Obalamy fałszywe informacje pojawiające się w mediach społecznościowych oraz na portalach internetowych. Odwołując się do wiarygodnych źródeł, weryfikujemy najbardziej szkodliwe przykłady dezinformacji.
PiS sfałszowało wybory? Artykuł „Newsweeka” tego nie dowodzi!
Artykuł z tygodnika „Newsweek” nie przedstawia wiarygodnych informacji, na podstawie których można stwierdzić, że wybory w Polsce zostały sfałszowane.
Źródło: Facebook / Modyfikacje: Demagog
PiS sfałszowało wybory? Artykuł „Newsweeka” tego nie dowodzi!
Artykuł z tygodnika „Newsweek” nie przedstawia wiarygodnych informacji, na podstawie których można stwierdzić, że wybory w Polsce zostały sfałszowane.
FAKE NEWS W PIGUŁCE
- Tygodnik „Newsweek” opublikował artykuł zatytułowany: „Były działacz PiS: widziałem, jak PiS fałszuje wybory. Sam miałem wpływ na fałszowanie”. Na okładce magazynu pojawiła się informacja „Sfałszowane wybory”, która zapowiada wspomniany tekst.
- W artykule znajduje się relacja byłego działacza PiS, który wskazuje, że osobiście „był świadkiem (fałszowania wyborów – przyp. Demagog) i w niektórych przypadkach miał wpływ na fałszowanie głosów”. Fałszerstwo miało polegać m.in. na tym, że „dostawia drugi krzyżyk na liście innej partii, a wiadomo, że jak są krzyżyki na dwóch różnych listach, to głos jest nieważny”.
- Dane na temat głosów nieważnych w wyborach pokazują, że w poszczególnych typach wyborów ich liczba spada, co zaprzecza tezie przedstawionej w „Newsweeku”. Problem nieważnych głosów oddanych w 2014 i 2018 roku przeanalizowali eksperci, którzy nie stwierdzili wyborczych fałszerstw. Prawdziwość wyborów każdorazowo potwierdził także Sąd Najwyższy.
- „Newsweek” bezkrytycznie przytacza relację o rzekomych fałszerstwach wyborczych, nie przedstawia czytelnikom pełnego oglądu i danych na temat procesu głosowania, co w konsekwencji doprowadziło do masowego powielania nieprawdziwych informacji w mediach społecznościowych, że obecny „rząd jest nielegalny”, a „Prawo i Sprawiedliwość fałszowało wybory”.
W lutym br. do kiosków trafił numer magazynu „Newsweek”, w którym znalazł się wywiad dziennikarki Renaty Grochal z Markiem Zagrobelnym związanym w przeszłości z Prawem i Sprawiedliwością.
Redakcja tygodnika na oficjalnym profilu na Facebooku promuje swój okładkowy tekst: „Były działacz PiS: widziałem, jak PiS fałszuje wybory. Sam miałem wpływ na fałszowanie”. Na okładce tygodnika czytamy: „Sfałszowane wybory”. Dużo mniejszymi znakami dopisano: „Nachalna propaganda, kupowanie wyborców, naginanie prawa i zwykłe oszustwa. Były działacz PiS ujawnia, jak partia nie cofa się przed niczym, byle tylko utrzymać władzę”.
Redakcja Newsweeka swoje twierdzenia opiera na wypowiedzi byłego działacza Prawa i Sprawiedliwości, który przyznaje: „Tak, byłem świadkiem i w niektórych przypadkach miałem wpływ na fałszowanie głosów”. Dziennikarka nie konfrontuje autora tych słów z faktami, które temu przeczą. Tekst został opublikowany bez żadnego komentarza redakcyjnego, który pozwoliłby czytelnikom poznać szerszy kontekst na temat procesu wyborczego. Nie skonfrontowano go również z opiniami ekspertów.
Reakcje po publikacji tekstu: „Rząd jest nielegalny”. To fake news!
W konsekwencji braku wskazanych działań tygodnika artykuł trafił do opinii publicznej i stał się podstawą informacji, że obecny „rząd jest nielegalny”, a „Prawo i Sprawiedliwość fałszowało wybory”.
Chodzi m.in. o post na temat artykułu, opublikowany w facebookowej grupie skupiającej przeciwników Prawa i Sprawiedliwości, która nosi nazwę Wybory 2023. Sondaże. Komentarze. Pis idi na ХУЙ!. Czytamy w nim, że „wybory były fałszowane – Ten rząd jest nielegalny”. Ten konkretny post został udostępniony niemal 120-krotnie.
Podobnych reakcji było więcej. Użytkowniczka Facebooka na swoim profilu napisała: „Tak się fałszuje wybory. PiS ma to w genach. Oni nic nie potrafią zrobić uczciwie”. Zbliżonego zdania jest także inny użytkownik Facebooka, który na swoim profilu opublikował informację, że ostatnie wybory prezydenckie, których zwycięzcą był Andrzej Duda, zostały sfałszowane. W swoim wpisie apelował: „Czy ta informacja dotrze do szefów Koalicji Obywatelskiej aby zrozumieli, że sytuacja jest groźna? Zlekceważyli wybory prezydenckie i pozwolili na sfałszowanie wyników i mamy kogo mamy na tym ważnym stanowisku”.
W swoich poglądach nie jest odosobniony. W innych poście czytamy m.in., że „Fałszowanie (PiS – przyp. Demagog) mają we krwi!”. Opublikowano także wiadomość, w której ogłoszono, że „pisowski reżim złodziei (…) fałszuje wybory”, a pod wrażeniem fałszerstw ma być „Putin i Łukaszenko”.
Żadnych z tych twierdzeń nie udowodniono w wywiadzie tygodnika „Newsweek”, na który powołują się wymienieni internauci.
Tekst szybko wzbudził reakcje ekspertów, polityków i publicystów, które zebrały m.in. Wirtualna Polska czy Wirtualne Media. Krytykowały go także politycy związani z opozycją jak Roman Giertych czy Anna Maria-Żukowska. Dziennikarz Michał Danielewski – w serwisie OKO.press, zwykle krytycznym wobec Prawa i Sprawiedliwości – napisał: „Manipulacja wynikiem wyborów tylko w jednym okręgu wymaga skoordynowanej akcji fałszującej od kilku do nawet kilkunastu tysięcy głosów. To scenariusz z gatunku fantastyki. Nawet w czasach PiS twój głos wyborczy miał, ma i będzie miał znaczenie”.
Kim jest Marek Zagrobelny? Odszedł z partii w 2015 roku i ostrzega przed PiS
Warto zwrócić uwagę, co rzeczywiście znajduje się w tekście opublikowanym przez tygodnik „Newsweek”, zwłaszcza że – być może – jest on dla niektórych komentujących trudno dostępny, ze względu na to, że wymaga płatnego dostępu.
Artykuł opublikowany w sieci pod tytułem: „Były działacz PiS: Widziałem, jak PiS fałszuje wybory. Sam miałem wpływ na fałszowanie [UJAWNIAMY]” jest wywiadem dziennikarki Renaty Grochal z byłym działaczem Prawa i Sprawiedliwości Markiem Zagrobelnym. W 2022 roku nakładem wydawnictwa Arbitror ukazała się w języku polskim jego książka „Pokochać PiS”. Na stronie wydawcy czytamy, że jest „byłym politykiem Prawa i Sprawiedliwości”, który „po procesie przemiany osobowej porzucił partię w roku 2015 i przeprowadził się do Oslo w Norwegii”.
Marek Zagrobelny jest zaniepokojony proponowanym przez Prawo i Sprawiedliwość zmianom w Kodeksie wyborczym. „Nikt mnie nie przekona, że to są zmiany profrekwencyjne, które mają ludziom ułatwić głosowanie (…). To wszystko ma służyć wyłącznie temu, by mobilizować elektorat PiS i jednocześnie zniechęcić ludzi głosujących na opozycję” – mówi rozmówca Renaty Grochal.
Zagrobelny w swoich obawach nie jest odosobniony. Po części podziela je np. Rzecznik Praw Obywatelskich, a propozycja zmiany Kodeksu wyborczego (projekt nie zakończył jeszcze ścieżki legislacyjnej) była przedmiotem dyskusji polityków, o czym pisaliśmy wielokrotnie w naszych analizach.
Przytoczony powyżej fragment wypowiedzi Marka Zagrobelnego dotyczy przyszłości i intencji, nie sposób więc zweryfikować ją w kontekście prawdy lub fałszu.
Prawo i Sprawiedliwość fałszowało wybory? A gdzie dowody?
Przedmiotem zainteresowania opinii publicznej stał się inny fragment wywiadu z Markiem Zagrobelnym, w którym stwierdził on, że „fałszuje się wybory”. Dodał, że osobiście „był (fałszowania wyborów – przyp. Demagog) świadkiem i w niektórych przypadkach miał wpływ na fałszowanie głosów”.
Warto zaznaczyć, że Zagrobleny przyznał, że był członkiem korpusu ochrony wyborów w latach 2007–2014. Fałszerstw wyborczych – według informacji Zagrobelnego – mieli się dopuszczać członkowie PiS.
Według Zagrobelnego rzekome fałszerstwa wyborów polegają na:
- dopisywaniu drugiego krzyżyka na karcie do głosowania, co sprawia, że oddany głos (na partię konkurencyjną wobec PiS) staje się nieważny (Zagrobelny mówi: „Jeśli to karta, na której jest oddany głos na Koalicję Obywatelską, to dostawia drugi krzyżyk na liście innej partii, a wiadomo, że jak są krzyżyki na dwóch różnych listach, to głos jest nieważny”),
- głosowaniu przez członków komisji wyborczych za osoby, które nie przyszły głosować (Zagrobelny mówi: „Chodzi o to, że w małych komisjach na wsiach czy w małych miasteczkach ludzie w komisji dzielą się spisami wyborców i przeważnie osoba z danego osiedla czy wsi bierze spis wyborców z tej miejscowości, bo zna tam praktycznie wszystkich. Taka osoba widzi, że pięć albo dziesięć osób to są staruszkowie czy osoby z niepełnosprawnościami albo rodziny, które wyjechały na urlop, i oni nie przyjdą na głosowanie. Pisowiec ma zakodowane, że musi pomóc partii. Więc w trakcie dnia podpisuje się za taką osobę, a potem, gdy już sam głosuje, wrzuca dodatkową kartę do urny razem z własnym głosem”),
- głosowaniu za pacjentów DPS, co – jak twierdzi Zagrobelny – jest „stałą praktyką” (Zagrobelny mówi: „Stałą praktyką jest też wykorzystywanie pacjentów DPS-ów i głosowanie za nich”).
Rozmówca w żaden sposób nie udowodnił stawianych przez siebie zarzutów, a dziennikarka nie skonfrontowała go z faktami, które temu przeczą.
Masowe fałszerstwa polegające na unieważnianiu głosów? Dane tego nie potwierdzają
Zagrobelny mówi o unieważnianiu głosów poprzez dostawienie dodatkowego krzyżyka, co dosadnie ilustruje okładka tygodnika.
Informację, jak wygląda liczba głosów nieważnych w poszczególnych wyborach (Zagrobelny mówi o fałszerstwach po 2007 roku) można zweryfikować. Dane przeczą, by miało miejsce fałszerstwo wyborów na rzecz Prawa i Sprawiedliwości polegające na unieważnianiu głosów.
Przytoczone dane przeczą, by dochodziło do fałszerstw
Przytoczone dane przeczą, by Prawo i Sprawiedliwość fałszowało wybory za pomocą dopisywania do prawidłowo oddanego głosu krzyżyka, co sprawia, że głos staje się nieważny.
Po pierwsze, powyższe dane pokazują, że za rządów z udziałem Prawa i Sprawiedliwości (od 2015 roku) procentowy udział głosów nieważnych w wyborach każdego typu maleje w stosunku do ostatnich wyborów przeprowadzonych za rządów PO.
Po drugie, na głosy nieważne nie składają się jedynie te, gdzie skreślono dodatkowych kandydatów (o takim rzekomym fałszerstwie mówi Zagrobelny), ale także takie, gdzie nie zagłosowano na żadnego kandydata. I tak w wyborach do Sejmików w 2018 roku (za rządu PiS) – 29 proc. wszystkich głosów nieważnych stanowią te, gdzie postawiono krzyżyki przy dwóch lub więcej kandydatach, a 71 proc. stanowiły te, gdzie nie zagłosowano na nikogo.
Po trzecie, niektórzy wyborcy intencjonalnie oddają głos nieważny. Politolog dr hab. Szymon Ossowski z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu w rozmowie z serwisem TVN24 tłumaczy, że czasem „jest to wyraz protestu: chcę iść na wybory, ale uznaję, że nie ma kandydata na jakiego mógłbym postawić głos”. Można domniemywać, że stąd bierze się wzrost liczby głosów nieważnych w drugiej turze wyborów prezydenckich w stosunku do pierwszej tury, kiedy wyborcy mają wybór spośród większej liczby kandydatów.
Po czwarte, powodem oddania głosu nieważnego bywa niekiedy trudność w zrozumieniu zasad samego głosowania. Nie przypadkiem procentowo największa liczbę głosów nieważnych (17,4 proc.) oddano w wyborach do sejmików 2014 roku, za co eksperci winili tzw. efekt książeczki (o tym zjawisku więcej w dalszej części tekstu), a najmniej (bo mniej niż 1 proc.) jest głosów nieważnych w stosunkowo łatwych z perspektywy wyborcy pierwszych turach wyborów prezydenckich, kiedy można zminimalizować efekt głosów protestu.
Ekspert: „Opowieść o dopisywanych krzyżykach słyszałem już wielokrotnie i nigdy się nie potwierdziła”
Dr hab. Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie specjalizujący się w tematyce systemów wyborczych, w rozmowie z Demagogiem przekonuje, że w wyborach z pewnością dochodzi do drobnych nieprawidłowości, jednak nie mają one wpływu na ostateczny wynik głosowania. „Jestem głęboko o tym przekonany i nie znam żadnych dowodów, że jest inaczej” – mówi badacz z UJ.
„Opowieść o dopisywanych krzyżykach słyszałem już wielokrotnie i nigdy się nie potwierdziła. Oczywiście zdarzają się błędy w liczeniu, ale te – jak wykazaliśmy w naszym badaniu o wyborach z 2014 roku – wzajemnie się znosiły”.
Dr hab. Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie dla Demagoga
W 2014 roku PiS oskarżał, że głosy są unieważniane na niekorzyść tej partii. Eksperci nie potwierdzili tego zjawiska
W wyborach do sejmików wojewódzkich w 2014 roku oddano 17,4 proc. nieważnych głosów. W wyniku tych wyborów Platforma Obywatelska w skali całego kraju wprowadziła 179 radnych wojewódzkich, a Prawo i Sprawiedliwość – 171.
Po tych wyborach Joachim Brudziński z Prawa i Sprawiedliwości, powołując się na liczbę głosów nieważnych, podawał w wątpliwość uczciwość głosowania. Polityk Brudziński sugerował, że „wystarczy, że członek komisji zrobi wcześniej długopisem krzyżyk na kciuku i podczas liczenia głosów mocniej odciśnie go na karcie do głosowania, co powoduje, że głos jest już nieważny”.
Tym samym przykładem posługiwał się w rozmowie z Renatą Grochal Marek Zagrobelny. Brudziński w 2014 roku zarzucał, że głosy mogą być fałszowane na niekorzyść PiS, a Zagrobelny w 2023 roku oskarżał, że wybory fałszuje na swoją korzyść partia Jarosława Kaczyńskiego.
Po zarzutach Joachima Brudzińskiego grupa ekspertów na zlecenie Fundacji Batorego przygotowała raport „Nieważne głosy, ważny problem. Wyniki badania kart do głosowania z wyborów do sejmików województw 2014”. Eksperci postanowili skonfrontować się z zarzutem o poważnych nieprawidłowościach wyborczych, które sprawiły, że w sondażu Centrum Badania Opinii Społecznej z grudnia 2014 roku 22 proc. Polaków uznało, że wyniki wyborów samorządowych podane przez Państwową Komisję Wyborczą są niewiarygodne.
Naukowcy wylosowali 1000 z 27 435 obwodów wyborczych, a następnie zabezpieczyli karty wyborcze, które z nich pochodziły. Następnie z ogólnopolskiej próby wylosowano 100 obwodów, z których to materiał został przebadany (faktycznie przebadano 93 obwody). „Zastosowana metoda pozwala na uogólnianie otrzymanych wyników oraz na formułowanie wniosków dotyczących całego kraju” – czytamy w przygotowanym przez nich raporcie.
Fałszerstw nie stwierdzono. W raporcie czytamy, że:
„Nie stwierdzono, by błędy w klasyfikacji głosów nieważnych (klasyfikowanie jako nieważne głosów ważnych i jako ważne głosów nieważnych) miały zauważalny wpływ na wynik wyborów. Pomyłki dotyczące przypisywania głosów niewłaściwym komitetom występowały wyjątkowo i często wzajemnie się znosiły”.
„Nieważne głosy, ważny problem. Wyniki badania kart do głosowania z wyborów do sejmików województw 2014”
Skąd zatem tak duża liczba głosów nieważnych?
„Najpoważniejszy (powód – przyp. Demagog) eksperci widzieli w tzw. efekcie książeczki. Zachowania wyborców wynikały z niezrozumienia lub z niezbyt wnikliwego przeczytania zbroszurowanych kart, co w połączeniu z niskim zainteresowaniem obywateli wyborami do sejmików sprawiło, że część wyborców mogła stosować wzorce głosowania z odbywających się równocześnie wyborów do niższych szczebli samorządu”.
„Nieważne głosy, ważny problem. Wyniki badania kart do głosowania z wyborów do sejmików województw 2014”
Dlatego badacze rekomendowali m.in. przeprowadzanie akcji edukacyjnej na temat zasad głosowania oraz rezygnacji z „kart zbroszurowanych”, czyli tzw. książeczki. Ta – zdaniem badaczy – powoduje znaczące zwiększenie liczby głosów nieważnych (szacunkowo – nawet o kilkaset tysięcy), co jest spowodowane błędnym wskazywaniem przez wyborców wielu preferencji na kilku listach wyborczych.
Opozycyjna akcja „Obserwujemy wybory” w 2018 roku także nie potwierdziła celowego unieważniania głosów
Ostatnie wybory samorządowe w 2018 roku miały miejsce za rządów z udziałem Prawa i Sprawiedliwości.
Dr hab. Jacek Haman z Uniwersytetu Warszawskiego przygotował publikację „Wybory samorządowe 2018. Raport z obserwacji”. Dokument, który ukazał się nakładem Fundacji Batorego, był odpowiedzią na pojawiające się od wyborów samorządowych w 2014 roku głosy, że głosowanie w Polsce jest fałszowane.
Akcję „Obserwujemy wybory” zorganizowała w 2018 roku Fundacja im. Stefana Batorego, Komitet Obrony Demokracji, Kampania przeciw Homofobii, Akcja Demokracja i Stowarzyszenie Watchdog Polska. Wzięło w niej udział ponad 600 obserwatorów, którzy zostali wysłani do 300 losowo wybranych lokalów wyborczych.
Obserwatorzy nie potwierdzili, by wybory były sfałszowane:
„Wyniki obserwacji nie wskazują na to, by w skali kraju wybory miały przebiegać w sposób nieuczciwy bądź też by błędy w pracach komisji lub problemy organizacyjne miały jakkolwiek znaczący wpływ na wynik wyborów”.
„Wybory samorządowe 2018. Raport z obserwacji”
Ekspert z UJ przestrzega przed publikacją „Newsweeka”
Dr hab. Jarosław Flis w rozmowie z Demagogiem przekonuje, że publikacja „Newsweeka” jest nieodpowiedzialna i groźna dla demokracji.
„Podawanie takich informacji jest niebezpieczne i może mieć charakter samospełniającej się przepowiedni. Im więcej osób opowiada o oszustwach wyborczych, tym większa szansa, że się one wydarzą. Ludzie bardzo często potrzebują usprawiedliwienia, by złamać prawo. Kiedy czytają, że wybory zostały sfałszowane, mogą próbować sfałszować je w przyszłości, by wyrównać szansę – tłumaczy dr hab. Jarosław Flis w komentarzu dla Demagoga.
W jego ocenie redakcja „Newsweeka” powinna zweryfikować sensacyjne doniesienia o rzekomych fałszerstwach wyborczych.
„W 10 minut można obalić to twierdzenie. Przecież są eksperci, którzy badali ten temat. Poza tym w Państwowej Komisji Wyborczej zasiada czterech przedstawicieli opozycji. Za organizację wyborów odpowiadają samorządy, jak do fałszerstw na rzecz Prawa i Sprawiedliwości mogłoby dojść np. w Sopocie? Jeżeli do fałszerstw dochodziłoby w samorządach rządzonych przez Prawo i Sprawiedliwość różnice w liczbie głosów w poszczególnych gminach musiałyby się układać w jakiś wzór. A przecież procentowy udział nieważnych głosów w rządzonym przez opozycję Sopocie nie odbiega od tej w rządzonym z poparciem Prawa i Sprawiedliwości Janowie Lubelskim”.
Dr hab. Jarosław Flis dla Demagoga
Poszliśmy za tropem wskazanym przez eksperta. I tak w 2020 roku, czyli za rządów z udziałem Prawa i Sprawiedliwości w Janowie Lubelskim w drugiej turze wyborów prezydenckich Andrzej Duda zdobył 74,32 proc. głosów, a Rafał Trzaskowski – 25,68 proc. W tych samych wyborach w Sopocie Rafał Trzaskowski zdobył 72,16 proc., a Andrzej Duda – 27,84 proc.
Przy czym w obu miejscowościach procentowy stosunek głosów nieważnych do głosów ważnych był podobny. W Sopocie oddano 204 nieważne głosy na 24 360 głosy ważne, co daje 0,84 proc. W Janowie Lubelskim 65 głosów było nieważnych przy 8 655 głosach ważnych, co daje 0,75 proc.
Głosowanie za nieobecnych i pacjentów DPS?
W drugiej części artykułu Marek Zagrobleny twierdzi, że głosy na rzecz Prawa i Sprawiedliwości są fałszowane przez sympatyków Prawa i Sprawiedliwości będących członkami komisji wyborczych. „Pisowiec ma zakodowane, że musi pomóc partii. Więc w trakcie dnia podpisuje się za taką osobę (która nie przyszła na wybory – przyp. Demagog), a potem, gdy już sam głosuje, wrzuca dodatkową kartę do urny razem z własnym głosem” – czytamy w wywiadzie. Zagrobelny mówi także, że „stałą praktyką jest też wykorzystywanie pacjentów DPS-ów i głosowanie za nich”.
Z zarzutami fałszerstw przy głosowaniu zmierzył się także prezes Ogólnopolskiej Grupy Badawczej Łukasz Pawłowski. Badacz zwrócił uwagę, że wyniki exit poll, czyli sondażu realizowanego w dniu wyborów na osobach wychodzących z lokali wyborczych w 2019 roku w przypadku Prawa Sprawiedliwości różnił się tylko o 0,01 punktu procentowego od rzeczywistych wyników tej partii.
Jeśli rzeczywiście wyniki wyborów w 2019 roku byłyby sfałszowane na rzecz Prawa i Sprawiedliwości, można domniemywać, że rozbieżności charakteryzujące się wysoką trafnością sondażu exit poll i ostatecznych wyników byłyby zdecydowanie większe.
Poza tym warto podkreślić, że rozmówca Renaty Grochal nie przedstawił żadnych dowodów na poparcie swojego twierdzenia.
Co więcej, Kodeks wyborczy stanowi, że liczba członków w komisji wyborczej związana jest z wielkością obwodu głosowania i liczy od 7 do 13 osób wskazanych przez pełnomocników wyborczych (minimalny skład to 5 członków). W przypadku wspomnianych DPS-ów występują trzyosobowe składy komisji.
Zatem w przypadku opisywanych sposobów fałszerstw członkowie okręgowych komisji wyborczych, w skład których wchodzą przedstawiciele różnych partii, musieliby działać w porozumieniu. Tym samym po części dokonywaliby fałszerstw na niekorzyść ugrupowań, które reprezentują.
To Sąd Najwyższy stwierdza ważność wyborów
O ważności wyborów w Polsce – po zapoznaniu się ze sprawozdaniem przedstawionym przez Państwową Komisję Wyborczą oraz po rozpoznaniu protestów – rozstrzyga Sąd Najwyższy (art. 101 Konstytucji RP). O ważności wyborów samorządowych rozstrzyga właściwy sąd okręgowy (art. 394 kodeksu wyborczego)
Sąd Najwyższy stwierdził ważność wyborów, które odbyły się po przejęciu władzy przez PiS:
- prezydenckich w 2020 roku, które wygrał Andrzej Duda (93 protesty zasadne, ale bez wpływu na wynik wyborów),
- parlamentarnych w 2019 roku, które wygrało Prawo i Sprawiedliwość w Sejmie i opozycja w Senacie (27 protestów zasadnych, ale bez wpływu na wynik wyborów),
- do Parlamentu Europejskiego w 2019 roku, wygrane przez Prawo i Sprawiedliwość (8 protestów zasadnych, ale bez wpływu na wynik wyborów),
- prezydenckich w 2015 roku, które wygrał Andrzej Duda (6 protestów zasadnych, ale bez wpływu na wynik wyborów).
Samo przyznanie się do incydentów fałszerstw nie podważa wyników wyborów
Cytowane fragmenty orzeczeń (1, 2, 3, 4) Sądu Najwyższego ilustrują, że w przypadku wyborów istnieją pewne nieprawidłowości, ale nie miały one wpływu na ostateczny wynik wyborów. Przykładowo w 2019 roku nie wysłano do jednego wyborcy pakietu, który wyraził chęć głosowania korespondencyjnego za granicą. Inny wyborca nie mógł oddać głosu, choć do lokalu przyszedł przed godziną jego zamknięcia.
Nieprawidłowości w przeprowadzeniu wyborów nie oznaczają, że ich wyniki nie są rozstrzygające, czy też zostały sfałszowane. O tym każdorazowo – na podstawie Konstytucji – decyduje Sąd Najwyższy.
Dlatego też nie sposób na podstawie jednostkowych historii o nieudowodnionych fałszerstwach, których miał się dopuścić Marek Zagrobelny, wnioskować, że – jak na swojej okładce uczynił to „Newsweek” – wybory zostały sfałszowane.
Międzynarodowi obserwatorzy chwalą administrację wyborczą, ale krytykują stronniczość mediów
Warto także nadmienić, że wybory w Polsce są regularnie monitorowane przez obserwatorów Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, którzy nie odnotowali fałszerstw wyborczych. W sprawozdaniu końcowym przygotowanym przez obserwatorów OBWE z wyborów parlamentarnych w 2019 roku napisano, że „administracja wyborcza wypełniała swój mandat w sposób profesjonalny i przejrzysty”.
W raporcie OBWE skrytykowano stronniczość mediów publicznych podczas polskich wyborów parlamentarnych w 2019 roku:
„Stronniczość mediów i nietolerancyjna retoryka kampanii wyborczej budziły poważne wątpliwości. Choć wszyscy kandydaci mogli swobodnie prowadzić kampanię wyborczą, wysocy rangą funkcjonariusze publiczni wykorzystywali wydarzenia finansowane ze środków publicznych jako okazję do agitacji wyborczej. Dominacja partii rządzącej w mediach publicznych jeszcze bardziej wzmocniła jej przewagę”
„Krótkoterminowa misja obserwacji wyborów ODIHR. Sprawozdanie końcowe”
Podobne wnioski zostały wyciągnięte przez obserwatorów OBWE monitorujących wybory prezydenckie w Polsce w 2020 roku. W raporcie czytamy, że „były przeprowadzone w sposób profesjonalny”. Eksperci kolejny raz byli krytyczni wobec wykorzystania mediów publicznych w kampanii wyborczej. W dokumencie napisano, że: „W ewidentnie spolaryzowanym i tendencyjnym środowisku medialnym nadawca publiczny nie zapewnił zrównoważonego i bezstronnego relacjonowania wyborów, pełniąc raczej instrumentalną rolę w kampanii prezydenta ubiegającego się o reelekcję”.
Patryk Słowik: „Istotne jest, by w wywiadzie nie znajdowały się nieprawdziwe informacje”
O ocenę wywiadu Renaty Grochal z Markiem Zagrobelnym poprosiliśmy również Patryka Słowika, dziennikarza „Wirtualnej Polski”, w przeszłości związanego z „Dziennikiem Gazetą Prawną”.
„W wywiadzie prasowym najistotniejsze – moim zdaniem – jest to, by zainteresował on czytelników. To można osiągnąć różnymi sposobami – czasem »dociskając« swojego rozmówcę, a czasem pozwalając mu mówić i jedynie pilnując, by nie odpływał w kierunku wątków pobocznych” – tłumaczy w komentarzu dla Demagoga Patryk Słowik.
Dziennikarz w rozmowie z Demagogiem podkreśla również, że „istotne oczywiście jest także to, by w wywiadzie nie znajdowały się nieprawdziwe informacje, a jeśli rozmówca koniecznie chce je przekazać – by opatrzone to było stosownym zastrzeżeniem ze strony dziennikarza przeprowadzającego wywiad”.
W jego ocenie warto oddzielać informacje od opinii:
„Tak jak te pierwsze bywają nieprawdziwe, tak trudno mówić o nieprawdziwych opiniach. Głośny wywiad z »Newsweeka« postrzegam jako wywiad, w którym znajdują się przede wszystkim opinie, a nie weryfikowalne na zasadzie prawda/fałsz fakty”
Patryk Słowik dla Demagoga
Cytowane przez nas na początku analizy wpisy na Facebooku (np. ten) dowodzą, że spore grono internautów odebrało tekst opublikowany w „Newsweeku” jako przedstawienie obiektywnych faktów i uznało, że obecny „rząd jest nielegalny”, a „Prawo i Sprawiedliwość fałszowało wybory”.
Kodeks Postępowania Etycznego wydawcy „Newsweeka”: „Starać się zawsze dostarczać opinii publicznej rzetelną i obiektywną informację”
Agnieszka Skrzypek-Makowska, Kierownik Komunikacji Zewnętrznej w wydawnictwie Ringier Axel Springer – wydawcy tygodnika „Newsweek Polska”, informuje Demagoga, że każdego pracownika obowiązuje Kodeks Postępowania Etycznego.
Ten dokument wewnętrzny został przesłany do wglądu naszej redakcji. Czytamy w nim m.in., że każdy dziennikarz Ringier Axel Springer powinien w szczególności „starać się zawsze dostarczać opinii publicznej rzetelną i obiektywną informację”. Powinien także „zawrzeć w publikacji wszelkie istotne fakty, ważne dla poinformowania opinii publicznej”.
Oskarżenia o fałszerstwa wyborcze mogą mieć poważne konsekwencje
Udostępnianie przez „Newsweek” platformy dla niezweryfikowanych oskarżeń o fałszerstwa wyborcze, które nie mają potwierdzenia w faktach, nie tylko niebezpiecznie dzieli społeczeństwo, lecz także – jak w tym przypadku – w oczach niektórych wyborców podważa legalność wybranej władzy.
O tym, jak bardzo tego typu narracje są niebezpieczne, przekonali się m.in. obywatele Stanów Zjednoczonych oraz Brazylii. Po tym, jak w styczniu 2021 roku ówczesny prezydent USA Donald Trump zasugerował, że wybory zostały sfałszowane, na Kapitol ruszył tłum jego zwolenników. W grudniu 2022 roku komisja śledcza Izby Reprezentantów, która bada okoliczności wydarzeń z 6 stycznia 2021 roku, zarekomendowała prokuraturze federalnej postawienie zarzutów karnych byłemu prezydentowi Donaldowi Trumpowi, dotyczących m.in. podżegania do dokonania przewrotu.
Z kolei w styczniu 2023 roku zwolennicy byłego prezydenta Brazylii Jaira Bolsonara przypuścili atak na rządowe budynki Sądu Najwyższego, Kongresu i pałacu prezydenckiego. Jak pisaliśmy w naszej analizie, skłoniły ich do tego dezinformacja i zarzuty o sfałszowanie wyborów.
*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter