Obalamy fałszywe informacje pojawiające się w mediach społecznościowych oraz na portalach internetowych. Odwołując się do wiarygodnych źródeł, weryfikujemy najbardziej szkodliwe przykłady dezinformacji.
Ten artykuł ma więcej niż 3 lata. Niektóre dane mogą być nieaktualne. Sprawdź, jak zmieniała się metodologia i artykuły w Demagogu.
Pandemia to oszustwo, a maski nie działają? Fake news!
Artykuł opublikowany na łamach „Do Rzeczy” wprowadza w błąd.
Ten artykuł ma więcej niż 3 lata. Niektóre dane mogą być nieaktualne. Sprawdź, jak zmieniała się metodologia i artykuły w Demagogu.
Pandemia to oszustwo, a maski nie działają? Fake news!
Artykuł opublikowany na łamach „Do Rzeczy” wprowadza w błąd.
Na łamach „Do Rzeczy” w dziale opinie ukazała się publikacja fizyka dr. Mariusza Błochowiaka pt. „Wiemy na 100 proc., że maski nie działają”. Już na wstępie podano, że pandemia koronawirusa SARS-CoV-2 jest „całkowicie fałszywa”, gdyż – jak można tam przeczytać – sztucznie ją wykreowano. Określenie to stało się polem do argumentowania o bezużyteczności jakichkolwiek środków dystansowania społecznego, w tym tytułowych maseczek.
Źródłem tych rewelacji miało być m.in. kilka badań oraz trzyczęściowe opracowanie pt. „Fałszywa pandemia. Krytyka naukowców i lekarzy” (wydane przez Fundację Osuchowa, stworzoną przez Grzegorza Brauna w 2015 roku), w którym to udział w opracowaniu i opatrzeniu wstępem brał sam autor tekstu „Do Rzeczy” – wspomniany dr Mariusz Błochowiak.
Publikację pt. „Wiemy na 100 proc., że maski nie działają” udostępniano na wielu facebookowych profilach i grupach, głównie tych rozpowszechniających nieprawdziwe informacje na temat pandemii i szczepień przeciw COVID-19, takich jak: NIE SZCZEPIMY SIĘ!, PRZECIWNI N. W. O. oraz Absurdy covidowego szaleństwa i terroru. Treści zawarte w publikacji posłużyły jako argument zarówno dla środowisk negujących zagrożenie wynikające z pandemii (twierdzących, że koronawirus SARS-CoV-2 nie istnieje), jak i społeczności antyszczepionkowych.
Czy pandemia SARS-CoV-2 została ogłoszona przez manipulowanie definicją pandemii? Nie, to wielokrotnie obalany mit
Pierwszą ważną tezą poruszaną w tekście „Wiemy na 100 proc., że maski nie działają” jest to, że „definicja pandemii została zmieniona w 2009 roku przez WHO pod wpływem skorumpowanych naukowców, mających konflikty interesów”, co miałoby wyjść „na jaw podczas prac komisji śledczej powołanej przez dr. Wolfganga Wodarga” (niepraktykującego badacza, którego poglądy nie są zgodne ze stanem naukowej wiedzy, o czym pisaliśmy w kilku z naszych analiz). Pisano o tym w takim tonie, jak gdyby zmiana ta dokonała się w tajemniczej atmosferze i bez wiedzy opinii publicznej. Informacje te – nie dość, że opierają się na dużych uproszczeniach – dodatkowo wprowadzają odbiorców w błąd. Sprawa nie jest tak prosta, jak opisano ją w artykule, i wymaga pozyskania bardziej szczegółowej wiedzy.
Czy Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) rzeczywiście zmieniła klasyczną definicję pandemii? Nie, to często powielany w przestrzeni publicznej mit, ponieważ organizacja nigdy nie przedstawiła oficjalnej definicji. Klasyczna i najprostsza definicja głosi po prostu, że pandemia to „epidemia obejmująca swoim zasięgiem bardzo duże obszary”. Sprawa, na którą powołano się w tekście opublikowanym na łamach „Do Rzeczy” dotyczyła sytuacji, w której WHO w przeszłości prezentowała definicję pandemii grypy, według której „pandemia grypy pojawia się, gdy pojawia się nowy wirus grypy, na który populacja ludzka nie ma odporności, co powoduje kilka jednoczesnych epidemii na całym świecie z ogromną liczbą zachorowań i zgonów”. Jednocześnie określano wtedy liczbę potencjalnych zgonów w czasie pierwszych dwóch lat trwania pandemii szacowaną na 280 000 – 650 000 zgonów. Wynika z tego, że pandemia SARS-CoV-2 (choć nie jest wirusem grypy) wpisuje się w powszechnie obowiązującą definicję oraz wpisywałaby się również w tę wówczas obowiązującą, gdyż pochłonęła dotąd ponad 3 mln potwierdzonych ofiar na świecie (wraz z okresem sprzed ogłoszenia pandemii, co nie daje łącznie nawet dwóch lat). Zamiast jednak definiować samą pandemię przedstawiciele Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) wskazują na to, że o wiele ważniejsze jest wyjaśnienie faz pandemii dot. różnych wirusów, ponieważ ich charakterystyka może się między sobą różnić.
Dlaczego jednak śmiertelności nie uwzględnia się jako kryterium wyznaczające pandemię? Szacowaną doraźnie śmiertelność rozumie się jako stosunek liczby zgonów do liczby zakażonych (nazywa się to wskaźnikiem CFR), a nie jako dużą liczbę zgonów samą w sobie. Czynnik ten nie wyznacza zatem liczby ofiar, a jedynie ich odsetek wśród zakażonych. Co zatem z tego wynika? Oznacza to, że nie każdy patogen musi wiązać się z wysoką śmiertelnością, by mógł przełożyć się na wysoką liczbę ofiar wyrażoną w liczbach całkowitych. Jest często wręcz przeciwnie – to wysoki poziom transmisji odgrywa główną rolę. Towarzyszyć może mu m.in. niższa śmiertelność zakażonych, dzięki czemu istnieje większa szansa na dalsze przenoszenie patogenu. Z tego względu np. epidemie Eboli, które cechują się średnio 50 proc. poziomem śmiertelności, dotąd nigdy nie przerodziły się w pandemię i nie wywołały tak dużej liczby zgonów jak wirusy o wysokim poziomie transmisji, w tym np. SARS-CoV-2. Ludzie po prostu umierają na Ebolę, zanim zdążą zarazić inne osoby.
Kwestia zdefiniowania pandemii przez Światową Organizację Zdrowia była już przedmiotem naszej analizy przy okazji fact-checku wypowiedzi Grzegorza Brauna.
Statystyki i niewiarygodność wyników testów na korzyść tezy o fałszywości pandemii? Nieprawda
Oprócz zanegowania znaczenia definicji pandemii i jej przełożenia na wydarzenia w tekście próbowano podważyć istnienie zagrożenia poprzez przedstawienie wyrwanych z kontekstu statystyk i zanegowanie działania testów diagnostycznych. Jak pisano w tekście: „dopóki liczba zachorowań i zgonów związanych z koronawirusem utrzymuje się w normie, czyli jest porównywalna z ubiegłymi latami, nie ma żadnej pandemii”. Kiedy w takim razie jest pandemia? Z tekstu wynikałoby, że wtedy, gdy liczba ta nie utrzymuje się w normie.
SARS-CoV-2 został wykryty dopiero pod koniec 2019 roku, stąd też trudno porównywać go z „latami ubiegłymi”, jak to określono w artykule. Liczba zgonów z powodu SARS-CoV-2 nie utrzymuje się zatem „w normie”, ponieważ wcześniej wirus ten nie spowodował pandemii. Konstrukt myślowy zawarty w tekście opiera się na rozumowaniu, że SARS-CoV-2 jest tym samym co inne koronawirusy (wcześniej krążące wśród ludzi), a nie jest to prawdą. Oprócz krążących każdego roku przeziębieniowych koronawirusów można wskazać bardziej niebezpieczne, takie jak SARS-CoV-1 czy MERS-CoV (które spowodowały epidemie w Azji w ubiegłych dekadach). Każdy z tych wirusów różni się jednak pomiędzy sobą zarówno pod względem zaraźliwości, jak i śmiertelności. Dodać również należy, że np. epidemia SARS sprzed dwóch dekad przypadła na diametralnie inny stopień intensyfikacji kontaktów społecznych i mobilności ludności, które skutkowały wówczas znaczącym ograniczeniem możliwości rozprzestrzeniania patogenu na całym świecie. Procesy globalizacji, zwłaszcza zaś rozwój międzynarodowego transportu lotniczego, sprawiły, że o wiele bardziej zaraźliwy niż SARS-CoV-1, nowy koronawirus SARS-CoV-2, miał łatwiejszą drogę, aby „roznieść się” po całym świecie.
W artykule próbowano wykazać, że kwestia nadmiarowych zgonów w Polsce to kwestia samego lockdownu (a nie epidemii i konsekwencji z nią związanych), co jednak nie pokrywa się z rzeczywistością. Wiadome jest, że przeciążenie służby zdrowia spowodowane pandemią może odbijać się negatywnie na wskutek nieudzielania pomocy chorym z innego powodu niż zakażenie koronawirusem SARS-CoV-2. Nie jest jednak prawdą, że nadmiarowa liczba zgonów na jesień 2020 roku w porównaniu z poprzednimi została spowodowana przez obostrzenia lub tylko i wyłącznie strach chorych przed zgłaszaniem się do szpitala (co jest również niebezpiecznym zjawiskiem wynikającym z sytuacji kryzysowej). Jeżeli jednak porówna się statystyki przedstawiające nadmiarową liczbę zgonów w Polsce z wykresem zgonów z powodu COVID-19 zauważyć można, że w okresie największej liczby zgonów z powodu tej choroby wzrosła również nadmiarowa liczba zgonów ogółem. Przyczyną tego jest liczba zakażeń (także tych, których nie wykryto) oraz wspomniane przeciążenie służby zdrowia w tym okresie, które mogło uniemożliwić lub ograniczyć pomoc chorym na inne schorzenia. Gdyby jednak nadmiarowe zgony były kwestią samych ograniczeń, to nadmiarowa liczba zgonów w okresie pandemii zwiększałaby się stale na przestrzeni roku, a nie jedynie w najcięższym okresie 2020 roku pokrywającym się ze wzrostem zakażeń.
Liczba nadmiarowych zgonów w podziale na miesiące zaczęła wzrastać wraz ze wzrostem zakażeń SARS-CoV-2, a następnie spadać wraz ze spadkiem liczby zakażeń. Zauważmy, że pod koniec listopada 2020 roku zaczęto notować największą liczbę zakażeń SARS-CoV-2 i zgonów z powodu COVID-19 w 2020 roku, co widać na poniższym wykresie.
Z kolei, jak zauważa Eurostat, listopad to miesiąc, w którym w Polsce odnotowano 97 proc. przyrost zgonów względem listopada z lat 2016–2019. W kolejnych miesiącach wartości te zaczęły maleć wraz ze spadkiem liczby zakażeń; kolejno: 49,8 proc. (grudzień 2020), 26 proc. (styczeń 2021), 11,9 proc. (luty 2021).
Warto podkreślić, że w krajach europejskich, w które pandemia uderzyła mocno na wiosnę 2020 roku, już wtedy notowano wysoki wskaźnik nadmiernej śmiertelności. Nie sprawdzi się tu zatem teza o tym, że przyczyną nadmiernych zgonów były efekty obostrzeń rozłożone w czasie, gdyż wcześniej ich po prostu nie było. Według danych Eurostatu w kwietniu trzy kraje przekroczyły 50 proc. nadwyżki umieralności: Hiszpania (+79,4 proc.), Belgia (+73,9 proc.) i Holandia (+53,6 proc.). Trzy inne kraje przekroczyły 35 proc. wzrost śmiertelności w kwietniu, a mianowicie Włochy, Szwecja (+38,3 proc.) i Francja (+36,4 proc.). Jak pisano na stronie europejskiego urzędu:
„Oprócz potwierdzonych zgonów, nadmierna śmiertelność obejmuje zgony z powodu COVID-19, które nie zostały prawidłowo zdiagnozowane i zgłoszone, a także zgony z innych przyczyn, które można przypisać ogólnemu stanowi kryzysowemu (np. wynikające z tego przeciążenie szpitali – przyp. Demagog). Uwzględnia się również częściowy brak zgonów z innych przyczyn, takich jak wypadki, które nie miały miejsca, np. z powodu ograniczeń w dojazdach do pracy lub podróżowaniu w okresach blokady”.
Porównanie statystyczne liczby zgonów podczas pierwszej fali pandemii w Europie było już przedmiotem naszej analizy przy okazji wypowiedzi Macieja Koniecznego, w której wykazano, iż pierwsza fala COVID-19 (i pierwszy lockdown) nie przyczyniły się do wzrostu śmiertelności w Polsce, głównie z uwagi na skuteczność podjętych wówczas obostrzeń. Rozwiązania wówczas przyjęte doprowadziły do zduszenia pierwszej fali pandemii, co można stwierdzić po niskim poziomie ogólnej liczby zakażeń. To zaś przełożyło się na niewielką ilość zgonów wywołanych COVID-19 i, w szerszej perspektywie, na brak przeciążenia systemu ochrony zdrowia.
To nie lockdown powodował rosnące statystyki zgonów, a COVID-19. Wskazują na to również dane statystyczne z Włoch, które ogólnokrajowy lockdown wprowadziły stosunkowo późno, bowiem dopiero 11 marca (dla porównania, pierwszy „krajowy” przypadek COVID-19 we Włoszech – czyli potwierdzony u osoby, która nie miała historii podróży do obszarów z transmisją koronawirusa lub nie miała kontaktu z osobami, które podróżowały do takich obszarów – był odnotowany już 20 lutego). Ponad połowa (54 proc.) ze wszystkich nadmiarowych zgonów w okresie do 31 marca 2020 roku we Włoszech to potwierdzone zgony z powodu COVID-19. Za pozostałą część odpowiada niezdiagnozowany COVID-19, powikłania w przebiegu choroby, jak również ogólne przeciążenie włoskiego systemu ochrony zdrowia.
Dane Ministerstwa Zdrowia wskazują, że w całym 2020 roku w Polsce zmarło 485 259 osób. W stosunku do roku 2019 liczba zgonów wzrosła zatem o 67,1 tys. Według szacunków resortu nadwyżka względem prognozowanej liczby zgonów w ubiegłym roku wyniosła ok. 62 tys., czyli ok. 15 proc. prognozowanej liczby zgonów. Spośród przyrostu liczby zgonów w 2020 roku względem roku ubiegłego 43 proc. stanowiły zgony z powodu COVID-19, zaraportowane przez Stacje Sanitarno-Epidemiologiczne. Co więcej, 27 proc. nadwyżki to zgony u pozostałych osób, u których w przeszłości zdiagnozowano zakażenie SARS-CoV-2, a ich zgon mógł wynikać z późniejszych powikłań po przejściu infekcji. W ostatnim kwartale roku 2020 liczba zgonów zwiększyła się we wszystkich kategoriach wiekowych, jednak zdecydowana większość nadwyżki spowodowana została rosnącą liczbą zgonów wśród osób starszych – zarówno w kategorii 61-80 lat, jak i powyżej 80. roku życia.
Dane te pokazują istotny wpływ COVID-19 na statystyki zgonów w Polsce w ubiegłym roku.
Kolejną tezą poruszaną w tekście „Do Rzeczy” jest to, że wyniki testów diagnostycznych PCR są niewiarogodne, a zatem i same statystyki dot. zakażeń i zgonów są zakłamane. Autor podaje m.in., że: „testy PCR są bezwartościowe i nie są w stanie określić, czy ktoś jest zakażony koronawirusem”. Czy jest to prawdą? W rzeczywistości testy PCR to jedna z najlepszych metod, które stosuje się od lat w wykrywaniu wielu zakażeń. Innymi słowy: test nie jest doskonały, ale trudno też o doskonalszy. Sugerowanie, że za pomocą testu PCR nie można wykryć zakażenia wskazywałoby na to, że nie nadaje się on w ogóle do testowania. Tymczasem test ten z powodzeniem wykorzystuje się od wielu lat w diagnostyce, w tym infekcji wirusowych (np. grypy), infekcji bakteryjnych (np. wąglika) czy też wykrywania genów nowotworowych (np. nowotworów płuc). Testy PCR przeprowadzane zgodnie z procedurami dają prawidłowe wyniki. Przy założeniu, że test będzie miał 95 proc. czułości i 95 proc. specyficzności według kalkulatora The BMJ na 100 testów 95 z nich da wiarygodny wynik, z czego pozostałe pięć to cztery fałszywie negatywne, a jeden to fałszywie pozytywny. Wynika z tego zatem, że jedynie niewielka część z nich może okazać się fałszywie pozytywna i fałszywie negatywna, przy czym scenariusz, w którym test dał wynik negatywny, ale zakażenie jest obecne, jest bardziej prawdopodobny niż omyłkowe „wykrycie” zakażenia.
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) informuje o tym, jak posługiwać się testami PCR w celu uzyskania jak najdokładniejszych wyników. Diagnosta laboratoryjny musi uważać przy interpretacji słabo pozytywnych wyników, a w szczególności gdy obraz kliniczny nie odpowiada wynikom testu. Jak wskazuje WHO – większość testów PCR jest wskazana jako pomoc w diagnozowaniu, stąd też pracownicy służby zdrowia muszą brać pod uwagę każdy wynik w połączeniu z czasem pobierania próbek, typem próbki, specyfiką testu, obserwacjami klinicznymi, historią pacjenta, potwierdzonym statusem kontaktów i informacjami epidemiologicznymi.
Maski ochronne na 100 proc. nie działają i są szkodliwe? Eksperci i najlepsze badania przeczą tej teorii
W artykule, po zanegowaniu istnienia pandemii oraz zagrożenia związanego z koronawirusem SARS-CoV-2, podjęto także próbę zanegowania skuteczności środków dystansowania społecznego, w tymgłównie maseczek ochronnych. Już z samego tytułu wynika, że rzekomo mamy „stuprocentową pewność” co do tego, że maski nie działają. W samym tekście dowiedzieć się można, że maseczki nie chronią przed żadnymi wirusami układu oddechowego i nie ma znaczenia, jakiej maski się używa (nawet N95). Z przekazu wynika zatem, że zignorowane zostały wszelkie dowody naukowe świadczące o użyteczności masek, a wybrano i wyeksponowano jedynie takie argumenty, które świadczyłyby o tym, że maski ochronne w ogóle nie działają, choć i jakość wskazanych argumentów pozostaje wątpliwa.
To, gdzie i w jakiej formie (zalecenia lub nakazu) powinny być noszone maski ochronne, zależy od poszczególnych państw. Jasne jest jednak, że aby maska ochronna stanowiła element ochrony musi być używana prawidłowo i higienicznie. Z kolei, by stanowiła zagrożenie, musi być używana – co oczywiste – nieprawidłowo i niehigienicznie. Pierwsze miesiące pandemii różniły się od chwili obecnej tym, że wówczas nie było dostępnych tak wielu materiałów edukacyjnych na temat noszenia maseczek ochronnych i jej higieny, stąd też istniało ryzyko, że część osób mogła ich używać nieprawidłowo. W chwili obecnej niemalże każdy słyszał o tym, jak należy posługiwać się maseczką – a to dzięki przekazom z mediów oraz nabytej wiedzy, gdzie szukać takich informacji, których dostępność jest o wiele większa niż wcześniej. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO), Centers for Diseases Control and Prevention (CDC), European Center for Diseases Control and Prevention (ECDC) to czołowe organizacje zalecające – na podstawie faktów i wiedzy medycznej – stosowanie maseczek ochronnych w połączeniu z innymi środkami dystansowania społecznego, które w kompleksowym zastosowaniu przez społeczeństwo mogą podnosić poziom ochrony osobistej i otoczenia.
W artykule „Do Rzeczy” szczególną rolę w dowodzenia teorii o nieskuteczności maseczek przypisywano randomizowanym badaniom kontrolnym, gdyż – jak twierdzono – świadczą one o tym, że maski ochronne nie są skuteczne. Autor tekstu podaje: „W medycynie opartej na dowodach badania randomizowane z grupą kontrolną są najbardziej wiarygodne i dlatego badania niebędące nimi, które wskazują na skuteczność masek, jak i opinie ekspertów, którzy uważają, że maski są skuteczne lub redukują ryzyko zakażenia, należy uznać za całkowicie błędne”.
Założenia te są jednak błędne. Problem tkwi w tym, że to, iż jakieś badanie po prostu jest „randomizowanym badaniem kontrolnym”, nie oznacza jeszcze, że tym samym jest badaniem wysokiej jakości. Z kolei to, że badanie nie jest badaniem randomizowanym i nie dostarcza dowodów na korzyść teorii autora, nie oznacza, że jest „całkowicie błędne” (choć oczywiście może być, jeżeli przeprowadzono je nieprawidłowo).
To, że niektóre z randomizowanych badań sugerowałyby niewielki wpływ noszenia maseczek na redukowanie zakażeń (co ważne – wcale nie wskazywało na to, że maski są nieskuteczne), nie oznacza, że nie istnieją inne znacznie lepiej przeprowadzone badania, które dowodzą skuteczności tej formy dystansowania. Uwagę na aspekt braku badań randomizowanych w kontekście skuteczności noszenia maseczek zwrócono w fact-checkingowym raporcie „Skuteczność maseczek w przeciwdziałaniu epidemii SARS-CoV-2” autorstwa dr. hab. Marcina Napiórkowskiego pod red. dr. Tomasza Rożka z Nauka. To Lubię.
„Badanie RCT (randomized controlled trial) to badanie z grupą kontrolną. Tyle tylko, że takiego badania – w tym przypadku – po prostu nie da się przeprowadzić. Jak ono miałoby wyglądać? Musielibyśmy losowo wyznaczyć dwie (bardzo duże) grupy ludzi, którzy chodziliby po tej samej dzielnicy miasta – jedni w maseczkach, drudzy – bez, a następnie (patrz punkt 1) zmierzyć, ilu z nich zaraziło przechodniów, a ilu nie. Dlatego zarówno The Cochrane Handbook for Systematic Reviews of Interventions, jak i WHO handbook for guideline development (linki źródłowe dodane – przyp. Demagog) wprost piszą, że w przypadku środków prewencji populacyjnej (population health measures) nie powinniśmy oczekiwać randomizowanych badań z grupą kontrolną. To nie żaden spisek, błąd ani brak danych, tylko kwestia metodologii”.
Dalej w raporcie czytamy także:
„Niemożność przeprowadzenia randomizowanych badań z grupą kontrolną, nie oznacza jednak, że nie ma dowodów na skuteczność noszenia maseczek. (…) Przy odpowiednio dużej populacji analogiczny efekt można uzyskać wykorzystując eksperyment naturalny np. porównanie regionów/krajów, w których obowiązek noszenia maseczek wprowadzano w różnym momencie i zastosowanie metod statystycznych, żeby wyizolować wpływ maseczek od innych czynników”.
Raport „Skuteczność maseczek w przeciwdziałaniu epidemii SARS-CoV-2”
Warto pamiętać, że maski ochronne mają chronić nie nas, lecz otoczenie na wypadek, gdybyśmy sami byli zakażeni. Badania wskazywane w raporcie „Skuteczność maseczek w przeciwdziałaniu epidemii SARS-CoV-2” dowodzą na korzyść skuteczności noszenia maseczek. Takie jest chociażby badanie „Face masks considerably reduce COVID-19 cases in Germany”, które wykazało, że w ciągu 20 dni od wprowadzenia nakazu noszenia maseczek przyczyniły się one do spadku nowych infekcji o średnio 45 proc. Więcej badań można znaleźć w filmie „Ile osób uratowały maseczki?”, jak i w przywołanym raporcie.
Badania świadczące o korzyściach płynących ze społecznego użytkowania maseczek mają bezpośrednie odbicie w rzeczywistości. Analiza Association of Country-wide Coronavirus Mortality with Demographics, Testing, Lockdowns, and Public Wearing of Masks wykazała, że kraje, w których maseczki są wpisane w normę kulturową zanotowały niższą śmiertelność na milion mieszkańców w porównaniu z państwami, które nie zdecydowały się na wprowadzenie masek ochronnych.
Przykładem innych badań świadczących o korzyści płynących ze społecznego użytkowania maseczek są przeglądy systematyczne i meta analizy sytuujące się najwyżej w hierarchii wartości badań naukowych, a które wbrew temu co podano w analizowanym tekście, wcale nie dostarczają dodatkowych argumentów na nieskuteczność maseczek. Jest wręcz przeciwnie – meta analizy, takie jak „Physical distancing, face masks, and eye protection to prevent person-to-person transmission of SARS-CoV-2 and COVID-19: a systematic review and meta-analysis” i „Face masks to prevent transmission of COVID-19: A systematic review and meta-analysis” wykazały, że maski w połączeniu z innymi środkami dystansowania pomagają w ograniczeniu zachorowań, gdyż spełniają funkcje ochronne.
Dowodów na skuteczność stosowania maseczek dostarcza również amerykańska agencja CDC.
Wreszcie, prawdą nie jest również – czym próbowano zwieńczyć analizowany artykuł – to, jakoby maseczki u ogółu populacji powodowały „duszności, niedotlenienie, hiperkapnię (zwiększony poziom dwutlenku węgla we krwi), zwiększoną kwasowość i toksyczność, wzrost poziomu hormonów stresu i stany zapalne”. Kolejność, w jakiej wymieniono negatywne aspekty, może wskazywać na to, że autor opierał się na artykule „Facemasks in the COVID-19 era: A health hypothesis” opublikowany na łamach Medical Hypotheses, gdzie wskazywano na rzekome problemy wynikające z użytkowania maseczek. Problem tkwi w tym, że wspomniany artykuł nie jest żadną poważną publikacją naukową. Czasopismo, w którym opublikowano tekst, wskazuje, że można zamieścić w nim prace teoretyczne oraz idee naukowe spoza głównego nurtu, radykalne i spekulatywne pod warunkiem, że zostaną „spójnie wyrażone”. Artykuł nie jest badaniem, a jedynie zestawem hipotez, które w rzeczywistości przetestowano i obalono. Z tego względu wycofano go nawet z bazy ScienceDirect, jak i NCBI. W uzasadnieniu do wycofania badania w ScienceDirect napisano, że autor tekstu cytuje badania w sposób wybiórczy i błędny, niektóre z tez badacza nie były poparte żadnymi dowodami (choć ich specyfika wymagała potwierdzenia), autor przypisał sobie współpracę z dwoma instytucjami, dla których mężczyzna w rzeczywistości już nie pracuje, a ponadto stan obecnej wiedzy naukowej przeczy teoriom zaprezentowanym przez autora. Nie jest prawdą, by maseczki u „ogółu populacji” powodowały duszności i niedotlenienie oraz szereg problemów wynikających z większego przyjmowania dwutlenku węgla i temu pokrewnych. Jak wskazuje m.in. CDC podczas oddychania dwutlenek węgla może swobodnie uciec przez materiał i boki maseczki ochronnej (z odpowiednio dobranego materiału umożliwiającego swobodne oddychanie), w związku z czym nie zaburza to procesu oddychania.
WHO w swoim stanowisku wspomina również o tym, że noszenie maseczek nie powoduje niedoboru tlenu. Podobne wnioski płyną też z przeprowadzonego w 2020 roku badania, w którym wzięli udział zdrowi lekarze i wojskowi weterani z poważnymi chorobami płuc. Wynika z niego, że noszenie maseczek nie ogranicza dopływu tlenu do płuc nawet w przypadku osób z zaburzeniami czynności płuc.
Kwestia rzekomej szkodliwości maseczek na zdrowie człowieka jest częstym tematem powracającym w dezinformacji wokół pandemii COVID-19 i była już wielokrotnie tematem naszych analiz.
Podsumowanie
Artykuł opublikowany na łamach „Do Rzeczy” zawiera informacje sprzeczne z wiedzą naukową na temat pandemii COVID-19. Nie jest prawdą, że „pandemia jest fałszywa”, nie jest też prawdą, że maski nie są skuteczne i zagrażają zdrowiu człowieka. W końcu fałszywą informacją jest również rzekoma nieskuteczność testów PCR.
Z wiarygodnymi informacjami na temat trwającej pandemii COVID-19 można zapoznać się na stronach Światowej Organizacji Zdrowia, amerykańskiego Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorób, Europejskiego Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób, Ministerstwa Zdrowia, a także w białej księdze „Charakterystyka choroby COVID-19, objawy oraz skutki zdrowotne. Rekomendacje i doświadczenia polskich klinicystów” opracowanej przez inicjatywę Nauka Przeciw Pandemii.
*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter