Strona główna Analizy Jessikka Aro powiela teorię o zamachu w Smoleńsku. Jak wpadła na fałszywy trop?

Jessikka Aro powiela teorię o zamachu w Smoleńsku. Jak wpadła na fałszywy trop?

Osiem lat temu spotkanie z Michałem Rachoniem zachęciło fińską dziennikarkę do przyjrzenia się sprawie katastrofy smoleńskiej. Obecnie w swojej nowej książce przedstawia już znane i wątpliwe argumenty w nowej formie. Weryfikujemy najważniejsze tezy tej publikacji, zanim trafi do druku w Polsce.

Jessikka Aro i jej książka na tle rosyjskiej flagi

fot. Maria Mitrunen / Wikimedia Commons / Tekijänoikeuslain 25 § / Modyfikacje: Demagog, fot. Estonian Foreign Ministry / Wikimedia Commons / CC BY 2.0 / Modyfikacje: Demagog, fot. Pexels / Modyfikacje: Demagog

Jessikka Aro powiela teorię o zamachu w Smoleńsku. Jak wpadła na fałszywy trop?

Osiem lat temu spotkanie z Michałem Rachoniem zachęciło fińską dziennikarkę do przyjrzenia się sprawie katastrofy smoleńskiej. Obecnie w swojej nowej książce przedstawia już znane i wątpliwe argumenty w nowej formie. Weryfikujemy najważniejsze tezy tej publikacji, zanim trafi do druku w Polsce.

Jessikka Aro już od kilku lat przygląda się rosyjskiej dezinformacji (1, 2, 3). Teksty poświęcone tej tematyce, szczególnie reportaż „Trolle Putina”, przyniosły jej sławę i uznanie, ale naraziły ją też na zemstę ze strony Rosji. Kreml rozpętał przeciwko autorce kampanię kłamstw i oszczerstw. Trolle nazywały ją wariatką i amerykańskim szpiegiem. Sfabrykowano też historię o tym, że handlowała narkotykami.

W konsekwencji, dla swojego bezpieczeństwa, Aro musiała wyjechać z Finlandii (1, 2). Osoby zaangażowane w ten proceder zostały skazane w 2018 roku.

Obecnie nad wydaniem w Polsce nowej książki fińskiej dziennikarki – „Światowej wojny Putina” – pracuje spółka, w której członkiem zarządu jest Michał Rachoń – dziennikarz Telewizji Republika. Dlaczego? Być może dlatego, że zdaniem Jessikki Aro 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem mogło dojść do zamachu w wyniku eksplozji. 

Ostrzegamy przez fałszywymi informacjami na temat katastrofy smoleńskiej

Książka trafiła do fińskich czytelników wiosną tego roku. Dwa miesiące później, w lipcu, prawa do wydania jej w Polsce kupiło Transatlantic Foundation. To młoda spółka, która nie wydała dotychczas żadnej książki i nie ma nawet swojej strony internetowej.

Transatlantic Foundation założono w maju 2024 roku. Dwóch udziałowców spółki to Michał Rachoń i historyk Sławomir Cenckiewicz. Spółka została zarejestrowana 7 maja – tego samego dnia ukazała się w Finlandii książka Jessikki Aro.

Nie znamy jeszcze daty premiery polskiego tłumaczenia, ale wiemy, że książka zawiera nieprawdziwe informacje na temat katastrofy smoleńskiej, dlatego nasz artykuł publikujemy już teraz. Uważamy, że lepiej jest ostrzegać przed fałszywymi informacjami, niż wyjaśniać je, gdy już zostaną udostępnione (1, 2). 

Przy pracy nad tą analizą korzystaliśmy z fińskiego wydania książki „Światowa wojna Putina”. Chcieliśmy być pewni, że sprawa zostanie uczciwie i rzetelnie zbadana, dlatego przekład fragmentów dotyczących katastrofy smoleńskiej wykonała dla nas zawodowa tłumaczka.

Z kim rozmawiała? Informatorzy Jessikki Aro

Książkę otwiera historia spotkania Jessikki Aro i Michała Rachonia, którzy poznali się na konferencji w 2016 roku. Wkrótce polski publicysta przekonał dziennikarkę, że w sprawie katastrofy smoleńskiej nigdy nie przeprowadzono właściwego dochodzenia (s. 5).

Michał Rachoń jest jedną z osób, którym Aro oddaje głos w swojej książce. Oprócz tego poznajemy w niej perspektywę Glenna Jørgensena – jednego z członków podkomisji powołanej przez Antoniego Macierewicza w celu ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej. 

Dzięki książce poznamy także m.in. punkt widzenia dziennikarza serwisu wPolityce.pl Marka Pyzy, dziennikarki Ewy Stankiewicz, Mateusza Kochanowskiego – syna Janusza Kochanowskiego (byłego Rzecznika Praw Obywatelskich, który zginął w katastrofie smoleńskiej) czy Grzegorza Januszki – ojca jednej z ofiar katastrofy, stewardessy. 

Teoria o zamachu bez konfrontacji z raportami

W „Światowej wojnie Putina” na pierwszy plan wybijają się relacje świadków śledztwa, a nie samo śledztwo. Nie natrafimy w książce na szczegółową analizę raportów z dochodzeń: komisji MAK (Międzypaństwowy Komitet Lotniczy), komisji Millera, podkomisji Macierewicza czy NIAR (National Institute for Aviation Research). 

Dziennikarka korzystała również z informacji zebranych na stronie smolenskcrash.eu, na której od 2019 roku nie pojawiły się nowe treści.

W publikacji zaprezentowano tylko jeden punkt widzenia – zwolenników tezy o wybuchu. Zabrakło natomiast weryfikacji ich argumentów.

Trzy błędne tezy Aro – sprawdzamy

W książce na pierwszy plan wybijają się następujące trzy tezy, które wymagają weryfikacji:

  • Rząd Donalda Tuska zaniedbał śledztwo i bezkrytycznie przyjął narrację Rosji.
  • Przyczyną katastrofy smoleńskiej był wybuch na pokładzie TU-154M.
  • Za granicą Polski znana jest tylko rosyjska wersja wydarzeń.

Zweryfikujemy je po kolei, jednak zaczniemy od przypomnienia podstawowych faktów.

Wydarzenia w porządku chronologicznym

10 kwietnia 2010 roku o godzinie 8:46 czasu polskiego w okolicach lotniska Smoleńsk-Siewiernyj doszło do katastrofy. Rozbił się samolot TU-154M. Na jego pokładzie była polska delegacja zmierzająca na uroczystości upamiętniające zbrodnię katyńską. Wśród 96 ofiar byli m.in. prezydent Lech Kaczyński i jego małżonka, Maria Kaczyńska, Ryszard Kaczorowski (były prezydent RP na uchodźstwie), Tadeusz Buk (dowódca wojsk lądowych RP) czy Anna Walentynowicz (założycielka Wolnych Związków Zawodowych).

Ta tragedia jest niewątpliwie jednym z najistotniejszych wydarzeń w historii III RP. Ludzie potrzebowali wyjaśnień. W takiej sytuacji trudno jest czekać na wyniki żmudnego i długiego dochodzenia. 

Niedługo po katastrofie, w atmosferze chaosu informacyjnego, pojawiła się hipoteza, że w Smoleńsku doszło do zamachu (1, 2, 3). Wówczas nie były znane jeszcze żadne dowody.

Dwa raporty potwierdzają – to była katastrofa

Przez pierwszy rok po zdarzeniu dwa zespoły prowadziły dochodzenie w tej sprawie – członkami pierwszego byli Rosjanie monitorowani przez Polaków, a drugiego – wyłącznie Polacy. Konkluzja obu zespołów była jasna: to był wypadek. 

Raporty różniły się w zakresie odpowiedzialności przypisanej załodze samolotu oraz rosyjskim kontrolerom lotu. Autorzy obydwu dokumentów zgadzają się jednak co do faktu, że w Smoleńsku doszło do katastrofy lotniczej, a nie do zamachu.

Zgodnie z ustaleniami rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK):

„Bezpośrednią przyczyną katastrofy było niepodjęcie przez załogę we właściwym czasie decyzji o odejściu na lotnisko zapasowe pomimo otrzymania wielokrotnych i terminowych informacji o rzeczywistych warunkach meteorologicznych na lotnisku Smoleńsk »Północny«, znacznie gorszych od ustalonego dla tego lotniska minimum; zniżenie bez widoczności obiektów naziemnych do wysokości znacznie mniejszej od ustalonej przez kierownika lotów minimalnej wysokości odejścia na drugi krąg (100 m), w celu przejścia do lotu z widzialności, a także brak odpowiedniej reakcji i wymaganych działań pomimo wielokrotnego zadziałania sygnalizacji systemu wczesnego ostrzegania o zbliżaniu się do ziemi (TAWS), co doprowadziło do zderzenia samolotu z przeszkodami i ziemią w sterowanym locie (CFIT), jego zniszczenia, śmierci załogi i pasażerów”.

Powyższe ustalenia dotyczące bezpośrednich przyczyn katastrofy samolotu były podobne do tych przedstawionych przez komisję Millera:

„Przyczyną wypadku było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, przy nadmiernej prędkości opadania, w warunkach atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią i spóźnione rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg. Doprowadziło to do zderzenia z przeszkodą terenową, oderwania fragmentu lewego skrzydła wraz z lotką, a w konsekwencji do utraty sterowności samolotu i zderzenia z ziemią”.

Pozostały wątpliwości i niejasności

Raport MAK nie został dobrze przyjęty w Polsce. Z badania CBOS wynika, że w ocenie ¾ Polaków był on nierzetelny. Z kolejnego sondażu wynikało, że tylko co trzeci Polak i co trzecia Polka uznali polski raport (komisji Millera) za zadowalający

Narastały obawy, że w śledztwie pozostały niedokończone wątki (np. 1, 2, 3). Na opinię publiczną wpływał również uzasadniony sceptycyzm wobec polityki Federacji Rosyjskiej. A sama Rosja, jak zauważa Aro, może czerpać korzyści z podziału polskiego społeczeństwa.

W toku dochodzenia doszło też do błędów. Za przykład niech posłużą liczne nieprawidłowości i niejasności przy identyfikacji zwłok ofiar oraz wyciek ich zdjęć do internetu (1, 2, 3, 4). Istotnym argumentem pozostaje fakt, że Rosja nie zwróciła Polsce wraku tupolewa (1, 2, 3). Dodajmy, że nie zrobiła tego do dzisiaj.

Powrót do śledztwa

Taka sytuacja sprzyjała działaniom zwolenników tezy o zamachu. W październiku 2012 roku odbyła się pierwsza Konferencja Smoleńska. Grupa naukowców pod przewodnictwem dr hab. inż. Piotra Witakowskiego wystąpiła przeciwko wersji wydarzeń przedstawionej w oficjalnych raportach. Podczas kolejnych trzech konferencji rozważano teorię o zamachu.

Po wyborach parlamentarnych w 2015 roku władzę przejęło Prawo i Sprawiedliwość. Ministrem obrony narodowej został Antoni Macierewicz, który za cel postawił sobie ponowne zbadanie katastrofy. To na mocy jego rozporządzenialutym 2016 roku wznowiono dochodzenie. Wkrótce potem powołano do tego zadania podkomisję. W jej skład weszły m.in. osoby zaangażowane przedtem w organizację Konferencji Smoleńskich.

Po dwóch latach Macierewicz przejął stanowisko przewodniczącego podkomisji. W 2022 roku poznaliśmy raport końcowy. Konkluzja? W Smoleńsku doszło do zamachu, a na pokładzie tupolewa eksplodował ładunek wybuchowy.

Problem leży w tym, że po czasie wyszły na jaw liczne nieprawidłowości dotyczące prac tego zespołu, w tym m.in. dobieranie ekspertów do z góry założonej tezy, nietransparentna praca czy celowe ukrywanie ekspertyzdowodów niezgodnych z przyjętą tezą o wybuchu. Podkomisja została rozwiązana w grudniu 2023 roku.

Teza pierwsza: Polska bezkrytycznie przyjęła wersję Rosjan. To fałsz

W swojej książce Jessikka Aro prezentuje zapis rozmowy z Grzegorzem Januszką, ojcem stewardessy, która zginęła na pokładzie tupolewa. To tragiczna historia, która staje się okazją do przedstawienia rządowi Donalda Tuska zarzutów bezczynności i niekompetencji.

MAK i pierwszy raport

Przypomnijmy, że pierwsze śledztwo w sprawie katastrofy przeprowadził Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK), powołany w 1991 roku w celu badania wypadków w transporcie lotniczym na terenie 12 państw byłego Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.

To zadanie trafiło do MAK na mocy art. 26 Konwencji o międzynarodowym lotnictwie cywilnym (ICAO), stanowiącego, że za zbadanie wypadku jest odpowiedzialne to państwo, w którym doszło do wypadku statku powietrznego (w tym przypadku Rosja).

Równocześnie państwo, w którym statek powietrzny jest zarejestrowany (w tym przypadku Polska), ma możliwość wyznaczenia swoich obserwatorów dochodzenia (s. 10). Tacy specjaliści zostali wysłani do Smoleńska już dzień po katastrofie.

Samolot cywilny czy państwowy?

Aro zwraca uwagę polskiemu rządowi (s. 31, s. 54), że lepszą decyzją niż zastosowanie regulacji konwencji chicagowskiej (wspomniane ICAO) byłoby oparcie śledztwa na przepisach podpisanej w 1993 roku dwustronnej umowy polsko-rosyjskiej o lotnictwie wojskowym. 

To argument, który w 2012 roku podniósł m.in. Zbigniew Girzyński, poseł PiS. Wojciech Nowicki, podsekretarz stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, tłumaczył wtedy, że skorzystanie ze wspomnianej umowy nie było możliwe głównie z racji jej ograniczeń. Czytamy w niej (art. 11), że strony zobowiązują się do wspólnego wyjaśnienia incydentów lotniczych, nie znajdziemy tu jednak opisów procedur, oczekiwanej formy przedstawienia rezultatów (kształtu raportu końcowego) czy wzajemnych praw i obowiązków. 

Dodatkowo z wyjaśnienia przedstawionego przez rządowy Zespół do spraw wyjaśniania opinii publicznej przyczyn i okoliczności katastrofy wynika, że ta umowa przewidywała możliwość ograniczenia dostępu do danych niejawnych, a utajnienie dowodów wprowadziłoby jeszcze większy chaos informacyjny.

Faktem jest, że przepisy chicagowskie stosują się do lotnictwa cywilnego. Politycy spierali się, czy lot do Smoleńska miał charakter wojskowy, czy cywilny. Rządy Polski i Rosji ostatecznie zdecydowały się na skorzystanie z konwencji, ponieważ pozwoliła ona na przeprowadzenie dochodzenia w ustrukturyzowany sposób.

Polska krytycznie odniosła się do wniosków MAK

Raport MAK ukazał się w styczniu 2011 roku. Nie jest prawdą, że polski rząd bezkrytycznie zaakceptował wnioski z rosyjskiego śledztwa, a z takim przekonaniem spotkamy się w książce Jessikki Aro. Strona polska zgłosiła ok. 100 uwag i komentarzy do konkluzji przedstawionych przez MAK.

Co więcej, równolegle z pracami rosyjskiego zespołu nad zbadaniem przyczyn i okoliczności katastrofy swoje działania prowadziła polska Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (zwana potocznie komisją Millera). W lipcu 2011 roku przedstawiła ona publicznie (1, 2, 3) swój raport zawierający nieco inne wnioski niż dokument rosyjski.

Zarówno w raporcie MAK, jak i w raporcie komisji Millera znajdziemy konkluzję, że przyczyną katastrofy były błędy osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo lotu. Polski raport był obszerniejszy.

Różnica dotyczyła czynników i okoliczności, które uznano za mające wpływ na katastrofę. Strona rosyjska nie dopatrzyła się żadnych nieprawidłowości po stronie Rosjan – wskazano za to na omyłki pilotów (s. 207–208). Strona polska opisała dodatkowo nieprawidłowości, których dopuścili się rosyjscy kontrolerzy lotu. Należało do nich m.in. przekazywanie załodze (błędnej) informacji o prawidłowym położeniu samolotu względem lotniska, ścieżki schodzenia i kursu (s. 318).

Co więcej, raport komisji Millera przeciwstawił się przedstawionemu w raporcie MAK (s. 207) wnioskowi, że jedną z przyczyn katastrofy była presja psychologiczna nałożona na pilotów przez dowódcę sił powietrznych – generała Błasika (s. 236). Jessikka Aro zdaje się pomijać te wątki i przekonuje w swojej książce, że ten błąd naprostowała dopiero podkomisja Macierewicza (s. 115).

Równolegle ruszyło śledztwo prokuratury

Ani raport MAK, ani raport komisji Millera nie wskazały winnych katastrofy. Zgodnie z przyjętymi założeniami nie takie było ich zadanie. Nie oznacza to, że sprawa została zatuszowana – jak można wywnioskować z lektury „Światowej wojny Putina”.

Już 10 kwietnia 2010 roku, czyli w dniu katastrofy, prokuratura wszczęła swoje śledztwo. Należy podkreślić, że udział osób trzecich (czyli np. zamach) był jedną z czterech rozpatrywanych hipotez. Do 2016 roku dochodzenie prowadziła Naczelna Prokuratura Wojskowa, następnie sprawę przekazano Zespołowi Śledczemu nr I Prokuratury Krajowej. 

Dodajmy, że w 2014 roku prokuratura potwierdziła, że wspomniany generał Błasik nie był w dniu katastrofy pijany, jak twierdzili Rosjanie. Jessikka Aro przekonuje, że wniosek ten przedstawiła dopiero podkomisja Macierewicza (s. 115).

Prokuratura ustaliła podejrzanych

Z dostępnych dzisiaj informacji wiemy, że ustalono trzech podejrzanych o spowodowanie katastrofy w ruchu powietrznym, której następstwem była śmierć wielu osób. Byli to: podpułkownik Paweł P. i dwóch innych rosyjskich oficerów. Wystawiono w ich sprawie listy gończe.

Zaznaczamy, że wbrew temu, co sugeruje w swojej książce Jessikka Aro, sprawa Smoleńska nie została wyciszona po wyborach parlamentarnych z 2023 roku. W Prokuraturze Krajowej dalej toczy się śledztwo. Na czele zespołu stoi Krzysztof Schwartz, powołany do tego zadania w okresie sprawowania urzędu przez ministra Zbigniewa Ziobrę

Schwartz, który nie zgadza się z teorią o zamachu, nie został odwołany. Wciąż pracuje, a jego zespół śledczy spotkał się w kwietniu 2024 roku z rodzinami ofiar katastrofy. 

Gdzie jest wrak? Polska się o niego upomina

Prawdą jest, że Rosja do dzisiaj nie zwróciła Polsce wraku tupolewa. Nie zaprzeczamy, że jest to przejaw złych intencji Kremla, który przyczynił się w ten sposób do podsycenia polskiego sporu politycznego wokół Smoleńska. Mimo to, wbrew podejrzeniom rozbudzanym przez Aro, nie jest to dowód na bagatelizowanie śledztwa przez polską władzę.

Strona polska aktywnie zabiegała o odzyskanie wraku. Za rządów PO-PSL wysłano 11 not dyplomatycznych, w których domagano się jego zwrotu. Starano się o to również podczas spotkań na szczeblu dyplomatycznym. Kolejne działania na tym polu, również bez sukcesu, podejmował rząd PiS.

Wbrew sugestii Aro, jakoby rosyjska wersja wydarzeń przebiła się do zachodniego mainstreamu, europejskie instytucje pozostawały świadome nieprawidłowości po stronie rosyjskiej. W 2018 roku Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy przyjęło rezolucję, w której wezwano Federację Rosyjską do zwrotu tupolewa. O oddanie wraku oraz czarnych skrzynek upomniał się także Parlament Europejski w 2015 roku.

Teza druga: Na pokładzie doszło do wybuchu. Sprawdzamy

Zdaniem Aro i jej informatorów 10 kwietnia 2010 roku doszło do zamachu, ponieważ na pokładzie tupolewa nastąpiła eksplozja. Podczas lektury książki kilkukrotnie napotykamy to stwierdzenie (m.in. s. 23, s. 84, s. 93, s. 101, s. 120).

Wspomniany już przedtem raport komisji Millera zaprzecza temu wnioskowi. W załączniku z opisem uszkodzeń czytamy, że podczas oględzin wraku samolotu nie znaleziono śladów detonacji materiałów wybuchowych ani paliwa lotniczego (s. 25).

Faktem jest, że samolot rozbił się na drobne elementy, ale jak wskazuje Michał Przybyłowski z Katedry Postępowania Karnego i Kryminalistyki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, nie jest to nic nadzwyczajnego w przypadku katastrof lotniczych.

Ciała ofiar przesądzają o wybuchu? Biegli tego nie potwierdzają

Zgłaszano również wątpliwości związane z oględzinami ciał. Jessikka Aro w rozmowie ze wspomnianym ojcem jednej z ofiar, Grzegorzem Januszką, przywołuje nieprawidłowości dotyczące pochówku osób, które zginęły w katastrofie. Dopiero ekshumacja pozwoliła na odkrycie, że w wielu przypadkach fragmenty ciał nie znalazły się w odpowiednich trumnach. Możliwe, że Rosja dla własnego interesu politycznego celowo dopuściła się zaniedbań w tym zakresie.

Druga teza przedstawiona przez Aro nie jest jednak prawdą. Zgodnie z nią na ciałach mogły znajdować się ślady wskazujące na eksplozję (s. 101). 

We współpracy z międzynarodowym zespołem biegłych ds. medycyny sądowej polska prokuratura pozyskała prawie 100 opinii. Jaki wyciągnięto z nich wniosek? Według TVN prokuratura przekazała rodzinom ofiar informację, że na ciałach nie odnaleziono obrażeń wskazujących na wybuch.

Dźwięki eksplozji? Badacze jej nie usłyszeli

Komisja Macierewicza stwierdziła, że doszło do eksplozji i że potwierdza to nagranie z czarnych skrzynek. Komisji Millera zarzucano wycięcie istotnych fragmentów materiału audio. Jessikka Aro dołącza do grona osób żywiących takie obawy i wykazuje błędy popełnione przez osoby odpowiedzialne w Polsce za odsłuch nagrań z czarnej skrzynki (s. 52).

W reportażu „Siła kłamstwa” Piotra Świerczka wyjaśniono, że to podkomisja Macierewicza celowo zmanipulowała materiał z czarnej skrzynki, aby uwiarygodnić tezę o eksplozji [czas nagrania: 52:00]. Na oryginalnych nagraniach, co potwierdzili eksperci, nie jest słyszalny żaden wybuch, a jedynie dźwięk zderzenia z drzewem.

Aro twierdzi również, że czarne skrzynki zostały ukryte przez Rosjan (s. 103). Nie jest to prawda. Z trzech skrzynek, które przetrwały wypadek, jedna trafiła do Polski. Był to rejestrator polskiej produkcji ATM-QAR, który znalazł się w Polsce 10 dni po katastrofie. Wtedy zostało odsłuchane nagranie (s. 61). Pozostałe dwie skrzynki odsłuchano w Rosji w obecności polskich specjalistów. Polska otrzymała również kopie tych dwóch nagrań.

Drzwi świadczą o wybuchu? To błędna interpretacja

Kolejny argument, przedstawiony przez Glenna Jørgensena – wspomnianego wyżej członka podkomisji smoleńskiej Antoniego Macierewicza – dotyczy drzwi samolotu. Duński inżynier zwraca uwagę na ich ciężar: ponad 75 kg. Jørgensen twierdzi, że tylko wysokie ciśnienie wewnętrzne, spowodowane na przykład wybuchem, mogło gwałtownie je oderwać (s. 93).

Przeczą temu konkluzje raportu NIAR. Z przedstawionych obliczeń (s. 205–211) wynika, że do gwałtownego oderwania drzwi mogło wystarczyć odpowiednio silne uderzenie o ziemię. Raport powstał na zamówienie podkomisji smoleńskiej Antoniego Macierewicza, dlatego zaskakuje fakt, że Jørgensen nie przedstawia na jego podstawie pełnego kontekstu.

Samolot uderzył o ziemię z wielkim impetem. Dlaczego więc nie powstał żaden krater? Pytanie to zadaje Jørgensen, aby podważyć oficjalną narrację (s. 97). Do tej kwestii odniósł się Zespół ds. wyjaśnienia opinii publicznej treści informacji i materiałów dot. przyczyn i okoliczności katastrofy. Stwierdzono, że wynika to z nachylenia samolotu, który najpierw zderzył się z ziemią wierzchem delikatnego kadłuba. Dopiero później zniszczeniu uległy kolejne, większe fragmenty tupolewa.

Brzoza to oszustwo? Dowody z miejsca zdarzenia mówią co innego

Wiemy, że do katastrofy doszło, ponieważ piloci zeszli zbyt nisko i nie zdążyli rozpocząć procedury odejścia (1, 2). W konsekwencji samolot zaczął spadać i jedno ze skrzydeł uderzyło w drzewo – w brzozę. Ten wniosek był podważany: Antoni Macierewicz rozważał nawet obalenie tej tezy poprzez eksperyment z wykorzystaniem jadącego samochodu i brzozy.

Do tego wątku odwołuje się także Aro. Z rozmowy z Jørgensenem wybrzmiewa jasny wniosek: polscy piloci nie próbowali lądować, a brzoza nie oderwała kawałka skrzydła (s. 120). Nie jest to prawda. Liczne i niezależne od siebie dowody wskazują na to, że TU-154M zderzył się z drzewem. 

Są nimi m.in. fragmenty skrzydła znalezione w brzozie oraz fragmenty drzewa wbite w końcówkę skrzydła. Co więcej, wspomniana brzoza jest tylko jednym z kilku drzew uszkodzonych przez spadający samolot. O incydencie przekonują też zapisy wskazań radiowysokościomierza. Dysponujemy również referatem badacza z Uniwersytetu w Toronto, który przeprowadził obliczenia dotyczące zderzenia.

A co ze śladami trotylu? Znamy wyjaśnienie

Na pokładzie TU-154M odnaleziono ślady materiałów wybuchowych. Był to istotny argument podnoszony przez zwolenników tezy o eksplozji, wspomina o tym również Aro w swojej książce (s. 57). Jednak odkryte materiały nie stanowią potwierdzenia tezy o ładunku, który miał doprowadzić do eksplozji. 

Przeprowadzone badania dowiodły, że 90 proc. próbek ze śladowymi ilościami trotylu odnaleziono na zapasowych siedzeniach samolotu. W przeszłości samolotem tym transportowani byli m.in. żołnierze, którzy mogli przenieść resztki takich substancji na ubraniach. 

Przekonuje o tym też reportaż „Siła kłamstwa” – usłyszymy w nim, że na lewym skrzydle w ogóle nie odnaleziono trotylu [czas nagrania: 43:28]. A to właśnie tam, zgodnie z przedstawianą teorią o eksplozji, miał znajdować się ładunek wybuchowy. Wybuch wykluczyło badanie Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji [czas nagrania: 41:30].

Duńczyk z podkomisji i jego niejasne kompetencje

W książce „Światowa wojna Putina” jako główny orędownik teorii o wybuchu występuje Glenn Jørgensen. To duński inżynier, który współpracował z podkomisją smoleńską Antoniego Macierewicza. W rozmowie z Aro przedstawia się on jako ekspert i znawca, którego obliczenia matematyczne potwierdzają, że w tupolewie doszło do wybuchu. To tylko pozorna wiarygodność.

Już w przeszłości, między innymi w reportażu (s. 90), twierdził on, że był wykładowcą Duńskiego Uniwersytetu Technicznego. Zwróciliśmy się do tej uczelni z pytaniem, jednak nie mogła ona udzielić nam informacji w tej sprawie. W CV dostępnym na stronie firmy Jørgensena nie znajdziemy wspomnianych informacji.

Jeden z ekspertów, których wynajęła podkomisja Macierewicza, Chris Protheroe (1, 2, 3, 4), przyznaje, że Jørgensen faktycznie pobierał nauki na kursie dotyczącym badania wypadków lotniczych. Należy jednak podkreślić, że Duńczyk zapisał się na ten kurs dopiero po dołączeniu do podkomisji smoleńskiej [czas nagrania: 9:00].

Sam Jørgensen przyznaje, że w niektórych kwestiach wypowiada się, choć nie jest ekspertem. W „Światowej wojnie Putina” przedstawia swoje hipotezy na temat śladów, które na ciałach ofiar katastrofy zostawiła rzekoma eksplozja. Skąd wyprowadza wnioski? Jak twierdzi, „mimo iż nie jest ekspertem w dziedzinie medycyny, to zapoznał się z literaturą na temat uszkodzeń, jakie eksplozja wywołuje w ciele ludzkim” (s. 101). 

Jessikka Aro nie konfrontuje jego argumentów ze zdaniem ekspertów, np. biegłych w zakresie medycyny sądowej. Nie uwzględnia nawet opinii tych znawców, którzy analizowali sprawę na zlecenie prokuratury.

Teza trzecia: Na Zachodzie znana jest tylko rosyjska wersja wydarzeń. Wyjaśniamy

Zdaniem Jessikki Aro kluczowe fakty na temat katastrofy nie są znane poza Polską. Oznaczałoby to, że teoria o wypadku powstała i rozpowszechniła się z powodu bierności polskiego rządu i nieświadomości innych państw. W konsekwencji, jak przekonuje dziennikarka, „wykreowana przez Rosję wersja wydarzeń jest powtarzana w szanowanych mediach międzynarodowych takich jak Foreign Policy albo Wikipedia” (s. 38).

Postulat umiędzynarodowienia śledztwa był jedną z obietnic wyborczych Prawa i Sprawiedliwości i faktycznie podjęto działania w tym zakresie. Zdaniem Aro zagraniczne media zbagatelizowały rezultaty prac zaprezentowane przez podkomisję Macierewicza (s. 84). Dziennikarka jest zaskoczona, że hipoteza o wybuchu na pokładzie TU-154M została zignorowana, a media wciąż bazowały na wynikach raportu komisji Millera.

W tym miejscu Aro pomija fakt, że w przeciwieństwie do wspomnianej komisji Millera w zespole Macierewicza nie pracował nikt z doświadczeniem w badaniu wypadków lotniczych. W połączeniu z opiniami o upolitycznieniu śledztwa oraz o prowadzeniu go zgodnie z góry ustaloną przez przewodniczącego tezą o wybuchu w samolocie nie dodawało to wiarygodności efektom prac komisji.

Przy śledztwie pracowali międzynarodowi eksperci

Przy badaniach fizykochemicznych próbek z miejsca katastrofy pracowały instytuty z Włoch, z Irlandii Północnej i z Wielkiej Brytanii. Co więcej, międzynarodowi eksperci współpracowali z podkomisją Macierewicza przy ponownym badaniu katastrofy. Szkopuł w tym, że nie wszyscy zaangażowani w to dochodzenie ostatecznie zgodzili się z konkluzją prac zespołu. Trzech byłych członków podkomisji wystąpiło w otwartym liście przeciwko przyjętym metodom badania katastrofy (1, 2, 3).

Przykładem jest badacz wypadków lotniczych – Brytyjczyk Chris Protheroe (1, 2, 3, 4). W opublikowanym niedawno reportażu przyznał, że nie zgadza się z konkluzjami Macierewicza, ale wciąż jest zobowiązany klauzulą poufności. Dodał, że gdy jego praca nie potwierdzała teorii o wybuchu, to podkomisja wstrzymała wypłacanie wynagrodzenia [czas nagrania: 17:00].

Odmienne konkluzje przedstawiono także w raporcie National Institute for Aviation Research (NIAR), zamówionym przez podkomisję. Mimo to Macierewicz przekonywał, że dokument potwierdził jego hipotezy. O tym, że polityk ukrywał niewygodne dla własnych teorii wnioski z badań oraz manipulował wynikami raportu, przekonuje reportaż „Siła kłamstwa” autorstwa Piotra Świerczka.

Polska prokuratura w toku wspomnianego już śledztwa powołała międzynarodowy zespół biegłych, który zgodnie z zapowiedziami do sierpnia 2024 roku przygotował ekspertyzy dotyczące katastrofy. Prokuratura jeszcze nie ujawniła raportu, odmówiła też przedstawienia nam ekspertyz w trybie dostępu do informacji publicznej. Newsweek na początku października doniósł, że raport jest już w Polsce i obecnie trwa tłumaczenie go na język polski. 

W książce zabrakło weryfikacji argumentów

Ostatecznie czytelnik pozostaje z wnioskiem, że na pokładzie TU-154M doszło do eksplozji. Jessikka Aro przykłada dużą wagę do argumentów Glenna Jørgensena (czyli osoby bez potwierdzonego doświadczenia w badaniu katastrof lotniczych) i podkomisji, w której pracował. 

Jednocześnie zdaje się, że ignoruje ona dwa niezależne polskie dochodzenia (komisji Millera i prokuratury), a także raport NIAR (który, jak wspomnieliśmy, wspiera konkluzję o wypadku, a nie o wybuchu). 

O tym, że dziennikarka korzystała przy pracy nad swoją książką z niewiarygodnych źródeł, jako pierwsi informowali fińscy fact-checkerzy z organizacji Faktabaari. To oni zwrócili naszą uwagę na nową książkę Jessikki Aro. Tak sprawę skomentował dla nas jeden z analityków:

„W książce i w innych kontekstach Aro często twierdzi, że walka z wpływem Rosji na informacje jest dla niej osobiście ważna. Bardzo doceniam pracę Aro, ale w tym przypadku ten motyw mógł odwrócić jej uwagę od faktów. Ponadto smoleńska teoria spiskowa ma wiele cech sprytnie skonstruowanej propagandy. Odwołuje się do emocji, zawiera wiele pozornie naukowych dowodów technicznych i ostatecznie opiera się na wykluczeniu prawdziwych źródeł i faktów”.

Z jakim wnioskiem pozostawia nas książka?

W „Światowej wojnie Putina” Jessikka Aro przedstawia liczne luźno powiązane ze sobą argumenty. Słusznie dostrzega wybrane nieprawidłowości w przeprowadzonym dochodzeniu i nieprzystające fakty, ale nie przedstawia uzasadnionych dowodów na rzecz swojej tezy. Wielokrotnie wskazuje na podejrzane miejsca i wątki, ale nie tworzy z tego spójnej historii

Aro nie konfrontuje lub nie porównuje wypowiedzi swoich rozmówców z dostępnymi dowodami i raportami. A wiemy, że w czasie, gdy pracowała nad książką, wiele z przedstawionych przez nas faktów było już publicznie znanych.

Książka dla już przekonanych? Co trzeci Polak ma podejrzenia dotyczące katastrofy 

Smoleńsk podzielił Polskę – to jeden z wniosków, które Aro przedstawia w „Światowej wojnie Putina”. Nie da się temu zaprzeczyć. Z sondaży przeprowadzonych w czasie ostatnich 14 lat wynika, że odsetek osób uznających teorię o zamachu wahał się od ¼ do nawet ⅓ (m.in. 1, 2, 3). 

Z kolei opublikowany w tym roku raport Koalicji Razem Przeciw Dezinformacji wskazuje, że obecnie 29 proc. Polaków sądzi, że w Smoleńsku doszło do zamachu, a nie do katastrofy.

Z tego powodu książka Jessikki Aro na pewno trafi na podatny grunt. Tu dodajmy, że hipoteza o zamachu niekoniecznie wiąże się z wiarą w to, że na pokładzie TU-154M doszło do eksplozji.

Fińska dziennikarka przedstawia jednak argumenty już znane i wcześniej obalone. Z tego powodu, jak przewidujemy, „Światowa wojna Putina” trafi w Polsce głównie do osób już przekonanych. Mimo to istnieje ryzyko, że książka dodatkowo podsyci konflikt oraz dezinformację, przeciw którym Aro się opowiada.

Dodajmy, że choć to Rosji przypisuje się podsycanie sporu wokół śledztwa w celu podzielenia Polski, to do chaosu informacyjnego przyczynili się też politycy PiS, na czele z Antonim Macierewiczem. Wbrew dostępnym dowodom (jak np. zamówiony przez niego raport NIAR) wraz z powołaną przez siebie podkomisją dążył on do potwierdzenia teorii o eksplozji. O tym, że informatorzy Aro, czyli m.in. Michał Rachoń i Marek Pyza, sympatyzują z tym środowiskiem, dziennikarka w książce nie wspomina.

Książka pojawi się w kolejnych państwach

Prawa do tłumaczenia „Światowej wojny Putina” trafiły na razie do sześciu państw. Obecnie wiemy już, że czeski wydawca wycofał się z tłumaczenia książki – właśnie z powodu powielanych w niej błędnych tez na temat katastrofy smoleńskiej. 

Liczymy na to, że odbiorcy z innych państw również będą mieli okazję zapoznać się z ustalonymi faktami, dlatego nasz artykuł opublikujemy również w wersji angielskiej oraz będziemy nadal odsyłać czytelników do dostępnego po angielsku artykułu fińskiej organizacji Faktabaari. Książka już teraz wpływa na dyskusje o polskiej polityce poza granicami naszego kraju, o czym opowiedzieli nam fińscy fact-checkerzy:

„W Faktabaari byliśmy naprawdę zaniepokojeni faktem, że po opublikowaniu książki Aro teoria spiskowa początkowo swobodnie rozprzestrzeniała się w fińskich mediach […] Prawdopodobnie wynika to z faktu, że od katastrofy lotniczej w Smoleńsku minęło dużo czasu – i z pewnością również ze względu na pozycję Aro jako znanej dziennikarki. Faktabaari jest małym graczem w mediach, ale czuliśmy, że ktoś musi zająć się tą sprawą i wiedzieliśmy, że można ją wyjaśnić za pomocą fact-checkingu”.

Liczymy na odpowiedź autorki

Jessikka Aro była i pozostaje ważną postacią na froncie walki z rosyjską dezinformacją. W 2022 roku była gościnią w naszym podcaście. Przekonywała, że równolegle z konwencjonalną inwazją w Ukrainie Rosja prowadzi skuteczną wojnę informacyjną.

Dotychczasowy dorobek Aro jest pełen potrzebnych i rzetelnych śledztw na temat rosyjskiej dezinformacji. Niestety, w przypadku sprawy smoleńskiej dziennikarka najprawdopodobniej nie zweryfikowała swoich źródeł.

Zwróciliśmy się do niej z prośbą o komentarz. Byliśmy ciekawi, czy w trakcie pracy nad nową książką rozmawiała z ekspertami, którzy nie zgadzają się z teorią o zamachu. Zapytaliśmy również, czy zapoznała się z treścią raportów, których wnioski różnią się od tych przedstawionych w jej książce.

Do momentu publikacji tej analizy nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Przedstawimy ją, gdy tylko do nas trafi.

Analiza powstała w ramach projektu Central European Digital Media Observatory (CEDMO) – interdyscyplinarnej sieci ekspertów, naukowców oraz organizacji walczących z dezinformacją w regionie Europy Środkowej. Projekt CEDMO jest finansowany ze środków Unii Europejskiej.

Wspieraj niezależność!

Wpłać darowiznę i pomóż nam walczyć z dezinformacją, rosyjską propagandą i fake newsami.

*Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter

Pomóż nam sprawdzać, czy politycy mówią prawdę.

Nie moglibyśmy kontrolować polityków, gdyby nie Twoje wsparcie.

Wpłać

Dowiedz się, jak radzić sobie z dezinformacją w sieci

Poznaj przydatne narzędzia na naszej platformie edukacyjnej

Sprawdź!