powoduje przedostawanie się do krwiobiegu substancji chemicznych, od rozpuszczalników po barwniki. Ręczniki wykorzystują pozostałości detergentów chemicznych, które zostaną aktywowane. Po zetknięciu się z wilgocią skóry przy umywalce w łazience. W rzeczywistości możesz pić chlorowaną wodę z tanio wyprodukowanego plastikowego kubka, który wpuszcza do wody poważne toksyny z samego plastiku” (czas nagrania 28:20).

badaniu z 2023 roku wykryto, że w ściekach papier toaletowy może być źródłem niektórych toksycznych substancji, ale nie powinno to budzić niepokoju w przypadku krótkotrwałego korzystania z papieru w toalecie.

A co w przypadku dioksyn? Z badania, które opublikowano już w 1986 roku, wynika, że produkty papiernicze (w tym te do higieny osobistej) nie stwarzają znaczącego ryzyka dla zdrowia przy kontakcie ze skórą ze względu na obecne tam dioksyny. Illinois Department of Public Health wskazuje, że „niezwykle niski poziom dioksyn w bielonych produktach papierowych, takich jak jednorazowe pieluchy, chusteczki do twarzy lub toaletowe oraz ręczniki papierowe, nie jest uważany za niebezpieczny dla ludzi”. 

Plastik może być źródłem wielu niebezpiecznych zanieczyszczeń, jednak prof. Rolf Halden już w 2004 roku wskazywał, że plastikowe butelki na wodę nie zawierają substancji, które opisujemy jako dioksyny. Informacje te potwierdził również w 2019 roku w rozmowie z redakcją USA Today. Tłumaczył, że: „ludzie powinni bardziej zwracać uwagę na jakość wody, którą piją, niż na pojemnik, z którego ona pochodzi. Wiele osób nie czuje się komfortowo, pijąc wodę z kranu, dlatego zamiast niej kupują wodę butelkowaną. Prawda jest taka, że ​​woda miejska podlega znacznie bardziej rygorystycznym regulacjom i monitorowaniu jakości”.

Wspieraj niezależność!

Wpłać darowiznę i pomóż nam walczyć z dezinformacją, rosyjską propagandą i fake newsami.

*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter

Masz prawo do prawdy!

Przekaż 1,5% dla Demagoga

Wspieram