Informujemy o najważniejszych wydarzeniach ze świata fact-checkingu.
Debata podczas kampanii wyborczej. Mamy oko na manipulacje polityków
Kampania, kampania i po kampanii. W tegorocznych wyborach padł historyczny rekord frekwencyjny. Jakimi tematami i w jaki sposób politycy zachęcili nas do głosowania? Podsumowujemy poziom debaty publicznej podczas tegorocznej kampanii parlamentarnej.
Zdjęcie w tle: fot. Mateusz Kudła / Wikimedia Commons / CC BY-SA 3.0 / https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0 / Modyfikacje: Demagog
Debata podczas kampanii wyborczej. Mamy oko na manipulacje polityków
Kampania, kampania i po kampanii. W tegorocznych wyborach padł historyczny rekord frekwencyjny. Jakimi tematami i w jaki sposób politycy zachęcili nas do głosowania? Podsumowujemy poziom debaty publicznej podczas tegorocznej kampanii parlamentarnej.
To ostatni raport z naszego cyklu. W lipcu, sierpniu i wrześniu przyglądaliśmy się dyskusjom toczonym przez polityków przed wyborami. Nadszedł czas podsumowania. Jak wyglądała debata publiczna na finiszu kampanii i jakie wątki regularnie w niej powracały?
Nie tylko przed wyborami, ale również po nich warto być wyczulonym na różne rodzaje manipulacji, w tym na te emocjonalne i językowe. Psują one jakość debaty publicznej w równym stopniu co dezinformacja i fake newsy. Ostrzegamy, że niektóre z analizowanych wypowiedzi zawierają określenia uznawane powszechnie za obraźliwe lub stanowiące mowę nienawiści.
Powracające tematy kampanii
Na wstępie należy zaznaczyć, że raport dotyczy głównych elementów polskiej debaty publicznej, a nie wszystkich poruszanych w niej kwestii. Pod lupę wzięliśmy najważniejsze tematy, którymi żyła polska polityka w czasie kampanii wyborczej:
- relacje polsko-niemieckie,
- relacje z Ukrainą i uchodźcami z Ukrainy,
- polityka migracyjna i sytuacja na granicy polsko-białoruskiej,
- bezpieczeństwo państwa.
To do tych czterech wątków politycy często powracali, zarówno w wypowiedziach medialnych, jak i we wpisach na platformie X.
W ostatnich dwóch tygodniach kampanii głośno było również o warszawskim Marszu Miliona Serc, debacie zorganizowanej przez TVP oraz o pedofilii wśród polskich youtuberów.
Wszędzie ci Niemcy, czyli powracające oskarżenia
Na szczególną uwagę zasługuje przyjęta przez obóz Zjednoczonej Prawicy narracja o ingerujących w polską politykę Niemcach. Realizowanie proniemieckiej polityki zarzucano przede wszystkim Donaldowi Tuskowi i Platformie Obywatelskiej.
W ostatnich miesiącach politycy regularnie odwoływali się do wywiadu udzielonego przez Manfreda Webera – przewodniczącego Europejskiej Partii Ludowej. Niemiecki europarlamentarzysta zasugerował, że jego grupa polityczna (do której należy też PO) stanowi zaporę ogniową przed PiS.
Kto służy Niemcom, czyli umniejszanie przeciwnika
Na tej bazie wyrosła nieomal teoria spiskowa o Niemcach, którzy chcą zmienić nam rząd. Premier Mateusz Morawiecki ukuł nawet określenie „Grupa Webera”, które wprost nawiązuje do Grupy Wagnera – rosyjskich najemników odpowiedzialnych za zbrodnie wojenne w Ukrainie. Polityków PO przedstawiano jako „pomagierów Niemców”. Więcej na ten temat pisaliśmy w raportach o debacie w sierpniu i we wrześniu.
W październiku Donald Tusk był już wprost nazywany „sługusem Berlina”, a równolegle zarzucano mu współpracę z Władimirem Putinem. Niemieckie wpływy tropił również Przemysław Czarnek, który pisał o Onecie „Der Onet”, równocześnie zarzucając portalowi bolszewickie tradycje.
Im bliżej wyborów, tym krąg osób oskarżanych o realizowanie niemieckich interesów się rozszerzał. We wrześniu Janusz Kowalski z Suwerennej Polski rozpoczął kampanię wymierzoną przeciwko komitetowi Mniejszości Niemieckiej. Oskarżał posła Gallę o kolaborowanie z Manfredem Weberem i Donaldem Tuskiem, a wkrótce do grona „zdrajców Polski” dołączył w jego mniemaniu Władysław Kosiniak-Kamysz.
Raz ciepło, raz chłodno. O relacjach z Ukrainą
Od ponad roku za naszą wschodnią granicą trwa inwazja Rosji na Ukrainę. Polska przyjęła ponad milion ukraińskich uchodźców, a relacje polsko-ukraińskie były często powracającym motywem podczas tej kampanii.
Już od dłuższego czasu w Polsce utrzymywały się nastroje antyukraińskie, czego dowodził Łukasz Grzesiczak w publikowanych na łamach Demagoga raportach z monitoringu mediów społecznościowych. Przed wyborami pojawiały się również fałszywe informacje, m.in. ta przekonująca, że Ukraińcy na podstawie numerów PESEL wezmą udział w wyborach i wpłyną na ich wynik.
Sławomir Mentzen przyłączył się do tej teorii i w październiku przekonywał, że Ukraińcy mogą wkrótce mieć istotny wpływ na polską politykę. On sam, jak podkreślił, jest temu przeciwny. Zacytował przy tym ukraińskiego politologa, choć niezbyt dokładnie powtórzył jego słowa.
Sam cytowany autor wyjaśnił jedynie, że w jeśli Ukraińcy dostaną obywatelstwo, ich głosy będą miały wpływ na wyniki wyborów. Nie jest to równoznaczne z tezą Mentzena, że na pewno się to stanie i odmieni całkowicie polską debatę publiczną.
Ukraińcy jako kozioł ofiarny
Niektórzy politycy świadomie podsycali negatywne nastroje i konflikty między Polakami a Ukraińcami, o czym alarmowaliśmy już w analizie lipcowej debaty publicznej. Szczególnie aktywni byli przy tym działacze Konfederacji. Grzegorz Braun budował strach przed „ukrainizacją” i „banderyzacją” oraz powtórzeniem zbrodni wołyńskiej. Na swoim profilu na portalu X promował hasła #StopBanderyzacjiPolskiejRacjiStanu oraz #StopUkrainizacjiPolski.
W październiku Braun uzupełnił repertuar o hasło #StopUSraelizacjiPolski. Nawiązywał tym samym do trwającego na Bliskim Wschodzie konfliktu między Izraelem i Palestyną.
Kolejną okazją dla polityków do uderzenia w Ukraińców okazało się wrześniowe załamanie w relacjach między Polską i Ukrainą. Więcej na ten temat pisaliśmy w naszym poprzednim raporcie. Grzegorz Braun przekonywał, że tylko jego partia sprzeciwia się „zamordyzmowi i banderyzmowi”.
„Zielona granica” czy granica przyzwoitości?
Kryzys migracyjny na granicy z Białorusią trwa już ponad dwa lata. W ostatnich tygodniach obserwowaliśmy wzmożoną dyskusję na ten temat.
Złożyły się na to dwa wydarzenia: tzw. afera wizowa związana z nieprawidłowym wydawaniem wiz osobom z Afryki i Azji, a także premiera filmu „Zielona granica” Agnieszki Holland, opowiadającego o migrantach przebywających na polsko-białoruskiej granicy oraz o pomagającym im aktywistach.
Dehumanizacja migrantów
Afera wizowa wywołała gwałtowne emocje po wszystkich stronach sceny politycznej. Opozycja oskarżała rząd, a PiS doszukiwał się źródeł kryzysu w spisku Donalda Tuska i Niemców. Swoje trzy grosze dorzuciła Konfederacja, która ustami m.in. Krzysztofa Bosaka straszyła przed migrantami popełniającymi w Polsce przestępstwa.
Podobnie jak w dyskusji na temat Pandora Gate (o czym więcej przeczytasz w dalszej części raportu), tak i w kłótni o migrantów zgubił się jeden istotny element: ofiary. Migranci, którzy często przybywają do Europy w niehumanitarnych warunkach, a następnie są brutalnie traktowani przez polskich i białoruskich strażników granicznych.
W maju o przykładach przemocy wobec migrantów na granicy opowiedziała Demagogowi Aleksandra Gulińska z Grupy Granica.
Krzywda migrantów nie powstrzymuje jednak polityków przed przedmiotowym traktowaniem tych ludzi i instrumentalnym wykorzystywaniem ich sytuacji. We wrześniowym raporcie zwróciliśmy uwagę m.in. na dehumanizujące określenia: „przepompownia Filipińczyków” (Michał Szczerba z Koalicji Obywatelskiej) czy „zalewanie Polski imigrantami” (Krzysztof Bosak z Konfederacji).
Wywoływanie strachu przed migrantami
Również w październiku pojawiły się pozbawione szacunku wypowiedzi, np. ze strony ministra edukacji Przemysława Czarnka. Polityk 3 października w „Gościu Wiadomości” połączył w jednej wypowiedzi migrantów, opozycję i Niemcy, próbując wywołać strach przed wszystkimi tymi grupami.
– Czy państwo myślicie, że jak oni dojdą do władzy i oczywiście ugną się temu żądaniu niemieckiemu, bo „für Deutschland” dla nich jest najważniejsze, to kto do nas przyjdzie z tych nielegalnych imigrantów? Ci, którzy ewentualnie są zdolni do jakiejś pracy i jeszcze są do wykorzystania na rynku pracy, czy też nam przyślą tych, których oni nie będą potrzebować? – pytał Czarnek (czas nagrania: 7:18).
Następnie polityk powtórzył to, czym rząd straszył już wielokrotnie, czyli przestępczością migrantów. Podobne groźby minister edukacji wysuwał w rozmowie w Polskim Radiu na finiszu kampanii 12 października. Tym razem polityk nie tylko przypisał migrantom przestępczość, ale też urągające zachowania, takie jak „paskudzenie basenów publicznych w Berlinie”.
Antypolski film komunistycznej reżyserki
W kontekście migracji wielokrotnie obrażana była też Agnieszka Holland, reżyserka „Zielonej granicy”. Politycy związani z władzą regularnie nazywali produkcję „antypolską”, a twórczyni wyciągano komunistyczną przeszłość jej ojca.
W efekcie Holland zaczęła być utożsamiana z największym wrogiem Polski i najgorszym złem, jak np. wtedy, gdy Jarosław Kaczyński w jednym zdaniu zestawił ją ze Stalinem i Hitlerem. O komunistyczne powiązania oskarżana była też opozycja, która sympatyzuje z filmem Holland.
Wyzwiska, obelgi i argumenty ad personam
W trakcie trwającej kampanii wyborczej naszą szczególną uwagę zwrócił nienawistny język używany podczas sprzeczek pomiędzy kandydatami. Dla przykładu, w lipcu politycy PiS byli nazywani „imbecylami” i przyrównywani do talibów.
W sierpniu natomiast odnotowaliśmy liczne przypadki dehumanizacji. Politycy PiS i PO nazywali swoich oponentów mianem „szkodników”. Co więcej, Jarosław Kaczyński nazywał Donalda Tuska „personifikacją zła”, a wtórował mu Janusz Kowalski nazywający PO „złem w czystej postaci”. Równocześnie Michał Kołodziejczak zauważał „szatany w PiS”.
Tropienie komunistów
Regularnie powracały również oskarżenia o reprezentowanie „lewackich” poglądów, odwołania do przeszłości i wypominanie oponentom bycia „komunistami”. Padały one zwłaszcza wobec polityków Lewicy, ale oberwało się też Campusowi Polska Rafała Trzaskowskiego.
Powyżej wskazywaliśmy, że łatki komunistki dorobiła się Agnieszka Holland, Natomiast w październiku oskarżenia o komunizm formułował też Borys Budka, nazywając PiS „PRL bis”. Nie jest już jasne, jakie kryteria należy spełnić, aby zyskać to miano.
Ciekawy przykład takiej obelgi dostarczył Janusz Kowalski, który o bycie postkomunistycznym aparatczykiem oskarżył byłego ministra finansów Leszka Balcerowicza, a następnie powiązał go z Szymonem Hołownią i PSL.
Więcej nienawiści i brutalności
Na tym się nie skończyło. Zarówno w sierpniu, jak i we wrześniu politycy dwóch największych ugrupowań przekonywali, że ci drudzy są zagrożeniem dla Polski. Przy tej okazji Przemysław Czarnek korzystał z argumentu ad personam i nazywał polityków opozycji „chłopcami w krótkich spodenkach”, co miało nas przekonać, że nie potrafią bronić Polski.
Doszło również do sporu na temat wiarygodności – czy więcej kłamie „Herr Donald” Tusk czy jednak „Pinokio” Morawiecki? We wrześniu Łukasz Mejza posunął się o krok dalej i stwierdził, że Donald Tusk nie tylko kłamie, ale też „pier…li”. Odnotowujemy, że to niepokojący przykład brutalizacji języka w debacie.
Na finiszu kampanii również nie zabrakło wyzwisk. Janusz Kowalski nazwał Donalda Tuska „architektem przemysłu pogardy”. Równolegle Borys Budka z Platformy znów nazywał Jarosława Kaczyńskiego „szkodnikiem”. Tymczasem Izabela Leszczyna zaczęła nazywać prezesa NBP mianem „wariata” i „wroga Polski”.
Marsz, debata i afera na YouTubie tematami października
W samym październiku naszą uwagę zwróciły trzy duże tematy w dyskusjach o polityce. Przede wszystkim 1 października odbył się organizowany przez Koalicję Obywatelską Marsz Miliona Serc. W miejsce rozmowy o postulatach i prędko zbliżających się wyborach czas zajęła politykom dyskusja na temat faktycznej frekwencji na tym wydarzeniu.
Zwolennicy opozycji przekonywali, że było na nim ponad milion osób, a obóz PiS sugerował, że nawet mniej niż 100 tys. Więcej o tym przeczytasz w innej analizie.
Debata po debacie w TVP
Na tydzień przed głosowaniem odbyła się debata w TVP. Zespół Demagoga na portalu X na żywo weryfikował wypowiedzi kandydatów, a już po samym wydarzeniu krytycznie przyjrzeliśmy się samej organizacji wydarzenia i pytaniom, które zostały sformułowane w sposób niemerytoryczny i można było się w nich doszukać technik manipulacji.
Sami politycy również komentowali debatę. Katarzyna Lubnauer zwracała uwagę, że pytania są pełne kłamstw. Sławomir Mentzen, choć sam nie pojawił się na debacie, skomentował wystąpienie Donalda Tuska, zaznaczając, że widzowie mieli okazję spotkać się ze „starym, zmęczonym, jąkającym się i zestresowanym Tuskiem”.
Pandora Gate – realna krzywda wykorzystana politycznie
Październik to również tzw. Pandora Gate, czyli afera dotycząca oskarżeń polskich youtuberów (w tym przede wszystkim Stuu) o seksualne wykorzystywanie osób poniżej 15. roku życia. Sprawą zainteresowali się politycy: premier Morawiecki poinformował, że polecił służbom zająć się oskarżeniami, a sprawę do prokuratury osobiście złożył wiceminister sprawiedliwości Piotr Cieplucha.
Niestety skandal szybko zaczął być wykorzystywany w sporze politycznym. Donald Tusk stwierdził, że to premier osobiście odpowiada za niski stopień ochrony najmłodszych przed pedofilią.
Ponadto 4 października zarzucił Państwowej Komisji ds. przeciwdziałania pedofilii, że w całym okresie działalności nie zrobiła „nic”. To słowo to kwantyfikator wielki – nieprecyzyjne i generalizujące określenie, które rozmazuje przekaz. Im bardziej ogólnikowe stwierdzenie, tym trudniej je zweryfikować, dlatego kwantyfikator wielki to forma manipulacji językowej. Nam jednak udało się sprawdzić wypowiedź Donalda Tuska – oceniliśmy ją jako fałszywą.
Apel do polityków i polityczek, mediów oraz samych wyborczyń i wyborców
W Stowarzyszeniu Demagog stoimy na straży polskiej debaty publicznej. Weryfikujemy fałszywe wiadomości, tropimy dezinformację, sprawdzamy słowa polityków. Zazwyczaj zwracamy uwagę na wypowiedzi „weryfikowalne”, czyli takie, które odwołują się do informacji możliwych do potwierdzenia lub obalenia (więcej na ten temat przeczytasz w naszej metodologii).
Natomiast w cyklu „Mamy oko na manipulacje polityków” przyglądaliśmy się polskiej debacie publicznej pod kątem jej jakości. W lipcu, sierpniu, wrześniu i październiku zwracaliśmy uwagę na niemerytoryczne wypowiedzi, techniki manipulacji oraz szkodliwe zachowania kandydatów i kandydatek.
Zaprezentowaliśmy nasze wnioski, ale to czytelnikom i czytelniczkom pozostawiamy ocenienie, czy tak powinna wyglądać debata publiczna.
Z naszej strony apelujemy do osób szczerze zaangażowanych w polską politykę o to, abyśmy wspólnie troszczyli się o nasze środowisko informacyjne, jakość debaty publicznej oraz dążyli do tego, aby dyskusje polityczne były oparte na merytorycznych argumentach, kulturalnej wymianie zdań oraz faktach.
Przypominamy o tym, mając na uwadze zwłaszcza fakt, że w przyszłym roku czekają nas dwie kampanie wyborcze: do samorządu i europarlamentu.
*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter