Informujemy o najważniejszych wydarzeniach ze świata fact-checkingu.
Jakie praktyki w mediach nie zasługują na pochwałę?
W związku ze Światowym Dniem Środków Masowego Przekazu przyglądamy się niewłaściwym działaniom, które często spotykamy w mediach.
Fot. Felicia Buitenwerf / Unsplash / Modyfikacje: Demagog
Jakie praktyki w mediach nie zasługują na pochwałę?
W związku ze Światowym Dniem Środków Masowego Przekazu przyglądamy się niewłaściwym działaniom, które często spotykamy w mediach.
Bracholin to niewielka miejscowość położona w województwie wielkopolskim. Jej mieszkańcy mieli upijać się wodą z jeziora, w której podobno znajdował się alkohol. „Chłopi rzucają się na kolana i na czworakach, jak zwierzęta, chłepcą wodę” – tak reakcję na tę sytuację opisywał „Fakt”. „Kobiety modlą się do Boga, by powstrzymał ich mężów przed piciem darmowego alkoholu” – można było przeczytać na łamach tabloidu.
W rzeczywistości w Jeziorze Bracholińskim nie było promili, a mieszkańcy wsi przekonywali, że pozwolili się sfotografować przy zbiorniku wodnym za skromną opłatą od dziennikarza. Historia ma już kilkanaście lat, ale wciąż idealnie obrazuje, jak opowieść wyssana z palca może zrobić karierę w ogólnopolskich mediach.
Wnioski z raportu „Dezinformacja oczami Polaków”, przygotowanego przez Digital Poland, wskazują, że Polacy najczęściej spotykają się z nieprawdziwymi informacjami w telewizji oraz w mediach społecznościowych. Nie oznacza to jednak, że inne media pozostają w tej kwestii bez winy. Niesprawdzone wiadomości pojawiają się również m.in. na portalach informacyjnych i w gazetach, których być może nawet o to nie podejrzewamy.
Po pierwsze… nie kłamać
Na pierwszym roku dziennikarstwa młodzi adepci tego zawodu uczą się, by sprawdzać zgodność przekazywanych dalej wiadomości z prawdą. Tak stoi w Prawie prasowym – ustawie, która, notabene, w przyszłym roku obchodzi swoje 40. urodziny.
Studenci – przyszli dziennikarze zapoznają się też z treścią Karty Etyki Mediów, w której jako pierwszą wymieniono zasadę prawdy. W jej świetle pracownicy mediów mają dokładać „wszelkich starań, aby przekazywane informacje były zgodne z prawdą”, a także „sumiennie i bez zniekształceń relacjonować fakty w ich właściwym kontekście”.
Co dzieje się z tymi ideałami później, po studiach? Dziennikarze trafiają do redakcji, gdzie – jak zauważyła na łamach „Krytyki Politycznej” Magdalena Czubaszek – „piszą propagandę, nakręcają clickbaitozę, a po godzinach walczą o jakościowe teksty”. Jakie są główne „grzechy” mediów, poprzez które wspierają one dezinformację?
1. Clickbaity – odkrył jeden prosty trick, twórcy wartościowych treści go nienawidzą (ZOBACZ JAK)
Mowa o chwytliwych nagłówkach, w których celowo pomija się istotne informacje, aby przekonać czytelnika do kliknięcia i przeczytania całego artykułu. Zdarza się, że autorzy przekazów medialnych korzystają z gotowych „wzorów” na clickbaity. Wtedy przybierają one formę typu.:
- „tylko u nas” – co służy wywołaniu u odbiorcy poczucia wyjątkowości (przykład),
- „musisz to zobaczyć” – sprawia wrażenie, że jeśli czytelnik nie zapozna się z treścią materiału, ominie go ważna wiadomość (przykład),
- „szok” – ma wywołać silne emocje (przykład).
Jak podkreśla dr hab. Paweł Nowak, komunikolog z UMCS w Lublinie, clickbaity mają istotne znaczenie w budowaniu narracji wokół wojny w Ukrainie.
„Choć nie jest to dziennikarsko etyczne ani dobrze świadczące o rzemiośle nadawcy, wiele z informacji ma w tytułach hiperbole (przesadnie), nieuzasadnione stopnie wyższe i najwyższe albo słowa o maksymalnym wartościowaniu lub nacechowaniu emocjonalnym, a w dodatku taki tytuł uzupełniony jest często przez drastyczne lub niepokojące zdjęcie”.
Przykład: fałszywe informacje na temat szczepionek opatrzone emocjonalnym językiem
„Szokujące wnioski z raportu światowej organizacji. „Mamy kłopoty, jeśli chodzi o bezpieczeństwo szczepionek” [VIDEO]” – taki tytuł artykułu zobaczyli pewnego dnia czytelnicy portalu nczas.com.
Emocjonalny język nagłówka ma na celu przyciągnięcie uwagi odbiorców. Wnioski z raportu nie są wszak zwykłymi konkluzjami, ich treść ma być „szokująca”. W tytule artykułu celowo pominięto nazwę organizacji na rzecz enigmatycznego określenia „światowa”, które może wywoływać skojarzenie ze Światową Organizacją Zdrowia. Umieszczenie cytatu w nagłówku sugeruje, że pochodzi on z raportu przygotowanego przez ekspertów, a informacja o wideo, które znajduje się w artykule, ma dodatkowo zachęcić do zapoznania się z jego treścią.
Po przeczytaniu całości tekstu dowiadujemy się, że:
- „szokujące” wnioski pochodzą z raportu tzw. Światowej Rady Zdrowia – organizacji zrzeszającej m.in. przeciwników szczepień, niebędącej wiarygodnym źródłem wiedzy na temat szczepionek przeciw COVID-19,
- słowa cytowane w tytule wypowiedział Peter McCullough, kardiolog, który powielał fałszywe informacje na temat szczepionek,
- sensacyjne wideo? – jedyny filmik, jaki znajdziemy w artykule, to ten zamieszczony w tweecie udostępnionym w tekście. Zawiera on fragment wypowiedzi McCullougha.
Chwytliwe nagłówki wspierają tzw. doomscrolling
Clickbaity można powiązać ze zjawiskiem tzw. FOMO. Oznacza ono z ang. Fear of Missing Out i określa sytuację, w której u człowieka pojawia się wszechogarniający lęk, że inne osoby w danym momencie przeżywają satysfakcjonujące doświadczenia, w których on sam nie uczestniczy. Cierpiący na FOMO zmagają się z dręczącym uczuciem, że mogą „wypaść z obiegu” informacyjnego i przegapić istotne wydarzenie.
Właściciele portali informacyjnych doskonale wiedzą o istnieniu tego zjawiska i wykorzystują strach odbiorców przed przegapieniem informacji do własnych celów – poprzez zachęcanie do wejścia na swoją stronę i pozostanie na niej jak najdłużej, co przekłada się na zyski.
Lęk przed wypadnięciem z obiegu informacyjnego jest czynnikiem wzmagającym tzw. doomscrolling, czyli niekontrolowane, kompulsywne śledzenie newsów. Być może bezustanne wpatrywanie się w ekran jest już tak powszechnym zjawiskiem, że na co dzień nie wyobrażamy sobie funkcjonowania bez niego. Piotr Rogucki śpiewa w jednym z utworów, że „teraz możecie krzyczeć, nagłówki szmatławych portali”. Czyżbyśmy przyzwyczaili się do clickbaitów i po prostu pozwalali im „krzyczeć”?
2. Brak oddzielenia faktów od opinii
W przeciwieństwie do publicystyki informacyjne przekazy medialne nie powinny zawierać komentarzy czy ocen. Zdarza się jednak, że nie stanowią wyłącznie obiektywnego przedstawienia faktów, a raczej próbę nakierowania odbiorcy na to, co powinien myśleć na dany temat.
Fakt jest neutralną informacją możliwą do sprawdzenia i udowodnienia. Z kolei opinie to osobiste sądy osób (lub redakcji), które je wygłaszają, domysły i założenia.
Przykład: opinia na temat partii politycznej przekazana jako obiektywny fakt
W jednym z wydań „Wiadomości” TVP1 pojawił się tzw. pasek o treści „Platforma bez programu”. Faktem jest, że Koalicja Obywatelska, w skład której wchodzi PO, ma swój program. Można go łatwo znaleźć na stronie tego ugrupowania. W związku z tym stwierdzenie, które znalazło się na pasku, stanowi nieprzychylną opinię o jakości programu KO, a nie jest przekazem obiektywnej informacji o tym, że partia ta nie posiada własnych założeń co do kształtu państwa.
Oddzielenie faktu od opinii – jeden z kluczowych elementów w walce z dezinformacją
Jak donosi NASK, eksperci uznają transparentność za niezbędny element w walce z dezinformacją. Mowa tu więc o umożliwieniu odbiorcom odróżnienia wiadomości (obiektywnego faktu) od opinii (subiektywnego komentarza) dziennikarza czy linii programowej redakcji. Istotne jest także informowanie o wykorzystanych źródłach tak, by widz lub czytelnik mógł samodzielnie zapoznać się z ich treścią, oraz oznaczanie materiałów sponsorowanych.
W tej ostatniej kwestii na szczególną uwagę zasługują artykuły na portalach informacyjnych, które zawierają płatną promocję. Część redakcji jasno informuje o tym, że tekst jest sponsorowany (1, 2, 3), jednak zdarza się, że informacja o tym jest pominięta lub znajduje się w mało widocznym miejscu.
3. Pogoń za sensacją
Śmierć, wypadki („najlepiej” z udziałem kogoś znanego), duże pieniądze, afery, makabryczne zbrodnie, skandale, rozstania celebrytów… Dlaczego takie tematy przeważają w mediach? Odpowiedź jest prosta – bo są atrakcyjne i przyciągają największe grono odbiorców.
Co więcej, tego typu przekazy bazują na emocjach. Sensacyjne materiały to treści angażujące, wywołujące oburzenie, szok lub choćby rozbawienie. Kiedyś prym w tym zakresie wiodły tabloidy, dziś sensacyjnymi materiałami o skandalach może „poszczycić się” właściwie każdy portal informacyjny, a także telewizje i radia. Newsy mają przyciągać uwagę, elektryzować, sprawiać, że widz nie przełączy szybko kanału, a internauta nie wyjdzie natychmiast z portalu.
W książce pt. „Publiczność mediów w epoce cyfrowej” prof. Alicja Jaskiernia wyjaśnia:
„Walka o odbiorcę powoduje, że treści istotne społecznie ustępują miejsca sensacji, emocjonalnym debatom oraz infotainmentowi. […] Aktywniejsza publiczność generuje także często konflikt i atmosferę pogoni za skandalem. Tym samym internet stał się gigantycznym wzmacniaczem skandalu, co wpływa także na ton dyskursu w mediach tradycyjnych”.
Prof. Alicja Jaskiernia, „Publiczność mediów w epoce cyfrowej”, s. 16
Zróbmy szybki test. Który nagłówek kliknąłbyś z największą ciekawością (tylko szczerze):
- Dieta a klimat – od talerza do ratowania planety
- Aktualizacja oprogramowania. Dlaczego warto ją robić?
- Wielka afera w Demagogu! Prezeska usłyszy zarzuty!
Jeśli wybrałeś 1 albo 2 – gratulujemy. Naukowcy wskazują jednak, że większość odbiorców zainteresuje się temat nr 3: jest „afera”, są „zarzuty”, prawdopodobnie w tle jest jakiś skandal dotyczący albo przestępstwa, albo kłótni o pieniądze, a przede wszystkim, to zła wiadomość.
Jak czytamy w publikacji pt. „Dziennikarstwo i świat mediów”, autorstwa medioznawców dr. hab. Zbigniewa Bauera i dr. Edwarda Chudzińskiego, media mają przede wszystkim przynosić zyski, przez co dobór i sposób ujęcia tematów niekoniecznie odzwierciedla wzniosłe założenia misji dziennikarskiej i „odpowiada raczej ujęciu zgodnemu z powiedzeniem: »bad news is good news«” (s. 440).
Przykład: słynne pudełko pizzy, które nie przyczyniło się do aresztowania
Ten news ma w sobie wszystko, co potrzebne, by zdobyć zawrotną popularność:
- znani bohaterowie (Andrew Tate i Greta Thunberg),
- konflikt między nimi,
- nawiązanie do sfery seksualności („small dick energy”),
- duże pieniądze i drogie samochody,
- zarzuty o poważne przestępstwa.
Do tego nieprawdopodobna opowieść o schwytaniu podejrzanego o handel ludźmi dzięki nagraniu z pudełkiem pizzy. Problem w tym, że informacja nie jest prawdziwa.
O tym, że do aresztowania byłego kickboksera przyczyniło się pudełko pizzy, donosiły m.in.: RMF24, Newsweek, Onet, WP, o2.pl, Glamour, Polsat News oraz TVN, który podał tę informację również na swojej antenie. Czy wiele źródeł informacji oznacza, że jest ona prawdziwa?
Niekoniecznie – wszystkie te media uległy pokusie rozpowszechnienia sensacji. W rzeczywistości Ramona Bolla, rzeczniczka Dyrekcji ds. Badania Przestępczości Zorganizowanej i Terroryzmu w Rumunii (DIICOT), zaprzeczyła, że nagranie z pudełkiem pizzy odegrało rolę w zatrzymaniu Tate’a.
Wyświetl ten post na Instagramie
4. Zdjęcia i nagrania bez właściwego kontekstu
„Oficjalnie: Lewandowski odchodzi z Bayernu! Kierunek USA” – mogli przeczytać fani TVP Sport w 2019 roku. Tuż obok tej informacji widniało zdjęcie zawodników, a w centralnej części fotografii znalazł się Robert Lewandowski.
Czyżby znany piłkarz, zanim zaczął grać dla FC Barcelony, występował w amerykańskim klubie? Nic z tych rzeczy! Wiadomość dotyczyła zawodniczki monachijskiej drużyny, Giny Lewandowski, która po siedmiu latach gry w Niemczech wróciła do Stanów Zjednoczonych, skąd pochodzi (stąd taka forma jej nazwiska).
W artykule na ten temat na stronie TVP Sport widnieje co prawda imię Gina, ale zdjęcie przedstawia Roberta. Umieszczenie jego fotografii w tekście dotyczącym Giny to jakby reklamować bar mleczny zdjęciami sushi – pierogi są pyszne, ale jednak przyszedłeś tu po surową rybę.
Media często serwują nam „pierogi”, co – czasami nieświadomie – przyczynia się do dezinformacji. O ile wątpliwości dotyczące Lewandowskiego rozwiewa sam artykuł, a po sensacyjnej informacji pozostaje tylko przysłowiowy niesmak, o tyle wiadomość opublikowana przez portal gazeta.pl na początku wojny w Ukrainie realnie wprowadzała w błąd.
Popularne nagranie, na którym ojciec żegna się z córką, przedstawiono tak, jakby sytuacja miała miejsce w 2022 roku, podczas gdy w rzeczywistości wydarzyła się w osiem lat wcześniej. Doprecyzowanie znalazło się później w tym materiale, ale zanim to nastąpiło, nagranie zdążyło obiec internet jako aktualne.
Intrygujące zdjęcie zapewnia wejścia na stronę
Dlaczego portale internetowe decydują się na zamieszczanie fotografii lub nagrań niezwiązanych z tematem artykułu? Na pierwszy rzut oka nie ma to żadnego sensu – przecież media mają przede wszystkim informować. Jak podkreśla jednak dr Katarzyna Bąkowicz, zdjęcie, „które będzie wyjątkowo chwytliwe, zapewni dużo wejść na stronę, tym samym generując zyski nadawcy. Nawet jeśli artykuł, który kryje się pod linkiem, jest wybitny, ciekawy i zawiera głębokie przemyślenia […] nie zapewni takiej popularności, jak gorsza treść ale intrygująco zapowiedziana” (s. 98).
„Nowe media dają od razu cały »pakiet«: treść, obraz i wnioski, zatem nie trzeba myśleć, wczytywać się i analizować. W kilka chwil wiadomo co, gdzie i komu się stało. Nad kwestią prawdziwości, użytkownik nie zastanawia się, gdyż czeka na niego kolejna porcja informacji podczas przeglądania portalu. Często więc czyta nagłówek lub kilka pierwszych zdań, ogląda zdjęcia i przechodzi dalej, do kolejnej wiadomości, w przekonaniu, że bycie poinformowanym opiera się w dużej mierze na czynniku ilościowym a nie jakościowym, czyli liczy się to ile posiada się wiadomości a nie jakiej treści”
Dr Katarzyna Bąkowicz, „Fake news jako produkt medialny w dobie postprawdy” (s. 77)
Przykład: Trzaskowski odpoczywa, gdy w Polsce dzieją się straszne rzeczy?
Zdarza się, że zdjęcia celowo są dobrane do zilustrowania artykułu w taki sposób, aby zmieniały kontekst odczytania całości przekazu. Gdy patrzymy na poniższą fotografię, trudno wyzbyć się wrażenia, że Rafał Trzaskowski beztrosko wypoczywa na wakacjach w Egipcie – ma założone okulary przeciwsłoneczne, uśmiecha się; widać, że jest ładna pogoda.
Podczas gdy w Przewodowie nastąpiła eksplozja rakiety, Trzaskowski faktycznie przebywał w Egipcie. Nie był tam jednak w celach wypoczynkowych, na co wskazuje zdjęcie, lecz w związku ze szczytem klimatycznym odbywającym się w Szarm el-Szejk. Co więcej, ilustracja zamieszczona w artykule na stronie TVP Info to wycięty fragment fotografii wykonanej podczas Parady Równości w Warszawie w czerwcu 2022 roku.
5. Fałszywe autorytety
Nie ma nic złego w uwiarygodnieniu artykułu czy materiału wypowiedzią eksperta w danej dziedzinie. Jest to nawet pożądane i świadczy o chęci pogłębienia tematu, ale warunek jest jeden – ekspert musi faktycznie być ekspertem.
Nie można być ekspertem od wszystkiego
Niestety zdarza się, że media o tym zapominają i komentarze np. publicystów przedstawiają jako zdanie specjalistów w danej dziedzinie. Np. na antenie TVP często występują „eksperci” – ci sami publicyści, którzy są znani odbiorcom z omawiania innych zagadnień.
Maciej Budzich, bloger, autor mediafun.pl, przygotował w 2020 roku raport zatytułowany „Trzej Muszkieterowie Wiadomości TVP – eksperci na każdy temat i na każde zawołanie”, w którym przygląda się wypowiedziom Miłosza Manasterskiego, Artura Wróblewskiego oraz Adriana Stankowskiego. Budzich wskazuje:
„Oczywiście każda stacja dobiera sobie takich komentatorów jakich chce, dopasowanych do kategorii tematu, specjalizujących się w określonych dziedzinach. Sęk w tym, że w TVP jest jednak inaczej. Manasterski, Wróblewski, Stankowski mogą wypowiadać się na każdy temat”.
Maciej Budzich w komentarzu do raportu „Trzej Muszkieterowie Wiadomości TVP – eksperci na każdy temat i na każde zawołanie”
Komentarze publicystów nie są praktyką, której media powinny zaniechać. Jednak ważne jest, aby oddzielać obiektywne fakty od subiektywnej opinii komentatora i nie przedstawiać zdania (nie) eksperta jako oceny eksperckiej.
Przykład: wymyślony specjalista od mody
Innym problemem jest wymyślanie ekspertów. Większość z nas zapewne pamięta głośną sprawę Christiana Paula, przedstawianego jako amerykańskiego projektanta mody, który pochlebnie wypowiadał się o stylu Agaty Kornhauser-Dudy.
Po emisji materiału z jego udziałem w TVP internauci przeprowadzili własne śledztwa na jego temat i dotarli do informacji, że rzekomy amerykański projektant tak naprawdę jest Polakiem. Patryk Michalski, dziennikarz Wirtualnej Polski, zmieścił nawet nagranie, w którym „Paul” mówi w języku polskim, co jest dość zabawne, zważywszy, że w materiale TVP wypowiadał się po angielsku.
#Wiadomości | Zwykle robi to bez obecności kamer. Pierwsza dama Agata Kornhauser-Duda przez 5 ostatnich lat odbyła tysiące spotkań i zainicjowała setki akcji charytatywnych. Kancelaria Prezydenta podsumowała dziś jej działalność. pic.twitter.com/o604YH81iA
— 19.30 TVP (@1930_tvp) June 22, 2020
Do czego doprowadza niedbałość mediów w doborze ekspertów?
Przede wszystkim do spadku zaufania do prezentowanych w nich przekazów. Świadomość, że w mediach cytowane są wypowiedzi (nie) ekspertów, sprawia, że odbiorcy samodzielnie starają się weryfikować ich autentyczność, co czasami skutkuje… fałszywymi informacjami.
W jednej z naszych analiz przyglądaliśmy się próbie weryfikacji nauczycieli występujących w „Wiadomościach”. Na TikToku pojawiła się bowiem sugestia, że osoby wypowiadające się w materiale mają „zmyślone nazwiska”, ponieważ nagrano je w tym samym pomieszczeniu, a podpisano jako reprezentujących różne placówki edukacyjne. Nauczyciele okazali się prawdziwi, a fakt zarejestrowania ich wypowiedzi w tym samym miejscu nie dowodzi manipulacji ze strony telewizji.
6. Lenistwo, czyli „kopiuj-wklej”
Czy zdarzyło ci się kiedyś natrafić na tę samą informację w różnych mediach? A zauważyłeś, że czasami mają one identyczną treść co do słowa?
Zgodnie z polskimi przepisami proste informacje prasowe nie stanowią przedmiotu prawa autorskiego (art. 4). Media mogą więc je wykorzystywać i publikować na swoich stronach. Prowadzi to do tego, że niekiedy natrafiamy na niemal takie same artykuły napisane rzekomo przez odmienne redakcje. W istocie to przekopiowane fragmenty tekstów z agencji prasowych.
Przykłady: policja szuka sprawców, a media publikują… ten sam tekst
„Do napadu doszło 23 marca 2022 roku ok. g. 20.00 przy ul. Turkusowej w Lublinie” – czytamy na stronie RMF. „Trzech zamaskowanych mężczyzn weszło do lokalu, w którym znajduje się jubiler, a następnie grożąc właścicielowi bronią, skradli biżuterię, złoto oraz pieniądze” – kontynuuje artykuł na stronie Wirtualnej Polski. „Straty zostały wycenione na blisko 3 miliony złotych” – dodaje Eska. Kolejność cytowania jest dowolna, bo każde z tych zdań znalazło się na każdej z tych stron – niektóre w delikatnie zmienionej formie.
„Asp. szt. Marcin Józwik z Komendy Powiatowej Policji w Łukowie poinformował w czwartek o dotkliwym pobiciu 33-latka…” – informuje Interia i nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że zakończenie tego zdania można znaleźć np. na stronie Onetu („…przez nieznanych mu mężczyzn w centrum Stoczka Łukowskiego”). „– Z relacji pokrzywdzonego wynikało, że napastnicy bili go pięściami i kopali po całym ciele. […] – przekazał policjant” – pisze PolskieRadio24, ale też Interia i Onet.
Nie jest to porozumienie ponad podziałami ani żadna współpraca między redakcjami. Po prostu redaktorzy wspomnianych portali korzystali z tych samych informacji (napad na jubilera, pobicie 33-latka), udostępnionych przez PAP, i nie zadali sobie trudu, żeby przekazać je w autorski sposób.
7. Negatywny wpływ na język w dyskursie publicznym
Prawo prasowe, które określa zadania dziennikarzy, nakłada na nich obowiązek „dbania o poprawność języka i unikania używania wulgaryzmów” (art. 12 ust. 1 p. 3). Kwestia ta była dla ustawodawcy na tyle istotna, że dbałość o poprawność językową i przeciwdziałania wulgaryzacji podkreślił także w kontekście zadań ciążących na redaktorze naczelnym (art. 25 ust. 4). W naszym kraju obowiązuje również ustawa o języku polskim – młodsza od Prawa prasowego, ale już od sześciu lat pełnoletnia. Zobowiązuje ona do ochrony polszczyzny wszystkie instytucje i organizacje, uczestniczące w życiu publicznym (art. 3 ust. 2).
Jak jest w praktyce?
Przykłady: „Chamy” i „leniwe, ulane świnie”
Literówki zdarzają się oczywiście każdemu. Prawdziwy problem zaczyna się wtedy, gdy na antenie telewizji publicznej pada stwierdzenie, że politycy opozycji to „chamy”, które „cały czas drą mordy” albo kiedy słuchacze radiowej Trójki słyszą, że za ruchem ciałopozytywności stoją „leniwe, ulane świnie”.
Kłopot jest też wtedy, gdy znani publicyści Krzysztof Stanowski i Robert Mazurek beztrosko dworują sobie z molestowania, a w ich podcaście pada zdanie: „idzie ładna dziewczyna, ty się spojrzysz, mówisz ku**e, zmolestowałem” (odcinek nie już dostępny na YouTubie z uwagi na naruszenie warunków korzystania z serwisu).
A co z programami reality show? Tam uczestnicy używają wulgaryzmów na porządku dziennym. Nie dziwi nas to? Nie wywołuje sprzeciwu? A co, jeśli natrafiamy na informację, że Janusz Korwin-Mikke znowu kogoś „zmasakrował”? Będziemy zaskoczeni?
Niskie standardy językowe nie robią wrażenia na odbiorcach
Jak podkreśla prof. Jerzy Bralczyk:
„Nasilenie publicznych zachowań językowych o znamionach brutalności może prowadzić do obniżenia norm, standardów komunikacyjnych. […] Rosnąca obecność w publicznym dyskursie językowych eksponentów agresywności, dominacji, pogardy, ordynarności, wulgarności i cynizmu sprawia, że wartość emocjonalna słów się zmienia”.
Prof. Jerzy Bralczyk, „Brutalizacja języka publicznego”, s. 5
Słowem – odbiorcy przyzwyczajają się do brutalizacji, wulgaryzmów, a nawet do błędów językowych. Przykład tego ostatniego skutku można znaleźć w sekcji pytań i odpowiedzi na stronie sjp.pwn.pl. Na pytanie internauty na temat „odnośnie do”, prof. Mirosław Bańko udzielił następującej odpowiedzi”:
„Konstrukcję odnośnie czegoś – np. „Odnośnie Pana pytania mam kilka uwag” – krytykowano od dawna jako zapożyczenie składniowe z rosyjskiego. Radzono zastępować ją przez odnośnie do czegoś, np. „Odnośnie do Pana pytania mam kilka uwag”. Ostatnio ta krytyka zelżała, głównie ze względu na znaczne rozpowszechnienie konstrukcji ocenianej jako niepoprawna. […]
Ciekawe, że w Pana odczuciu jest wręcz odwrotnie niż twierdzą przywiązani do tradycji poloniści: odnośnie do czegoś wydaje się Panu podejrzane, a odnośnie poprawne”.
Prof. Mirosław Bańko w odpowiedzi na stronie sjp.pwn.pl.
Podsumowanie – media idealne, czyli jakie?
Wyobraźmy sobie, że nagle wszystkie artykuły na portalach informacyjnych zawierają pogłębioną analizę problemu. Tytuły przedstawiają dokładnie to, co znajduje się w tekście. Występujący na antenie eksperci wypowiadają się wyłącznie w obrębie dziedziny, na której realnie się znają. Dyskusje przebiegają spokojnie i bez wulgaryzmów, z poszanowaniem drugiego człowieka pomimo istniejących różnic. Z trudem można znaleźć sensacyjne doniesienia o aferach i skandalach. Jeśli już ma miejsce jakiś przekręt, informacje o nim czerpiemy z materiału, w którym fakty są wyraźnie oddzielone od ewentualnych komentarzy…
Pora na rachunek sumienia: Czy chcielibyśmy czytać takie teksty i oglądać takie materiały w telewizji? Czy realnie mamy ochotę na pogłębioną analizę, czy może łatwiej jest przyswoić kolejny szybki news – może nieprawdziwy, ale kto by się tym przejmował? Koniec końców media decydują się na konkretne praktyki w dużej mierze dlatego, by przyciągnąć uwagę jak największej liczby odbiorców… czyli nas.
*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter