Obalamy fałszywe informacje pojawiające się w mediach społecznościowych oraz na portalach internetowych. Odwołując się do wiarygodnych źródeł, weryfikujemy najbardziej szkodliwe przykłady dezinformacji.
„Leczenie” rozpuszczalnikiem i „suplami” w dawkach jak dla słonia
Hubert Czerniak przedstawia fałszywe zalecenia dotyczące terapii przeciwzatorowej i przeciwudarowej.
Źródło: Facebook / Modyfikacje: Demagog
„Leczenie” rozpuszczalnikiem i „suplami” w dawkach jak dla słonia
Hubert Czerniak przedstawia fałszywe zalecenia dotyczące terapii przeciwzatorowej i przeciwudarowej.
FAKE NEWS W PIGUŁCE
- Na facebookowym profilu Ocalić życie telegram opublikowano nagranie, w którym Hubert Czerniak omawia zagadnienia związane ze schorzeniami sercowo-naczyniowymi.
- Mężczyzna rekomenduje stosowanie preparatów, które nie są lekami (m.in. DMSO, „krew skał”).
- Hubert Czerniak zaleca przyjmowanie suplementów diety w dawkach kilkukrotnie, a nawet kilkusetkrotnie większych, niż rekomendują organizacje zajmujące się zdrowiem. W swoich wywodach mężczyzna powołuje się też na fake newsy i historie anegdotyczne, na istnienie których nie przedstawia dowodów.
Na facebookowym profilu Ocalić życie telegram opublikowano nagranie, w którym występuje Hubert Czerniak. Na profilu tym nie po raz pierwszy pojawiają się nieprawdziwe informacje, a jego bohater był w przeszłości dyscyplinowany przez Naczelny Sąd Lekarski, m.in. za szerzenie antyzdrowotnych postaw na temat szczepień.
W nagraniu Hubert Czerniak omawia bardzo szeroki zakres zagadnień. Widz usłyszy trochę o Imperium Inków, co nieco o „krwi skał”, odrobinę o pijawkach. Zapozna się też z powiązaniami pomiędzy paleontologią a medycyną oraz usłyszy zachętę, by – jako lek – używać środka używanego jako rozpuszczalnik. Głównym tematem nagrania są jednak zakrzepy, zatory i zawały. Co na ich temat ma do powiedzenia Hubert Czerniak, a co wiarygodna medycyna opierająca się na dowodach? Tego dowiesz się z tej analizy.
Nagranie doczekało się ponad 34 tys. wyświetleń, ponad 2 tys. reakcji i 63 komentarzy.
COVID-19 to nie „medialna epidemia”, lecz realne i poważne zagrożenie
Hubert Czerniak stwierdza, że: „po nowotworach i chorobach serca jest to (udar – przyp. Demagog) trzecia przyczyna śmierci wśród ludzi. A więc tu mamy prawdziwe epidemie. Nie jakieś medialne, telewizyjne, gazetowe epidemie” (czas nagrania 5:49).
Z jednej strony udar faktycznie stanowi jedną z najczęstszych przyczyn śmierci na świecie. Gdy analizuje się dane sprzed pandemii COVID-19, to udar zajmuje nie trzecie – jak podaje Czerniak – lecz drugie miejsce wśród najczęstszych przyczyn zgonów.
Z drugiej strony, jeśli w swojej wypowiedzi chciał zbagatelizować epidemie takie jak COVID-19 (słowa: „medialne, telewizyjne, gazetowe epidemie”), to niesłusznie. Np. z danych udostępnionych przez FDA wynika, że w 2020 roku to COVID-19 znalazł się na trzecim miejscu listy najczęstszych przyczyn zgonów po chorobach serca i nowotworach, podczas gdy udar zajął dopiero piątą pozycję.
Porównywanie opieki medycznej do przestępstwa jest nieuzasadnione
W dalszej części nagrania Hubert Czerniak mówi: „a co ma zrobić obywatel, jeżeli współczesna medycyna rozpoznaje tylko jedną chorobę i ma tylko jeden sposób leczenia: respirator, surowica ozdrowieńców, remdesivir. Czym ta opieka różni się od takiej łódzkiej opieki medycznej sprzed kilku lat? Głośna sprawa. Pankuronium, to bardziej znany jest preparat Pavulon. Pięciokrotnie silniejszy od tubokuraryny, czyli takiej substancji zwiotczającej mięśnie poprzecznie prążkowanych. A więc ktoś wysiadał, mimo że był świadomy, nie mógł oddychać, dusił się” (czas nagrania 11:23).
Współczesna medycyna nie rozpoznaje tylko jednej choroby i ma wiele sposobów leczenia. Standardowa opieka medyczna zdecydowanie różni się od przestępstwa popełnionego w 2002 roku przez pracowników z łódzkiego pogotowia, którzy uśmiercali pacjentów Pavulonem. To pierwsze działanie – tj. ochrona zdrowia – ma na celu ochronę zdrowia i życia pacjenta, a to drugie – było czynem zabronionym, popełnionym świadomie. Nawet omyłkowe zaniedbania w leczeniu nie będą więc tym samym, co przykład przytoczony przez Huberta Czerniaka. Wskazany przez niego czyn stał się podstawą m.in. do:
- skazania dwóch sanitariuszy na karę pozbawienia wolności (jednego – na 25 lat, drugiego – na dożywocie),
- skazania dwóch lekarzy na karę pozbawienia wolności (jednego – na 5 lat, drugiego – na 6 lat),
- odebrania obu wymienionym lekarzom prawa wykonywania zawodu na 10 lat.
Inkowie byli dobrymi chirurgami, ale rodzaje obrażeń zmieniały się z upływem wieków
W dalszej części nagrania Hubert Czerniak podaje: „okazuje się, że Inkowie wykonywali operacje, operacje trepanacji czaszki, ratujące życie z większą skutecznością niż panowie lekarze z okresu medycyny wojny secesyjnej” (czas nagrania 12:52).
Nie jest to stwierdzenie w pełni zgodne z prawdą, mimo że na terenie dzisiejszego Peru Od ok. XI wieku do XIII wieku zabiegi te przeżywała zdecydowana większość operowanych osób. Inkowie wykonywali operacje na czaszkach, a przeżywalność pacjentów wzrastała w kolejnych stuleciach istnienia ich imperium. Faktycznie – jest to wyższa przeżywalność niż w przypadku lekarzy polowych, którzy operowali rannych podczas wojny secesyjnej.
Jednak eksperci komentujący to porównanie zwracają uwagę na to, że inkascy medycy oraz polowi lekarze z czasów secesji mierzyli się z innymi rodzajami obrażeń i pacjentami będącymi w zupełnie innym stanie. Pierwsi poddawali trepanacjom czaszki nie tylko chorych urazowych, ale też – jak uważają specjaliści – osoby z chorobami psychicznymi i cierpiące na bóle głowy. Należy się więc spodziewać, że byli to pacjenci w stabilnym stanie i o ogólnie dobrym stanie zdrowia jeszcze przed przystąpieniem do operacji.
Inny stan rzeczy miał miejsce w przypadku secesyjnych medyków polowych, operujących w trybie pilnym pacjentów, którzy utracili mnóstwo krwi i mieli rany postrzałowe głowy. Ponadto – zwracają uwagę archeolodzy – rany zadawane narzędziami takimi jak włócznie (Inkowie) leczy się znacznie łatwiej niż rany zadawane np. bronią prochową (ofiary wojny secesyjnej).
„Nagłe zgony” po rozpoczęciu szczepień przeciw COVID-19 – ile w tym prawdy?
Dalej Hubert Czerniak informuje: „problem polega natomiast na czymś innym. Że od ubiegłego roku 2021 nagle zaczęto zauważać dziwne zmiany zakrzepowo-zatorowe. Zakrzepy te przyjmują inną formę niż były dotychczas, przez całe dziesięciolecia. Doświadczenia ludzi, którzy balsamują zwłoki. Trudno powiedzieć, jak można byłoby z nimi walczyć, ponieważ ludzie, u których wykryto te formy zatorów, zakrzepów, to są ci, którzy nagle zmarli. Bez żadnych objawów zwiastujących” (czas nagrania 14:06).
Do sprawy rzekomo nagłych zgonów odnosiliśmy się w analizie innego fake newsa, opublikowanej w listopadzie 2022 roku. Kwestię deklaracji osób balsamujących ciała, które nie zostały poparte dowodami, opisywał PolitiFact, działający w ramach Poynter Institute. Podaje on, że: „Krajowe Stowarzyszenie Przedsiębiorców Pogrzebowych, amerykańska organizacja zawodowa, powiedziała […], że balsamiści z jej sieci zauważyli podobne nieprawidłowości w zgonach związanych z COVID, ale zarówno wśród zaszczepionych, jak i nieszczepionych”.
Dodatkowo Poynter Institute skomentował: „ta anomalia może być wynikiem samego działania koronawirusa, ponieważ infekcja może powodować zapalenie naczyń krwionośnych, uszkodzenie bardzo małych naczyń i zakrzepy”.
Jeśli zaś mowa o „dziwnym” składzie skrzepów, o którym wspomina Hubert Czerniak, to – jak zwraca uwagę Health Feedback (organizacja factcheckingowa weryfikująca medyczne newsy) – skład skrzepów jest bardzo różnorodny i zależy od wielu czynników. Jednym z nich jest miejsce jego powstania. Na przykład:
- skrzep powstający w tętnicach składa się głównie z płytek krwi i pęczków fibryny (czyli drobin białka współodpowiedzialnego za proces tworzenia skrzepu),
- skrzep powstający w żyłach składa się przede wszystkim z erytrocytów (czerwonych ciałek krwi), w tym głównie zdeformowanych wskutek procesu krzepnięcia (polihedrocyty),
- skrzep powstający w płucach (tzw. zator płucny) składa się głównie z polihedrocytów oraz włókien fibryny.
Każdy z nich będzie miał inny kolor oraz właściwości i nie zawsze będzie wyglądał tak jak typowy skrzep kojarzony ze zranieniem naczyń krwionośnych.
ACC to nie detoksykujące remedium, lecz lek ułatwiający odkrztuszanie
W dalszej części nagrania Hubert Czerniak przechodzi do własnych rekomendacji: „co możemy zrobić? […] Na pewno pomaga ACC, acetylocysteina […] wpływa na detoksykowanie wszystkich świństw, jakie są w organizmie (screen pokazywany podczas nagrania wskazuje, że Czerniak ma na myśli szczepienia przeciw COVID-19 – przyp. Demagog). Nawet badania wykazały, że ludzie, którzy byli pod respiratorem, mieli saturacje 50%, […] po paru godzinach odłączano ich od respiratora” (czas nagrania 15:45).
Rekomendacje zaprezentowane na filmie nie odnoszą się do żadnych potwierdzonych metod – nie ma wskazań do stosowania tego środka w oczyszczaniu krwi. Acetylocysteina to substancja wykorzystywana przede wszystkim w dwóch zastosowaniach:
- mukolitycznym, czyli rozrzedzającym wydzielinę układu oddechowego w schorzeniach przebiegających z zaleganiem gęstej substancji w drogach oddechowych,
- w zatruciach acetaminofenem (paracetamolem).
Acetylocysteina nie jest zatem uniwersalną substancją odtruwającą, lecz wykorzystywaną w ściśle konkretnych zastosowaniach, o czym w materiale nie usłyszymy.
Jak w przypadku każdego leku, tak również w odniesieniu do acetylocysteiny, przyjmowanie preparatu niezgodnie ze wskazaniami jest niebezpieczne, zwłaszcza w przypadku osób chorujących na:
- choroby przełyku i żołądka (w tym wrzody),
- nadciśnienie,
- wrodzone wady serca,
- choroby nerek.
„Krew skał” to jedynie rodzaj kompostu, a nie lek na oczyszczenie krwi
Hubert Czerniak podaje dalej: „inne substancje, których skuteczność stwierdzono i potwierdzono badaniami, czy to Chińczycy, czy badania hiszpańskich naukowców, to Mumio. Krew skał, lekarstwo królów, substancja, która zawiera kwasy huminowe, ponad 60 minerałów” (czas nagrania 16:52).
Mumio to substancja przypominająca smołę, o składzie zbliżonym do kompostu z materii organicznej. Tradycje ajurwedyjskie i tradycyjna medycyna indyjska przypisują jej szereg zbawiennych właściwości, jednak obecny stan wiedzy nie potwierdza tego leczniczego oddziaływania. Dotychczasowe testy wykonywane były albo in vitro (tj. na komórkach), albo na zwierzętach, albo na małej grupie ludzi. Z takich badań nie można wyciągnąć wiążących wniosków. Nie znajdziemy więc żadnych profesjonalnych wskazań medycznych dot. stosowania tej substancji.
W szczepionkach przeciw COVID-19 nie ma tlenku grafenu
W dalszej części wideo (czas nagrania 17:11) Hubert Czerniak odsyła widzów na stronę Polskiego Stowarzyszenia Niezależnych Lekarzy i Naukowców (PSNLIN). Link prowadzi do tekstu dotyczącego tlenku grafenu, który rzekomo ma być obecny w szczepionkach przeciw COVID-19.
Nie ma żadnych dowodów, że szczepionki przeciw COVID-19 zawierają tlenek grafenu – to tylko fałszywa informacja rozpowszechniana w sieci. Była ona weryfikowana nie tylko przez Demagoga, ale też przez Reuters Fact Check czy Full Fact.
Pijawki bywają wykorzystywane w medycynie, ale nie wyleczą zakrzepów
Dalej Hubert Czerniak omawia procedury medyczne stosowane przy leczeniu zatorów i zawałów: „co ma do zaoferowania medycyna naturalna? Hirudoterapia, hm, czy medycyna naturalna? To jest normalna medycyna, którą myśmy robili (czas nagrania 18:43). W dalszej części nagrania pyta też: „heparynę podajemy, a czym się różni heparyna od hirudyny, którą podają nam właśnie pijawki w tym, co wstrzykują?” (czas nagrania 19:29).
Hirudoterapia oznacza terapeutyczne wykorzystywanie pijawek. Owszem, bezkręgowce te są stosowane w pewnych zabiegach medycznych jako element procedury pomocniczej. Tak się dzieje np. podczas przyszywania utraconych wskutek urazu palców, a także w innych przypadkach przebiegających z przekrwieniem naczyniowym. Pijawki przystawiane przez chirurga w czasie zabiegu mają tymczasowo zapobiegać nadmiernemu gromadzeniu się krwi żylnej w operowanej okolicy.
Inne zastosowania pijawek w medycynie, określane mianem hirudoterapii, nie mają potwierdzonej naukowo skuteczności. Innymi słowy, nie są skuteczniejsze od placebo. Warto również zauważyć, że stosowanie pijawek niepochodzących z kontrolowanych, medycznych hodowli jest niebezpieczne: grozi m.in. opornymi na antybiotykoterapię infekcjami wywołanymi przez mikroorganizmy przenoszone przez pijawki.
Pomiędzy heparyną a hirudyną jest kilka istotnych różnic. Przede wszystkim ta pierwsza jest lekiem i można ją precyzyjnie dawkować, przy uwzględnieniu indywidualnych potrzeb i zmiennych pacjenta. Natomiast hirudyna to substancja wydzielana przez pijawki i wstrzykiwana gospodarzowi do rany, zapobiegająca krzepnięciu jego krwi. Jej wydzielanie przebiega w dozach trudnych do kontrolowania i dawkowania. To tak, jakby zapytać, po co diabetycy skrupulatnie dawkują insulinę; przecież mogliby natrzeć rany trzustką świni, w której również znajduje się insulina.
DMSO to rozpuszczalnik, a nie lek stosowany w praktyce klinicznej
„Następna rzecz” – kontynuuje Hubert Czerniak – „to DMSO. Badania wykazały, że można podawać gram na kilogram masy ciała. To jest dimetylosulfotlenek, cudowny rozpuszczalnik. Przechodzi przez substancje wszelkie w organizmie, bowiem jest rozpuszczalny tak w tłuszczach, jak i w wodzie” (czas nagrania 19:39).
Dimetylosulfotlenek nie jest lekiem: nie widnieje w wykazie produktów leczniczych, dopuszczonych do obrotu w Polsce. Jest rozpuszczalnikiem przeznaczonym m.in. do usuwania farb i lakierów. Pisaliśmy już wcześniej na temat stosowania DMSO w „alternatywnych” metodach leczenia, np. w kontekście rzekomej ochrony przed promieniowaniem lub koronawirusem.
Co ma przeszłość Ziemi do „leczenia” ludzi tlenem? W zasadzie niewiele
W dalszej części nagrania Hubert Czerniak porównuje ze sobą metody stosowane przez medycynę bazującą na dowodach (nazywaną przez niego „akademicką”) oraz przez „leczenie” alternatywne. Mówi: „medycyna podaje tlen […] medycyna naturalna, bo rzekłbym nawet ta nowoczesna, najnowocześniejsza medycyna. Ci akademicy mogą mówić o szamaństwie, ale to proszę sobie zajrzeć do tego wykresu (czas nagrania 21:25), jak wyglądało stężenie tlenu, dwutlenku węgla na Ziemi na przestrzeni tysięcy lat, milionów lat. I wtedy zobaczymy, kto jest szamanem, a kto jest nowoczesnym lekarzem” (czas nagrania 21:04).
Na pokazanej na nagraniu grafice widnieje wykres pokazujący stężenie tlenu i dwutlenku węgla od prekambru (pierwsze formy prostego życia) do kenozoiku (czasy współczesne). Trudno wywnioskować, co dokładnie Hubert Czerniak miał na myśli, pokazując ten wykres, i dlaczego powiązał on paleontologię z medycyną. Jeśli chodziło mu o to, że nasze organizmy powinny funkcjonować w warunkach podwyższonego stężenia tlenu (w dalszej części nagrania zachwala komory tlenowe), bo w przeszłości zawartość tego gazu bywała większa niż obecnie, to się myli.
Pierwsze naczelne, a zatem zwierzęta, których fizjologia była w miarę zbliżona do naszej obecnej, pojawiły się w okresie kredy. Z wykresu pokazywanego przez Czerniaka wynika, że ówczesne stężenie tlenu było analogiczne jak dziś.
Warto dodać, że nawet te pierwsze naczelne przypominały raczej współczesne lemury niż ludzi, a hominidy zbudowane podobnie do współczesnego człowieka (a zatem i cechujące się podobną fizjologią) pojawiły się dopiero ok. 5 mln lat temu, czyli bardzo niedawno na skali paleontologicznej – w czasie, w którym, według wykresu Czerniaka, stężenie tlenu w atmosferze było takie jak dziś.
Ostrożnie z komorami tlenowymi – nie wszystko jest tak jak w filmie
Kolejna historia przytaczana przez Huberta Czerniaka opisuje mężczyznę, który miał spędzać mnóstwo czasu w komorze tlenowej: „nawet pewien człowiek, który był potentatem polskiego drobiarstwa, po udarze, sam sobie zakupił taką komorę […] i on cały dzień pracował tam, zrobił sobie w komorze biuro. I człowiek koło siedemdziesiątki tak cofnął się z udaru, że śladu nie było po udarze” (czas nagrania 22:00).
Zdjęcie, które pokazuje na nagraniu Hubert Czerniak, nie przedstawia biura potentata drobiarstwa, lecz komorę w Osielsku k. Bydgoszczy. Miejsca tego typu oferują swoje usługi, ale nie są podmiotami leczniczymi, a zatem nie podlegają kontroli bezpieczeństwa (np. ze strony: sanepidu, Ministerstwa Zdrowia czy Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych). To również oznacza, że aparatura używana przez tego typu placówki nie musi spełniać kryteriów wymaganych w przypadku wyrobów medycznych.
Czym to skutkuje? Tym, że osoba, która wchodzi do komory, jest poddawana parametrom (ciśnienie, stężenie poszczególnych gazów), których wartości są deklarowane przez właściciela, ale nie muszą być sprawdzane przez żaden organ kontroli medycznej.
Jest to szczególnie istotne w przypadku pacjentów, którzy przebyli udar. W ich przypadku zmiana niektórych parametrów (np. zbyt wysokie ciśnienie) może być bardzo niewskazana. Wprawdzie część badań sugeruje, że normobaryczna terapia tlenowa (utrzymująca normalne ciśnienie) może być korzystna, np. przy krwotoku mózgowym, ale nie oznacza to, że procedura ta pozbawiona jest efektów ubocznych. Do najważniejszych z nich zalicza się: uszkodzenie płuc, zaburzenie równowagi kwasowo-zasadowej, toksyczne działanie tlenu.
Witamina D: warto przyjmować, ale nie przekraczać dobowych dawek
Hubert Czerniak mówi dalej: „z obserwacji moich dotychczasowych wynika, że ludzie, których nie łapią choroby, to są ci, których poziom 25OHD3 mieści się między 100 a 200 nanogramów na mililitr i to jest moim zdaniem norma” (czas nagrania 23:32). W dalszej części nagrania Hubert Czerniak podaje: „przypomnę opinie EFSA i FDA. […] Uważają, że maksymalny poziom witaminy D3, którą możemy przyjmować dziennie, dawka maksymalna, to 10 tysięcy jednostek. Więc niech się żaden pan doktor […] niech nie mówi, że 10 tysięcy to jest toksyczna dawka” (czas nagrania 24:06).
Dokładny zakres prawidłowego stężenia 25(OH)D3 (czyli metabolitu witaminy D3) we krwi może się nieznacznie różnić w zależności od organizacji wydającej zalecenia, ale nawet w obrębie tych różnic za normę przyjmuje się poziom ok. 20-40 ng 25(OH)D3 na ml krwi, czyli 5-10 razy mniej, niż podaje Hubert Czerniak.
Zbyt intensywna suplementacja witaminy D zwiększa ryzyko efektu toksycznego i wystąpienia skutków ubocznych, takich jak wymioty, osłabienie, bóle kostne, powstawanie kamieni nerkowych.
Nieprawdą są też doniesienia o tym, jakoby EFSA i FDA zalecały spożycie ponad 10 tys. jednostek. Zarówno Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA), jak i Agencja Żywności i Leków (FDA) podają (1, 2), że ze względów bezpieczeństwa nie powinno się przekraczać dziennej dawki witaminy D w wysokości 4 tys. jednostek międzynarodowych.
Witamin A, D, E, K nie należy przedawkowywać
Hubert Czerniak twierdzi dalej: „więc witaminy ADEK, wiadomo w jakich proporcjach: 50-100 proc. więcej witaminy A niż D3. Witamina K2: odcinamy to jedno zero w stosunku do D3, do K2. No i witaminy E: 2-3 gramy można. Tak jak nawet producenci alfa-tokoferolu pokazują” (czas nagrania 24:53). „Słuchajcie” – mówi dalej Hubert Czerniak – „witaminy K2MK4 Amerykanie podawali 45 tysięcy mikrogramów. Czyli w przeliczeniu na MK7 to jest około 11 tysięcy, a więc możecie się spokojnie nie bać witaminy K2” (czas nagrania 25:16).
Te sugestie nie są zgodne z zaleceniami. Organizacje, takie jak EFSA, Institute of Medicine czy National Institutes of Health Office of Dietary Supplement (NIH), publikują aktualne rekomendacje na stronach własnych i na stronach uczelni. Wynika z nich, że dzienne spożycie u dorosłych osób powinno wynosić mniej więcej:
To oznacza, że sugerowane przez Huberta Czerniaka dawki dla powyższych witamin są znacznie większe, niż wskazują rekomendacje organizacji zajmujących się zdrowiem publicznym, takich jak EFSA.
Z kolei MK7 to nazwa, którą określa się jedną z postaci witaminy K. Podane przez Huberta Czerniaka dawki witaminy K przekraczają ponad stukrotnie rekomendacje EFSA.
Płyn Lugola podawany bez żadnych zaleceń może być niebezpieczny
Hubert Czerniak kontynuuje: „co jeszcze siedzi w mózgu, zauważyli naukowcy, jod. A więc proszę bardzo, płyn Lugola. […] Tu już wam próbują coś dać w postaci jodku potasu. Jodek potasu jest potrzebny tylko tarczycy. A gdzie praca mózgu, serca, nadnerczy, nerek, wątroby, trzustki, śluzówki jelit? Tam jest jod pierwiastkowy potrzebny” (czas nagrania 25:44).
Spożywanie płynu Lugola bez zaleceń lekarskich jest niebezpieczne dla zdrowia. Doustnie preparat ten stosuje się tylko w bardzo nielicznych zastosowaniach, np. przed operacją usunięcia tarczycy.
Picie tego preparatu na własną rękę zwiększa ryzyko zachorowania na choroby autoimmunologiczne tarczycy, może nasilać objawy niewydolności krążenia, a także powodować podrażnienie błony śluzowej nosa i gardła.
Przyjmowanie płynu Lugola jest szczególnie niebezpieczne w przypadku pacjentów chorujących na:
- nadczynność tarczycy,
- choroby serca,
- niektóre rodzaje autoimmunologicznych schorzeń skórnych,
- układowe zapalenie naczyń krwionośnych.
Witamina C: należy przyjmować miligramy, a nie gramy
W dalszej części nagrania Hubert Czerniak mówi: „kolejna rzecz, która jest silnym antyoksydantem, bardzo bezpieczny. Badania były z podawaniem gram, a nawet do dwóch gram na kilogram masy ciała. Jest to witamina C. […] I pamiętajcie, witaminę C możemy podawać dożylnie tylko w dużych dawkach jako askorbinian sodu, broń was Boże jako kwas askorbinowy” (czas nagrania 26:26).
Podawanie 1-2 g witaminy C na kilogram masy ciała to znaczne przekroczenie zalecanych dawek. EFSA wskazuje, że rekomendowane dzienne spożycie tej witaminy powinno wynosić ok. 80-110 mg u osób dorosłych. To oznacza, że osoba ważąca 70 kg, która podążałaby za sugestiami Huberta Czerniaka, przyjmowałaby 70-140 g witaminy C dziennie, czyli przekroczyłaby zalecenia EFSA ok. tysiąckrotnie.
Jak podaje serwis pacjent.gov.pl, prowadzony przez Ministerstwo Zdrowia i Narodowego Funduszu Zdrowia: „prof. dr hab. Hanna Kunachowicz z Instytutu Żywności i Żywienia przestrzega przed nadużywaniem suplementów. Wyjaśnia, że z pożywienia może uzbierać dość potrzebnych nam witamin, a suplementy dostarczają jakiegoś składnika nieproporcjonalnie więcej. Np. Jeśli w ciągu dnia zjemy niewielki pomidor, jabłko, 100 g ziemniaków, 200 g surówki z kiszonej kapusty, wypijemy szklankę soku pomarańczowego, to 700 g jedzenia da nam razem 155 mg witaminy C”.
Gdyby przeliczyć taką ilość witaminy, jaką proponuje Hubert Czerniak, na spożycie prawdziwych owoców, to wyszłoby, że osoba stosująca się do zaleceń miałaby spożywać dziennie 100-200 kg truskawek.
Na temat stosowania dużych dawek witaminy C, w tym również na temat podawania dożylnie jej związków, pisaliśmy obszerniej w tej analizie. Odnieśliśmy się tam do różnych deklarowanych efektów działania tej substancji (np. do rzekomej ochrony przed promieniowaniem, nowotworami, chorobami chronicznymi).
Witamina B6 i cynk – ich także nie należy przedawkowywać
Hubert Czerniak podaje dalej: „cynku możecie przyjmować, mówią, 40 miligramów. […] Ale pamiętam pracę naukową, […] że podawano około 30 miligramów dzieciom jedenastokilogramowym […] i to przez kilka lat podawano razem z chemioterapią przy białaczkach i efekt był bardzo pozytywny” (czas nagrania 27:46). „Witaminy B6” – podaje dalej – „można dawać 100-200 miligramów, ale nawet, jak trzeba, to […] 500 miligramów” (czas nagrania 28:40).
Fakt istnienia jednej pracy naukowej na podany temat nie oznacza od razu, że wnioski z niej wyciągnięte są zgodne z ogółem wiedzy na temat przyjmowania cynku. Według EFSA dorosła osoba powinna spożywać ok. 7,5-16,3 mg cynku dziennie – czyli znacznie mniej, niż można było dowiedzieć się z nagrania.
Podobnie EFSA wskazuje, że dorosłe osoby powinny spożywać ok. 1,3-1,7 mg witaminy B6 dziennie, więc sugerowane przez Huberta Czerniaka dawki to kilkudziesięciokrotne przekroczenie rekomendacji.
Zalecenia dla sportowców są inne, niż możemy usłyszeć w filmie
Hubert Czerniak twierdzi dalej: „żeby szybko się zregenerować po wysiłku, należy stosować witaminę B6 z cynkiem oraz z magnezem. Ale razem też z witaminą B1 oraz B8, czyli z inozytolem, który poprawia nastrój i zwiększa przyrost masy mięśniowej. Ci, którzy dużo ćwiczą siłówki, często używają glukozy, żeby dopakować. Lepszy jest inozytol […] inozytol nie nadwyręża trzustki, Tak jak robi to glukoza” (czas nagrania 29:06).
W zaleceniach dotyczących dietetyki sportowej (np. 1, 2) nie widnieją informacje, jakoby wymienione przez Huberta Czerniaka składniki wpływały na regenerację po wysiłku.
Zaleceń na temat rzekomej zasadności przyjmowania wymienionych witamin, magnezu i inozytolu nie umieszczono ani w części poświęconej diecie przedtreningowej, ani w części dotyczącej diety potreningowej, ani też w działach o wpływie diety na wydolność sportowców.
Niacyna: do suplementacji lepiej podchodzić bardzo ostrożnie
„Inny produkt” – mówi dalej Hubert Czerniak – „który bardzo pomaga zapobiec udarom, hipercholesterolemii, hipertriglicerydemii to niacynka […] Niacyna pomaga nam zapobiegać zakrzepom, udarom, cukrzycy i innym rzeczom, nowotworom” (czas nagrania 31:20).
Wbrew powyższym słowom obszerna praca opublikowana w prestiżowym czasopiśmie medycznym „JAMA Network Open” wykazała, że niacyna nie zapobiega chorobom układu krążenia, w tym wymienionym przez Huberta Czerniaka udarom. Potwierdzają to również inne badania, np. opublikowane w „Cochrane Database of Systematic Reviews”.
Jeśli chodzi o cukrzycę, to różne badania wykazały, że przyjmowanie niacyny zwiększa ryzyko zachorowania na tę chorobę.
W kwestii nowotworów wpływ niacyny na profilaktykę tej grupy schorzeń nie został w pełni rozstrzygnięty. Np. analizy wykazały, że jej spożywanie może działać prewencyjnie na niektóre rodzaje nowotworów (np. rak kolczystokomórkowy), ale na inne nie (np. czerniak skóry).
Podsumowanie – dlaczego dowody są ważniejsze od anegdot?
Zalecenia Huberta Czerniaka bazują albo na fake newsach, albo na anegdotycznych historiach, na które nie przedstawia żadnych dowodów. Organizacje zajmujące się zdrowiem publicznym przygotowują swoje rekomendacje na podstawie wniosków pochodzących z wielu badań prowadzonych na tysiącach pacjentów, dlatego mają one większą wartość i cechują się większym bezpieczeństwem niż sugestie pojedynczej osoby.
*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter