Strona główna Analizy Miejska natura: niedoceniany sprzymierzeniec naszego zdrowia

Miejska natura: niedoceniany sprzymierzeniec naszego zdrowia

Miejska natura: niedoceniany sprzymierzeniec naszego zdrowia

Osoby, które spędzają tygodniowo co najmniej 120 minut na łonie natury, znacznie częściej zgłaszają dobre zdrowie i lepsze samopoczucie psychiczne. Próg ten dotyczy wszystkich: bez względu na wiek, płeć, stan zdrowia, grupę zawodową i etniczną czy zamieszkiwane osiedle. Czy w podążaniu za kolejnymi inwestycjami w mieście zapomnieliśmy o tym, jak wielką inwestycją w nas samych jest obecność natury?

Często można spotkać się z opiniami, że warto chronić miejskie drzewa, bo są bardzo przydatne w oczyszczaniu powietrza i w walce ze smogiem. Czy aby na pewno tak jest?

To, ile mogą nam dać drzewa, zależy nie tylko od ich stanu, liczby czy położenia, lecz także od usytuowania budynków, kierunku wiatru i innych czynników. „Istnieją rozbudowane metody szacowania, ile ton pyłu może zatrzymać roślinność w mieście, i chociaż mówią one o dziesiątkach ton, niestety jest to zwykle poniżej 10% całego zapylenia, na które eksponowani są mieszkańcy” – wyjaśnia dr Piotr Klepacki z Instytutu Botaniki Uniwersytetu Jagiellońskiego.

badań ekonomistów z Uniwersytetu Warszawskiego wynika zaś, że jedno drzewo jest w stanie zredukować emisję pyłów mniej więcej o jedną trzecią kilograma rocznie. W tym czasie jeden kopciuch wyemituje 50-60 kg pyłu. By to zrównoważyć, potrzeba byłoby około 150 dużych drzew. Nie zapominajmy też, że drzewa akumulują najwięcej pyłów zawieszonych wtedy, gdy mają liście. Tymczasem największy problem ze smogiem mamy w czasie najniższych temperatur, czyli głównie zimą, gdy większość drzew liści już nie ma.

Sprawa jest więc jasna: natura nie naprawi tego, co psuje człowiek. Oznacza to, że aby zlikwidować zanieczyszczenie powietrza, potrzeba przede wszystkim usunąć miliony przestarzałych pieców. Istotne są też zmiany w systemie transportowym: postawienie na transport zbiorowy, ruch rowerowy i pieszy oraz pojazdy o tzw. niskiej emisji (np. elektryczne i na wodór).

Czy to oznacza, że natura w mieście wcale tak bardzo nie pomaga naszemu zdrowiu? Wręcz odwrotnie. Największe korzyści daje jednak nie zdrowiu fizycznemu, lecz psychicznemu.

Naturalny sprzymierzeniec

Ryzyko zachorowania na depresję jest o 20 proc. wyższe u mieszkańców miast niż wsi. Ryzyko rozwoju psychozy, która objawia się między innymi halucynacjami, urojeniami i paranoją – o 77 proc. wyższe. Ryzyko wystąpienia zaburzeń lękowych – o 21 proc.

Przyczyn tego stanu rzeczy może być wiele. Niektóre badania wskazują na takie cechy miejskiego życia jak częstsza samotność, przestępczość postrzegana i faktyczna, nierówności społeczne czy większe narażenie na hałas i stres. Zdaniem wielu naukowców i ekspertów jedną z głównych przyczyn jest to, jak bardzo odłączyliśmy się od natury. Dowody zdają się to potwierdzać.

W pewnym szpitalu w Pensylwanii pacjentów po operacji pęcherza żółciowego podzielono na dwie podobne do siebie grupy. Uwzględniono ich wiek, płeć, wagę, a także to, czy palą papierosy i czy byli wcześniej hospitalizowani. Jedyną różnicą między grupami był widok z okien ich pokojów: część pacjentów widziała liściaste drzewa, a część – ścianę z cegły. Ci, którzy widzieli drzewa, potrzebowali mniej środków przeciwbólowych, rzadziej skarżyli się na zdrowie i wychodzili ze szpitala szybciej.

Z kolei badanie przeprowadzone w Toronto w 2015 roku pokazało, że ludzie mieszkający w blokach z większą liczbą drzew przy budynku uważali się za zdrowszych psychicznie i fizycznie. Zaledwie 10 drzew więcej od średniej wystarczyło, by postrzegali swoje zdrowie tak samo, jak osoby zarabiające 10 tys. dolarów kanadyjskich więcej (około 31,5 tys. złotych przy kursie z kwietnia 2023 roku) lub osoby o siedem lat młodsze.

Cztery lata później naukowcy z Exeter (Wielka Brytania) przeprowadzili badanie, w którym wzięło udział prawie 20 tys. osób. Wyniki? Osoby, które spędzają tygodniowo co najmniej 120 minut na łonie natury, znacznie częściej zgłaszają dobre zdrowie i lepsze samopoczucie psychiczne. Próg ten dotyczy wszystkich: bez względu na wiek, płeć, stan zdrowia, grupę zawodową i etniczną czy zamieszkiwane osiedle. Badanie wykazało też, że nie ma różnicy, czy będą to dwie godziny za jednym razem czy rozłożone w czasie. Najwięcej korzyści daje jednak spędzenie w naturze cotygodniowo przynajmniej 200 minut.

Kolejne z badań wykazało, że półgodzinny spacer w naturze poprawia zapamiętywanie i odtwarzanie serii cyfr (najbardziej, gdy zieleni towarzyszy woda), a trwający tyle samo spacer w mieście zdolności te wręcz pogarsza.

Inne badanie pokazuje zaś, że im bardziej zielone jest otoczenie budynku, tym mniej zgłaszano przestępstw w danej okolicy. Mieszkańcy bardziej zielonych obszarów postrzegali swoje otoczenie jako bezpieczniejsze, relacje z sąsiadami uznawali za lepsze, a samych sąsiadów darzyli większym zaufaniem.

Recepta na naturę

Oczywiście wizyta w parku nie zastąpi prawdziwej terapii. Jeśli ktoś choruje na depresję, powinien skorzystać z pomocy specjalistów. Jednocześnie kontakt z przyrodą jest tym, co oni sami… zalecają pacjentom coraz częściej.

„Nature prescription”, czyli „receptę na naturę”, wypisują lekarze między innymi w Kanadzie, USA, Wielkiej Brytanii, Nowej Zelandii i Japonii. Pacjentom zalecane jest na przykład obserwowanie ptaków i spacery po plaży.

Zainteresowanie korzyściami wynikającymi z kontaktu z naturą jest na tyle duże, że grupa 20 naukowców z całego świata postanowiła stworzyć listę nature-based interventions (NBI), czyli interwencji opartych na naturze. NBI są nastawionym na psychologiczne aspekty dzieckiem nature-based solutions. Wśród 27 zaleceń znajdują się między innymi:

  •                       tworzenie i udostępnianie ogrodów w szpitalach lub domach opieki,
  •                       zapewnianie ścieżek spacerowych i rowerowych,
  •                       zwiększanie dostępności publicznych parków i ogrodów miejskich,
  •                       tworzenie „zielonych korytarzy” wzdłuż ulic,
  •                       wstawianie roślin doniczkowych do biur czy centrów handlowych,
  •                       ogrody społeczne,
  •                       siłownie zewnętrzne w naturze,
  •                       ćwiczenia w grupie na świeżym powietrzu,
  •                       przepisywanie recept na kontakt z naturą,
  •                       realizowanie części programu edukacji na świeżym powietrzu,
  •                       szkoły leśne i lekcje prowadzone w naturze.

Zdaniem naukowców NBI mogą ułatwić zmianę zachowania poprzez nieco ustrukturyzowaną promocję doświadczeń opartych na naturze. W ten sposób mogą więc promować poprawę zdrowia i samopoczucia fizycznego, psychicznego oraz społecznego.

Wszyscy jesteśmy biofilami

W 1984 roku Edward O. Wilson rozwinął koncepcję biofilii. Słynny biolog w książce o tym samym tytule argumentował, że ludzi ciągnie do kontaktu z naturą, bo mamy wrodzoną skłonność do szukania relacji z przyrodą i innymi formami życia.

Ludzki umysł ewoluował wśród roślin i zwierząt, nie w biurowcach i wieżowcach. To w środowisku naturalnym wykształcały się nasze potrzeby, intuicja, spostrzegawczość. Jesteśmy w końcu zwierzętami – z butami na nogach, telefonami w rękach i zdolnymi do złożenia tych liter w zdanie, ale mimo wszystko: zwierzętami. Trwającej dwa miliony lat ewolucji rodzaju Homo i 200-300 tysięcy lat ewolucji Homo sapiens nie wyruguje 100 lat samochodów i kilkadziesiąt lat internetu.

To właśnie takie warunki ukształtowały nasze mózgi. Odcinając się od natury, odcinamy się więc od korzeni.

O tym, jak mocno jesteśmy powiązani z naturą, przekonuje samo grzebanie w ziemi. Gdy to robimy, w naszym organizmie uwalnia się poprawiająca nastrój serotonina. Odpowiada za to znajdująca się w glebie bakteria Mycobacterium vaccae.

Tematem tym od ponad 20 lat zajmuje się Christopher Lowry, obecnie profesor Uniwersytetu Kolorado w Boulder. Lowry ma nadzieję, że pewnego dnia żołnierze lub ratownicy będą mogli otrzymywać oparty na bakterii „zastrzyk na stres”. Na razie stara się wystawiać własne dzieci na „zdrową dawkę brudu” w ogródku warzywnym i podczas częstych wycieczek na kemping. Zachęca do tego również swoich przyjaciół i kolegów, którzy dziś nie są do tego już tak sceptyczni jak kiedyś. „To ekscytujące widzieć tak wiele osób zainteresowanych naszym związkiem ze światem drobnoustrojów” – cieszy się Lowry.

Wcześniejsze przykłady pokazują jednak, że nie trzeba grzebać w ziemi, by odczuć korzyści, jakie przynosi kontakt z naturą. Wyzbywanie się jej z przestrzeni miejskiej jest więc szkodzeniem nie tylko środowisku. Jest też szkodzeniem nam samym.

*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter

Wpłać, ile możesz

Na naszym portalu nie znajdziesz reklam. Razem tworzymy portal demagog.org.pl

Wspieram

Dowiedz się, jak radzić sobie z dezinformacją w sieci

Poznaj przydatne narzędzia na naszej platformie edukacyjnej

Sprawdź!