Strona główna Analizy Powódź w Polsce. 7 błędów popełnionych przez media w jej relacjonowaniu

Powódź w Polsce. 7 błędów popełnionych przez media w jej relacjonowaniu

Nieprawdziwe informacje, clickbaity i upolityczniony przekaz to tylko część problemów zauważonych przez medioznawców. – Media wolały relacjonować powódź jak dobry serial, w którym ciągle nas coś zaskakuje – komentuje dr hab. Tomasz Gackowski. Z kolei dr hab. Dorota Piontek wskazuje: – Mamy do czynienia z ogromną emocjonalizacją przekazu.

zdjęcie z prowadzenia wywiadu

fot. Shutterstock / Modyfikacje: Demagog

Powódź w Polsce. 7 błędów popełnionych przez media w jej relacjonowaniu

Nieprawdziwe informacje, clickbaity i upolityczniony przekaz to tylko część problemów zauważonych przez medioznawców. – Media wolały relacjonować powódź jak dobry serial, w którym ciągle nas coś zaskakuje – komentuje dr hab. Tomasz Gackowski. Z kolei dr hab. Dorota Piontek wskazuje: – Mamy do czynienia z ogromną emocjonalizacją przekazu.

To nie produkcja Netflixa, a rzeczywistość: siedem, a może nawet dziewięć ofiar śmiertelnych i mnóstwo osób, które straciły dobytek życia, taki jest dotychczasowy bilans powodzi, które dotknęły południowo-zachodnią Polskę. Przez wiele dni media żyły przede wszystkim tym tematem. 

Produkcja Netflixa została wspomniana nie bez powodu, bo niejednokrotnie pisano przy tej okazji o serialu „Wielka woda”, który opowiada o powodzi tysiąclecia z 1997 roku (1, 2, 3). Wskazywano nawet, że serial stał się „hitem w czasie powodzi”.

Także wydarzenia z tego roku bywały relacjonowane tak, jakby miały tworzyć razem kolejny sezon „Wielkiej wody”. Przy tym nie uniknięto błędów, wpadek i niezręczności. 

Problem 1. Relacja z powodzi jak dobry serial

– W mainstreamowych mediach często zabrakło szerszego spojrzenia, z lotu ptaka – pokazywania przebiegu rozlewiska, wód, które się pojawiały w różnych miejscach. Media wolały relacjonować powódź jak dobry serial, w którym ciągle nas coś zaskakuje – zwraca uwagę dr hab. Tomasz Gackowski, prof. Uniwersytetu Warszawskiego, medioznawca z Katedry Komunikacji Społecznej i Public Relations.

– To nie pomagało ludziom zrozumieć, co się dzieje i jak ta sytuacja może wpłynąć na ich nich tu i teraz, a także za kilka godzin czy dni. Należy dodać także, że często podawano informacje niesprawdzone, niepokojąco wzbudzano panikę wśród odbiorców – dodaje.

Zamiast informacji o powodzi – historie konkretnych ludzi

Podobne spostrzeżenia ma dr hab. Dorota Piontek – prof. UAM, politolożka i medioznawczyni z Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM w Poznaniu. Jak tłumaczy, w medioznawstwie mówi się o framingu (tzw. ramowaniu wydarzenia), czyli sposobie, w jaki wydarzenie pokazywane jest przez media. 

– Mam wrażenie, że w tym przypadku dominowała rama human stories, czyli relacjonowanie powodzi z perspektywy jednostek uwikłanych w dramatyczne wydarzenia. Można zauważyć także ramę konsekwencji, bo eksponowano informacje o tym, co się zdarzy w wyniku powodzi. Jednak te informacje najczęściej pojawiały się w kontekście spraw konkretnych ludzi – pytano na przykład, jak osoby, które straciły domy, poradzą sobie przed nadchodzącą zimą – zauważa prof. Piontek.

Jak dodaje, wspomniane ramy mają swoje funkcje. – Łatwiej identyfikować się z konkretnym człowiekiem niż abstrakcyjnym wydarzeniem, które nas bezpośrednio nie dotyczy. Ale te ramy mają swoje wady. W mojej ocenie mamy do czynienia z ogromną emocjonalizacją przekazu – wyjaśnia.

Problem 2. Emocjonalna clicbaitoza 

Bo dobry serial to silne emocje. Pamiętano o tym przy formułowaniu nagłówków artykułów, które nierzadko miały przekazać, jak bardzo zła jest sytuacja. Przykładem może być tytuł materiału TOK FM: Dramatyczna sytuacja powodziowa w Kłodzku. Mieszkańcy załamani. »Jest gorzej niż podczas powodzi tysiąclecia«”. TVP z kolei wybrała mocny nagłówek do materiału z zalanego Kłodzka: „Kłodzko po powodzi. Obraz rozdzierający serce”.

Fakt alarmował: „Koszmar! Dostali grube miliony na nowy stadion, wszystko jest pod wodą! Dramatyczne zdjęcia”, a Goniec.pl zachęcał do obejrzenia nagrania: „Porażające nagranie po przejściu fali powodziowej. »Ciężko się oddycha«”. 

Zdarzały się także nagłówki, które mogły wywołać w odbiorcach strach. „Fala wezbraniowa na Odrze pędzi przez kolejne miasta. Stany alarmowe i gwałtowne wzrosty” – ostrzegał Onet. „»Szukają dziury w całym«. Prawnik ostrzega powodzian: To straszne świństwo” – tak zatytułowano tekst dziennikarki Interii na temat problemów powodzian z ubezpieczycielami. „Niepokojące ostrzeżenie. Każdy opad spowoduje, że ludzie będą mieli w domu wodę” – taki nagłówek znalazł się w TVP Info.

Problem 3. Podawanie niesprawdzonych informacji

W sytuacjach kryzysowych, takich jak powódź w kraju, rzetelne informacje są podwójnie ważne. Niestety w czasie powodzi nie zawsze mogliśmy liczyć na sprawdzone wiadomości. Niechlubnym przykładem jest wyemitowanie przez Polsat News materiału, w którym radna Natalia Skierkowska ze Stronia Śląskiego mówi o rzekomych zaginięciach wśród mieszkańców. 

– W sobotę były w Stroniu trzy wesela, jest masa turystów, o których nie wiemy, rodziny ich szukają, nie ma kontaktumówiła wyraźnie zdenerwowana radna. Dziennikarz Polsat News dodaje, że jest dużo zaginionych. – Nie wiemy, czy oni są ewakuowani, nie było prowadzonych ewidencji, kto jest ewakuowany, kto zaginiony – wyjaśnia Skierkowska. 

Dalej radna stwierdza, że wie od mieszkańców, że jest ponad 100 osób zaginionych.

Materiał nie jest dostępny na stronie Polsatu, ale odbił się szerokim echem w mediach. Niektóre podały dalej informację o rzekomym zaginięciu aż 100 mieszkańców terenów powodziowych bez sprawdzenia jej w innych źródłach (1, 2, 3). 

Fałszywe informacje o ofiarach musiała dementować policja

O sprawie mówił premier Donald Tusk na jednym z posiedzeń sztabu kryzysowego, prosząc policję o ustosunkowanie się do niej [czas nagrania: 26:39]. – Na chwilę obecną na terenie województwa dolnośląskiego nie mamy żadnych informacji o zaginięciu osoby, a co dopiero takiej liczbie – powiedział [czas nagrania: 28:43] zastępca komendanta głównego policji nadinsp. Roman Kuster. Do tej pory nie potwierdzono doniesień o stu zaginionych.

Również co do liczby ofiar powodzi pojawiły się nieprawdziwe informacje. Portal wPolityce.pl, powołując się na blogera Radka Pogodę, napisał, że może ich być ponad 400. Nagłówek brzmi: „Ile może być śmiertelnych ofiar powodzi? Zatrważające informacje blogera. »Nawet około setki?«; »Może być ponad 400«”. Z kolei sam bloger stwierdził, że informacja ta „przypłynęła” od radczyni prawnej z Bielska-Białej. Portal nie zweryfikował tych doniesień w innym źródle, nie skontaktował się ze służbami.

Jak podaje Komenda Główna Policji, na obecną chwilę potwierdzono siedem ofiar śmiertelnych powodzi. Liczba może zwiększyć się do dziewięciu po zbadaniu dwóch ciał znalezionych w powiatach kłodzkim i nyskim.

Problem 4. Upolityczniony przekaz

Wśród mediów, które podały informację o 100 zaginionych osobach bez dodatkowej weryfikacji, znalazła się Telewizja Republika. Wiadomość przedstawiono w kontekście porażki rządu Donalda Tuska. „Nie było ewidencji zaginionych, a do zwłok topielca dziennikarze dotarli wcześniej niż służby. Stronie Śląskie – Polska Tuska w pigułce” to nagłówek tekstu z portalu prowadzonego przez telewizję. W treści dodano pytanie: „Czy tak ma wyglądać »odpowiedzialna polityka informacyjna « Tuska?”.

To kolejny problem z przekazem medialnym dotyczącym powodzi, który niejednokrotnie odzwierciedlał polityczne sympatie i antypatie teoretycznie bezstronnych redakcji. Medioznawczyni dr hab. Dorota Piontek zauważa, że Telewizja Republika przodowała w wyrażaniu antypatii.

– Była to prawdopodobnie jedyna stacja telewizyjna, dla której powódź była pretekstem do kontynuowania tej dosyć bezpardonowej walki politycznej. Jeżeli już opowiadano o historiach ludzi, to w kontekście nieudolności rządu i osobiście Donalda Tuska – komentuje.

Znikająca wypowiedź Jacka Żakowskiego

Z drugiej strony politycznej barykady wystąpiło inne zjawisko, a mianowicie łagodzenia krytyki wymierzonej w rząd i premiera. Przykład? W studiu telewizji publicznej pojawił się publicysta związany z „Polityką”, Jacek Żakowski, który ostro skomentował zachowanie Tuska.

– Sięgnął po metodę putinowską, której się w demokracjach nie stosuje. Nie ma tak, że jak jest powódź w Stanach, to prezydent siedzi i ruga urzędników publicznych i to jest transmitowane. Tak nie ma w Niemczech, w Wielkiej Brytanii, we Francji, nigdzie. To jest typowy autorytarny model zarządzania – mówił Żakowski [czas nagrania: 9:22].

Słowa publicysty wywołały kontrowersje. TVP opublikowała w swoich mediach społecznościowych fragment programu, w którym Żakowski krytykuje Tuska, z następującym dopiskiem: „»Tusk sięgnął po metodę… putinowską « – zaskakująca teza Jacka Żakowskiego”. Później jednak post został usunięty. W obronie Tuska stanął też m.in. dziennikarz „Gazety Wyborczej” Bartosz T. Wieliński, który napisał, że Żakowski „przestrzelił” i o putinowskich metodach nie może być mowy.

Z serwisu PAP zniknął artykuł o wypowiedzi premiera

Wątpliwości wzbudził także czasowy brak dostępu do depeszy PAP zawierającej wypowiedź Donalda Tuska o tym, że prognozy związane z ryzykiem powodzi „nie są przesadnie alarmujące”. Jak tłumaczył Demagogowi naczelny PAP, doszło do pomyłki i osoba, która publikowała kolejne komunikaty, cofnęła publikację poprzedniego. 

– Gdy tylko zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak, opublikowaliśmy depeszę ponownie w niezmienionej formie. Ponadto depesza była cały czas dostępna dla odbiorców Codziennego Serwisu Informacyjnego PAP – powiedział nam Wojciech Tumidalski. Pomimo tego nie brakuje osób, które uważają, że czasowe zniknięcie depeszy nie było przypadkowe (1, 2, 3). 

Tu warto jednak odnotować, że część mediów spełniło swoje zadanie patrzenia władzy na ręce i zweryfikowały słowa premiera, pisząc o prognozach pogody czy rozmawiając z ekspertami (1, 2, 3).

Problem 5. Nieprofesjonalne zachowania dziennikarzy

Na kolejny problem zwraca nam uwagę dr hab. Tomasz Gackowski. Chodzi o zachowanie niektórych dziennikarzy, którzy pojechali na tereny dotknięte powodzią, aby stamtąd relacjonować wydarzenia. 

– Wielu mieszkańców Dolnego Śląska zwracało uwagę na to, że często reporterzy wychodzili ze swojej roli. Chcieli pokazać, że nie tylko są w centrum akcji, ale też jako jedni z pierwszych pomagają na miejscu, ewakuują, narażając się na niezrozumienie i konfuzję tych, którzy to oglądali – wyjaśnia medioznawca.

Zachowując się niczym dziennikarze wojenni, zresztą nawet wprost porównując sytuację do wojny w Ukrainie, wypadali wręcz teatralnie, co mogło zostać negatywnie odebrane przez osoby bezpośrednio dotknięte tą katastrofą.

– Wypadało to dosyć śmiesznie, kiedy dziennikarz nagle odrzucał mikrofon, brodził w wodzie i przenosił kogoś, pokazując, jak bardzo jest zaangażowany. Przecież to nie jest jego rola, tak samo jak nie jest rolą premiera rządu przerzucanie łopatą mułu. Trudno odmówić emocji także reporterom, jednak trzeba zachować umiar i logikę funkcji i roli w jakiej znajduje się dziennikarz – mówi dr Gackowski.

Skupienie na jednostkowych przypadkach może fałszować rzeczywistość

Również medioznawczyni dr hab. Dorota Piontek zwraca uwagę na ten problem. – To może się kłócić z podstawową misją dziennikarską – informowania i tłumaczenia świata – zaznacza. I dodaje: 

„Konsekwencją takich działań jest fakt, że odbiorcy skupiają się na jednostkowych przypadkach, które fałszują rzeczywistość. Przecież mieliśmy do czynienia ze zjawiskiem systemowym, które nie tylko dotyka konkretnych ludzi, ale prawdopodobnie staje się stałym elementem naszego środowiska naturalnego. Jednostki, niezależnie od swojego heroizmu, nie będą w stanie same się obronić. Kiedy skupiamy się na szczególe, historii konkretnego człowieka, gubimy szeroką perspektywę systemową. Naturalnie one się w mediach pojawiały, ale trudno było im się przebić przez emocjonalne historie o konkretnych ludziach”.

Dr hab. Dorota Piontek, prof. Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu

Nie tylko dziennikarze chcący spontanicznie pomagać mogli wypaść w oczach widzów czy osób dotkniętych powodzią inaczej niżby chcieli. Przykładem może być dziennikarka Polsat News, która pytała biegnących ludzi, w tym mężczyznę z dzieckiem na rękach, czy właśnie się ewakuują. Z kolei dziennikarz TVN24 spytał chłopca z workiem w rękach „jak idzie” i stwierdził, że dla dziecka to „pierwsza powódź”. Na krytykę naraził się także dziennikarz TVP, który relacjonując przewrócone słupy i brak prądu, wyciągnął z wody kabel gołymi rękoma.

Problem 6. Praktyczne informacje nie były eksponowane

W zalewie emocjonalnych tekstów gubią się te czysto informacyjne, czyli takie, które przekazywałyby w sposób klarowny, jak wygląda sytuacja, jak uzyskać pomoc, co robić w danym przypadku itd. W kontekście powodzi albo ich brakowało, albo nie były tak eksponowane jak dramatyczne historie pojedynczych osób dotkniętych powodzią czy kolejna seria politycznych przepychanek.

Jak ocenił „Press”, zabrakło map i infografik, które pozwoliłyby odbiorcom zorientować się w sytuacji: o którym mieście w danej chwili mówią reporterzy, które kolejne są zagrożone powodzią. Jak tłumaczyli główni nadawcy, najważniejsze były zdjęcia i nagrania ilustrujące kataklizm, a mapy i infografiki przegrywały konkurencję o zainteresowanie widzów z filmowymi relacjami dotyczącymi ludzi. 

Jeżeli popatrzymy na mieszkańców miejscowości, których nie dosięgnęła powódź, to polskie media zdały egzamin z poinformowania o skali katastrofy. Wykorzystując empatyczny przekaz były w stanie skutecznie przekonać Polaków, mieszkających na innych terenach, że warto wspierać powodzian i być solidarnym z poszkodowanymi, które tracą dobytki swojego życia – zauważa profesor UW. 

Zamiast korzystać z mediów, ludzie woleli zamknięte fora i grupy

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego krytycznie ocenia jednak sposób komunikacji mediów zaproponowany mieszkańcom terenów, które zostały zalane. 

 – Wielu moich znajomych z zalanych terenów zwróciło mi uwagę, że dla nich najważniejsze były jednak informacje publikowane na zamkniętych forach poszczególnych osiedli oraz grupy na WhatsAppie i Messengerze, gdzie ludzie sami na bieżąco weryfikowali prawdziwość pojawiających się informacji w mediach ogólnopolskich.

Dr hab. Tomasz Gackowski zwraca uwagę, że media często były także odzwierciedleniem chaotycznej komunikacji rządzących, którzy poprzez transmitowane na żywo posiedzenia sztabu kryzysowego z premierem Donaldem Tuskiem na czele nadawali ton i kształtowali podstawową agendę mediów.

Problem 7. Urwane wątki, czyli szybki spadek zainteresowania powodzią

Główne portale informacyjne umieściły na stronach głównych specjalne belki, gdzie pojawiały się informacje o powodzi. Początkowo były one na samym szczycie strony, później spadły niżej, a 26 września Onet czy Wirtualna Polska zdjęły je zupełnie. 

Już 20 września „Press” poinformował, że spada oglądalność kanałów informacyjnych, które relacjonują powódź. Dotyczyło to takich stacji jak: TVN24, Republika, TVP Info, Polsat News, Wydarzenia 24 i wPolsce24. Cztery dni później „Fakty” TVN nie zaczynały się już od informacji związanej z powodzią, a wiadomości o dalszym ciągu sprawy dotyczącej wiz wydawanych za czasów rządów PiS. Dzień wcześniej „Fakty” otwierały się materiałem o tym, że Dolny Śląsk opuściła fala powodziowa, jednak z żywiołem mierzy się woj. lubuskie.

Również nadawana w TVP Info „Panorama” 24 września nie rozpoczęła się już od materiału związanego z powodzią, a od relacji z pożaru hali w Kielcach. Za to program informacyjny „19:30” otwarto informacją o specustawie zapewniającej pomoc dla powodzian, tak samo zresztą jak „Wydarzenia” Polsat News.

Powódź nie skończyła się, gdy przestały o niej mówić media

Czy to oznacza, że powódź zakończyła się 23 września? Nie, bo fala kulminacyjna docierała do kolejnych miast w województwie lubuskim. 25 września fala przeszła przez Krosno Odrzańskie, a 26 września dotarła do Słubic. Sytuacja jednak nie była już tak dramatyczna jak w przypadku miast na Dolnym Śląsku. Pomimo tego kolejne osoby zmagały się z żywiołem, a woda zalewała domostwa i gospodarstwa (1, 2, 3).

Przeciętny odbiorca mógł jednak odnieść wrażenie, że po przejściu fali przez Dolny Śląsk powódź i walka z jej skutkami dobiegły końca. Prawdopodobnie media zareagowały na spadek zainteresowania tematem oraz to, że przekaz nie był już tak dramatyczny jak wcześniej i fala kulminacyjna przeszła przez większość miast, które miała na swojej drodze.

Relacje z katastrof – niech nie mają charakteru tylko ckliwych historii 

Eksperci wskazywali nam, że z uwagi na zmianę klimatu takie katastrofy jak wrześniowa powódź niestety będą zdarzały się częściej. Ważne jest więc, aby media pracowały nad tym, jak relacjonują je swoim odbiorcom. Medioznawca Tomasz Gackowski radzi, aby dziennikarze spróbowali skupiać się na czymś więcej niż ckliwe historie.

– Uważam, że każde z mediów, które chciałoby poważnie relacjonować powódź, mogłoby zorganizować na swojej antenie coś na kształt medialnego sztabu kryzysowego. Nad wszystkim czuwałby prowadzący, który moderowałby rozmowy z fachowcami w studio i reporterami w terenie. Chodziłoby o to, aby reporterzy nie tylko „kręcili się” wokół np. Kotliny Kłodzkiej i dzielili swoimi przypadkowymi refleksjami, ale by także – w ramach określonej struktury przekazu i jego funkcji – odpowiadali na konkretne pytania, weryfikowali konkretne informacje, problemy i zjawiska, na które zwracaliby uwagę fachowcy w studio. 

– Ważne jest, by te relacje nie miały wyłącznie charakteru ckliwych historii, ale by znalazło się w nich także miejsce na praktyczną wiedzę, która pozwala racjonalnie zachowywać się w obliczu niebezpieczeństwa – tym, którzy są na miejscu oraz tym, którzy zamierzają ruszyć na pomoc – podsumowuje.

*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter

Pomóż nam sprawdzać, czy politycy mówią prawdę.

Nie moglibyśmy kontrolować polityków, gdyby nie Twoje wsparcie.

Wpłać

Dowiedz się, jak radzić sobie z dezinformacją w sieci

Poznaj przydatne narzędzia na naszej platformie edukacyjnej

Sprawdź!